14 września 2017 By GÓRY & ULTRA, Slider With 7271 Views

7 dni biegania w górach to 7 razy więcej szczęścia.

Rozmowa z Mieczysławem Królem, jednym z członków pierwszego polskiego teamu, który wziął udział w tegorocznej edycji 7-etapowego zespołowego biegu w Pirenejach – Pyrenees Stage Run 2017. W ramach PSR do pokonania jest łącznie 240 km. Bieg prowadzi najciekawszymi szlakami Pirenejów – z siedmiu etapów, dwa odbywają się w Andorze.

Monika Bartnik: 7 dni. 7 etapów. Pokonanych 240 km. Pyrenees Stage Run był Twoim pierwszym biegiem etapowym. Czy po tygodniu spędzonym w biegu, możesz powiedzieć „tak, to jest moja bajka!” czy raczej bliżej jesteś myślenia „to był mój pierwszy i ostatni raz”?
Mieczysław Król: Po ostatniej wspólnej kolacji zapytałem organizatora, czy będzie odprawa ósmego etapu. Niestety nie było… Był to mój pierwszy start w biegu etapowym i z całą pewnością nie ostatni. Choć oczekiwania co do kolejnych biegów mam już wyśrubowane. Poprzeczka została postawiona bardzo wysoko i organizatorzy kolejnych etapówek będą musieli stanąć na głowie, żeby przebić PSR.

Mieczysław Król / fot. archiwum prywatne

Mieczysław Król / fot. archiwum prywatne

MB: Co w takim razie spodobało Ci się w biegu etapowym jako takim, a co spodobało Ci szczególnie podczas tej konkretnej imprezy?
MK: Możliwość pobiegania w górach daje mi dużo szczęścia. 7 dni biegania w górach to siedem razy więcej szczęścia. Do tego na PSR czekały nas takie atrakcje jak zmiana trasy w ostatnim momencie, bo na tej wytyczonej pierwotnie pojawiło się zbyt wiele niedźwiedzi. Albo przewyższenia. Na jednym z odcinków w ciągu 3-4 godzin pokonałem dystans i wysokość tak dużą jakbym dwa razy wbiegł i zbiegł z Rysów i wcale nie był to najbardziej wymagający odcinek.

Mieczysław Król / Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

Mieczysław Król / Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

Poza tym, na trasie było wszystko to, co ultrasi kochają najbardziej: zbiegi szutrowymi ścieżkami, podejścia przez pola i pastwiska, trudne technicznie odcinki, jak „piony” Andorry czy szybkie i kręte leśne zbiegi. Do tego masa malowniczych krajobrazów. Dzięki PSR poznałem Hiszpanię, jakiej nie widzą dziesiątki turystów pielgrzymujących po tych samych, utartych szlakach.

MB: Pyrenees Stage Run to nie tylko bieg etapowy, ale również bieg w parach. Jak wytrzymaliście ze sobą przez tydzień?
MK: Takie wyjazdy wiele weryfikują i uczą cierpliwości. Mimo wzlotów i upadków wciąż żyjemy.

Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

MB: Który z etapów najbardziej zapadł Ci w pamięć i dlaczego? Który był dla Ciebie najtrudniejszym etapem?
MK: Wbrew pozorom najtrudniejszym etapem wcale nie był ten z najdłuższą trasą czy najbardziej stromymi podejściami, ale etap 7, ostatni. Dzień wcześniej organizatorzy zmienili trasę z uwagi na załamanie pogody i choć nie wdrapywaliśmy się na blisko 2800 m to nie udało się uniknąć walki z żywiołami – deszczem, wiatrem i dotkliwym zimnem. Zaraz po pierwszym podejściu zaczęło padać i padało niemalże do samego końca. Oprócz tego powyżej 1300 m temperatura spadła do około 3-4 stopni, zerwał się porywisty wiatr, który nie ułatwiał biegu. Zgrabiałe ręce w mokrych rękawiczkach osłaniałem woreczkami foliowymi. Tylko dzięki temu miałem w nich jeszcze jakieś czucie i nie zgubiłem kijków. W każdej minucie tego etapu coraz bardziej przypominałem sobie dlaczego tak kocham lato.

Mieczysław Król / Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

Mieczysław Król / Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

MB: Czy poszczególne etapy jakoś drastycznie różniły się od siebie czy też można powiedzieć, że teren był podobny?
MK: Na wyznaczonych trasach było wszystko: kamieniste i bardzo strome podejścia, ale też szybkie i kręte zbiegi. I równie kamieniste, więc techniczne trudne, jak podejścia. Mimo tych elementów wspólnych każdy z etapów bardzo się różnił. Różne widoki, inna nawierzchnia sprawiały, że na mecie byłem ciekawy, co przyniesie nowy dzień i czym mnie zaskoczy kolejny etap. Przed startem najbardziej bałem się czwartego etapu, który był najkrótszy, ale z dużymi przewyższeniami (20 km i +1900), ale ku mojemu zaskoczeniu okazał się bardzo fajny, szczególnie „ucieczka” na końcu przed parą z Niemiec.

Mieczysław Król / Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

Mieczysław Król / Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

6 etap był nasz. Długie i szybkie zbiegi dały nam najlepszą pozycję z poszczególnych etapów. Wyprzedzanie na zbiegu ekip, które w tabeli były dużo wyżej dodawało mi skrzydeł i motywacji do jeszcze mocniejszej pracy. Końcówka była ciężka, goniliśmy grupę Hiszpanów, uciekli na podejściu i chyba nieco odpuścili. Udało nam się ich dogonić i wyprzedzić dość żwawo na ostatnim zbiegu. Ich miny były bezcenne, kiedy mijając mówiłem „!Hola! Chicos!”, co znaczy ”cześć chłopaki”. To ich chyba nieco zdemotywowało, a nam dodało sił na ostatnie 2-3 prawie płaskie kilometry.

Pyreness Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

Pyreness Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

Najbardziej malowniczy był etap piąty. Wejście na blisko 2800 m i widok na jeziora był niesamowity. Zaś podczas trzeciego etapu na wysokości 2500 m pasły się konie. Na szczycie Balandrau spotkaliśmy jeźdźców na koniach. Niemal wszędzie pasły się krowy. Niby nic takiego, ale niektóre z nich były niemalże mojej wysokości, a do kurdupli nie należę. Razem z nimi pasły się byki. Wytężaliśmy więc wzrok, by odpowiednio wcześniej odgadnąć, co dane zwierzę ma między nogami, by wiedzieć, czy omijać je szerokim czy bardzo szerokim łukiem.

MB: Czy dla uczestników Pyrenees Stage Run była to wyłącznie 7-dniowa rywalizacja czy raczej biegowa przygoda? Nowi ludzie, codziennie nowe miejsca, wspólne kolacje, codziennie wręczanie medali?
MK: Każdy start to jakaś rywalizacja. Tutaj była to bardzo zdrowa rywalizacja. Ścigaliśmy się trochę z kilkoma drużynami, ale było to raczej ściganie z uśmiechem i uprzejmością. Jeśli na wąskiej ścieżce ktoś za mną był szybszy, to nie blokowałem go na podejściu tylko schodziłem mu z drogi. Z kolei, gdy inni zawodnicy widzieli Mietka lecącego na łeb na szyję wąską ścieżką to też robili mi miejsce. Śmialiśmy się często, gdy na moje pytanie „Wyprzedzasz?” zadane na podejściu słyszałem „Po co? I tak mnie dogonisz na zbiegu”. Codzienne rozmowy przy posiłkach z czołówką biegu bardzo motywowały do pracy na trasie. Tym bardziej, że każdy z biegaczy traktował mnie jak równego sobie. A dekoracje rodziły wiele emocji i tworzyły świetną rodzinną atmosferę.

Mieczysław Król na mecie jednego z etapów Pyrenees Stage Run 2017/ fot. Jordi Santacana

Mieczysław Król na mecie jednego z etapów Pyrenees Stage Run 2017/ fot. Jordi Santacana

MB: Przed biegiem zakładałeś, że będziesz rywalizował tylko sam ze sobą. Chyba jednak trochę ścigania z innym zespołami też było…
MK: Tę pierwszą rywalizację wygrałem – jestem finiszerem. Ba! Najszczęśliwszym finiszerem! Oczywiście, że było trochę ścigania z innymi. To podkręcało nas do tego, żeby dać z siebie wszystko. Najwięcej ścigania było na 6 etapie, gdzie ścigaliśmy się z ekipami, które wyprzedziły nas etap wcześniej i to było dość motywujące.

Pyrenees Stage Run 2017 /fot. Jordi Santacana

Pyrenees Stage Run 2017 /fot. Jordi Santacana

MB: Pyrenees Stage Run to raczej impreza nie dla każdego… Nie każdy jest w stanie biegać takie dystanse przy takich przewyższeniach dzień w dzień… Jak długo przygotowywałeś się do startu? Komu tę imprezę polecasz, a komu pomimo wszystko odradziłbyś ją?
MK: Teoretycznie od początku roku, a praktycznie to różnie to bywało. Do momentu zapisu głównym celem biegowym na ten rok był Bieg Rzeźnika. Po zapisaniu się na PSR, Rzeźnik stał się długim treningiem. Start w Paklenica Trail nauczył mnie jak się zachowywać na kamienistych szlakach w górę jak i w dół, MSM48 podszkolił mnie w zbiegach, a Rzeźnik pokazał jak i co jeść na punktach. Niestety kontuzja biodra, która uniemożliwiła mi treningi tak intensywne, jakbym chciał trochę mnie przeraziła. Na osiem tygodni przed startem przez pięć nie mogłem robić kompletnie nic, przez dwa coś tam delikatnie, a w ostatni tydzień to już tylko jadłem.
Imprezę polecam każdemu, kto czuje się na siłach. Bieganie przez 7 dni trzeba ułożyć w głowie i uważam, że to jest podstawa. Trzeba też wyłączyć mózg i słuchanie ciała, które krzyczy „przestań!!!”. Po 3-4 dniach przestaje krzyczeć. Odradziłbym kanapowcom i tym, którzy się łatwo poddają.

Mieczysław Król / Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

Mieczysław Król / Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

MB: Przed biegiem powiedziałeś, że w przyszłym roku chciałbyś pobiec któryś z biegów w ramach Andorra Ultra Trail i że PSR na pewno będzie do tego doskonałym przygotowaniem. Jak więc oceniasz taki trening przed Andorrą?
MK: Doskonały. Mniej więcej wiem, czego się spodziewać w Andorze. Z relacji znajomych wynikało, że byłem na części trasy.

MB: Jakie straty na ciele po 7 dniach w biegu?
MK: O dziwo nie za duże. Kilka otarć, co jest u mnie normalne. Oczywiście zapomniałem, gdzie się robią, więc pierwszy etap poleciałem bez plastrów, żeby zobaczyć, gdzie obetrze. Kolejne były już w plastrach. Największą stratą jest obity paznokieć, który postanowił kopnąć kamień i przegrał, a potem został dobity nadepnięciem przez Artura. Opuchnięte stopy i kostki były wynikiem after party i tańcami do 4 rano po ostatnim etapie… że o bólu głowy nie wspomnę.

Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

MB: 7-dniowy bieg etapowy to niezwykłe przedsięwzięcie organizacyjne. Jak oceniasz samą imprezę właśnie pod tym względem?
MK: Tutaj mógłbym mówić godzinami… Jednym słowem – dobrze, w dwóch słowach – bardzo dobrze. Bardzo podobała mi się organizacja biegu. Wszystko było we właściwym miejscu, na przykład, gdy zastanawiałem się, czy jestem na trasie, wystarczyło, że podnosiłem głowę i wdziałem znacznik. Do tego organizacja hoteli, posiłków, transport bagaży, obsługa startu i mety działały wzorowo. Punkty kontrolne dodawały otuchy. Punkty żywieniowe miały wszystko, co trzeba, od wody przez izotonik aż po colę i zupę. Przekąski słodkie, kilka rodzajów czekolady, ciastka, krakersy i kilka rodzajów kanapek. Jeden z zawodników, Kanadyjczyk, opowiadał, że na jednym punkcie pytał o kanapkę z samym serem i nie było. Na następnym punkcie i kolejnych etapach już były. Usłyszał wtedy „chciałeś kanapkę z samym serem, przepraszamy, że nie było, już są i będą na kolejnych punktach”. Jak dla mnie jest to świetne podejście do zawodników. Również był zaskoczony.

Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

Pyrenees Stage Run 2017 / fot. Jordi Santacana

Startowała tam zbieranina szaleńców z różnych zakątków świata: Hiszpanie, Niemcy, Holendrzy, Kanadyjczycy, Czeszka, Amerykanin, Belgowie, Szwedzi, dwóch Polaków i jeszcze kilka innych krajów, o których nie pamiętam i wszyscy chwalili organizatorów i wolontariuszy. Należą im się wielkie brawa i podziękowania za ich ciężką pracę. Myślę, że także dzięki tak dobrej organizacji po siedmiu etapach staliśmy się dużą rodziną PSR2017. Ten bieg będę wspominał długo i dobrze, innej możliwości nie ma. No i nie wykluczam powrotu ta ścieżki PSR.

Więcej informacji o tegorocznej edycji na naszej stronie >>> TU

Zapraszamy również na stronę biegu Pyreness Stage Run >>> TU oraz na fan page na Facebooku >>> TU

Zapraszamy na fan page Mieczysława >>> Ultratata>>> TU i na bloga >>> TU

Artur Góralczyk i Mieczysław Król - pierwszy polski team który ukończył Perenees Stage Run / fot. Jordi Santacana

Artur Góralczyk i Mieczysław Król – pierwszy polski team który ukończył Perenees Stage Run / fot. Jordi Santacana

Artur Góralczyk i Mieczysław Król – pierwszy polski team który ukończył Perenees Stage Run

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *