26 maja 2014 By TRAVEL With 7185 Views

Korona Twierdzy Przemyśl

Projekt wycieczek biegowych, o których chcę opowiedzieć rozpoczął się prozaicznie. Pamiętam jak pewnego dnia siedziałem w swoim mieszkaniu i zastanawiałem się, co zrobić, żeby znowu w moich żyłach popłynęły przyjemne endorfiny. Niemal codziennie biegałem wtedy po 10 km. Miałem udany start w ulicznym biegu na tym dystansie. Na każdym treningu pokonywałem niemal te same ulice. Jednak coraz częściej dopadała mnie niechęć do „tłuczenia” kilometrów po tych samych trasach i to w dodatku asfaltowych. Postanowiłem wybiec za miasto i pokonać wreszcie trochę większy dystans niż „dycha”. Ale jak to zrobić jak po 11 kilometrze nogi odmawiają a mózg nie ma motywacji aby pobiec dalej? Muszę mieć cel.

Zdecydowałem, że pobiegnę do znajdującego się w okolicy austro-węgierskiego fortu z XIX wieku. Zbiegłem z drogi asfaltowej w krętą leśną ścieżkę biegnącą pod górę. Krajobraz nagle się zmienił; po obu stronach roślinne poszycie, dzika błotnista ścieżka, pnąca się coraz wyżej. Wreszcie zdecydowana odmiana po ostatnich nudnych treningach. Serce z wysiłku biło mi jak oszalałe, oddech miałem coraz bardziej nierówny i chaotyczny, mięśnie ud paliły coraz mocniej, jednak nie zatrzymywałem się. Parłem przed siebie aż wreszcie zielony kobierzec nagle urwał się, a moim oczom ukazały się betonowe budowle zarośnięte trawą. Tak zdobyłem Fort III Łuczyce.

Fort III Łuczyce (fot. Dariusz Panasewicz)

Fort III Łuczyce
(fot. Dariusz Pansewicz)

I tak właśnie narodził się pomysł, który stał się moim największym motywatorem do biegania. Pomysł, który łączy pasję biegania, ciekawość podróżnika i dreszczyk emocji „zdobywcy”. Projekt nazwałem roboczo Koroną Twierdzy Przemyśl.
Tutaj muszę się zatrzymać i wyjaśnić, skąd wzięła się nazwa. Twierdza Przemyśl to nazwa historyczna pierścienia fortyfikacji z okresu galicyjskiego, gdy ziemie polskie były pod zaborami. Nasze tereny okupowane były przez Austriaków, jednak w wyniku spięć w Europie w przededniu I wojny światowej, zagrażał nam reżim carskiej Rosji. To właśnie w celu zatrzymania tychże wojsk miasto Przemyśl otoczono kilkoma pierścieniami świetnie uzbrojonych fortów. Dziś pozostały po nich ruiny, niektóre zamieniono w małe muzea, inne niszczeją zarośnięte leśną roślinnością. „Korona” z mojej roboczej nazwy jak ulał pasowała do pierścienia tychże fortyfikacji.

Głównych fortów jest piętnaście. Biegnąc, a właściwie mozolnie wspinając się ścieżką na pierwszy z nich, wiedziałem, że chcę pokonać wszystkie piętnaście. Założyłem, że zrobię to w rok. Już wtedy w mojej głowie powstawał zarys planu. Dobiegając z powrotem do domu GPS wskazywał dystans 16 km. Po raz pierwszy pokonałem taki kilometraż! Po raz pierwszy złamałem barierę i wiedziałem, że to nie koniec.

Fort „Salis Soglio” Siedliska (fot. Dariusz Panasewicz)

Fort „Salis Soglio” Siedliska
(fot. Dariusz Pansewicz)

W tym samym miesiącu zdobyłem jeszcze fort Borek oraz „Salis Soglio” w Siedliskach. Obydwa okazałe i dobrze zachowane. Fort w Siedliskach jest moim ulubionym. Mieści się przy samej granicy z Ukrainą. Betonowe mury ukryte pod zalesionymi wałami skrywają ciemne i niebezpieczne tunele i korytarze oraz pomieszczenia służące niegdyś wojskom austriackim jako koszary. Opustoszały fort, kiedyś tętniący życiem, dzisiaj niszczeje zapomniany. Skłania do chwili refleksji nad setkami poległych tam żołnierzy Franciszka Józefa.

Fort VII Prałkowce (fot. Dariusz Pansewicz)

Fort VII Prałkowce
(fot. Dariusz Pansewicz)

Po pierwszych wyprawach miałem już ułożony plan projektu. Niemal każdy fort położony jest na wzniesieniu, więc dodatkowo do dystansu dochodzi utrudnienie w postaci podbiegu. Założyłem że dobiegnięcie oraz powrót do każdego z obiektów nie powinno być krótsze niż 10 km, ale też nie powinno przekroczyć 20 km. Być może jakiś biegacz będzie chciał powtórzyć mój plan i duże dystanse mogłyby go zniechęcić, a więc przyniosłoby to odwrotny efekt niż ten jaki założyłem.

Sukcesywnie, co parę tygodni wybierałem się więc na wycieczkę biegową. Nie przeszkodziła mi w tym nawet zima. Biegając leśnymi ścieżkami raz po raz albo zakopywałem się w gęstym błocie albo ślizgałem na tafli lodu połyskującej w grudniowym słońcu. Zaciskałem zęby łapiąc równowagę i żałowałem, że nie posiadam obuwia trailowego. Potykałem o wystające kamienie i korzenie. Zapadałem się w śniegu po kolana. Usychałem w skwarze słońca. Każda wycieczka była inna.

Fort XIII - Bolestraszyce -  San Rideau (fot. Dariusz Pansewicz)

Fort XIII – Bolestraszyce – San Rideau
(fot. Dariusz Pansewicz)

Bywało nawet niebezpiecznie. Podczas biegu na fort w Grochowcach, 25 stycznia b.r. złapała mnie śnieżna zamieć. Każdy kilometr pokonywałem poboczem drogi z duszą na ramieniu, gdyż gruba warstwa śniegu nie spowodowała wcale mniejszej prędkości przejeżdżających samochodów. Kilka z nich zepchnęły mnie wręcz w zaspę. Ponadto, po zbiegnięciu z drogi w dziką ścieżkę, okazało się, że się zgubiłem. Śnieg zasypał moje ślady, dobrą chwilę błądziłem, coraz bardziej się wyziębiając. Do domu dobiegłem resztką sił i całkowicie zlodowaciały. Pokonałem wtedy niecałe 20 km, ale czułem się, jakbym przebiegł drugi taki dystans.
Z każdego biegu wracałem zmęczony i zadyszany, gdyż pomimo relatywnie krótkiego dystansu, dech w piersiach zapierały ciągłe podbiegi. Ale z każdego wracałem zadowolony i szczęśliwy a przede wszystkim ZMOTYWOWANY do dalszych treningów. Nie tylko wycieczek biegowych i wolnych wybiegań ale także tych budujących siłę i wytrzymałość biegową.

Moje biegowe wyprawy stały się stałym elementem moich treningów biegowych. W dniu pisania powyższej relacji zostały mi już tylko cztery forty. Co będzie dalej, kiedy zakończę projekt? Nie wiem, lecz na pewno znajdę nowy cel.

Dariusz Pansewicz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *