28 września 2017 By GÓRY & ULTRA, Slider With 12137 Views

Łemkowyna Ultra Trail 2017. Dla tych, co pierwszy raz…

W dniach 13-15 października 2017 roku odbędzie się czwarta już edycja imprezy Łemkowyna Ultra Trail. We współpracy z biegaczami, którzy mają już za sobą doświadczenia biegowe z Beskidu Niskiego, przygotowaliśmy mały poradnik dla tych, którzy na Łemkowynie pojawią się pierwszy raz.

Łemko Trail 30 km

Małgorzata Pryśko / fot. archiwum prywatne

Autorka: Małgorzata Pryśko

Udział w Łemko Trail był moim drugim startem w górach, a swoją przygodę z bieganiem rozpoczęłam nieco ponad rok przed startem. Decyzja o wzięciu udziału w zawodach była spontaniczna. Mój chłopak zapisał się na 70 km i namówił mnie na trzydziestkę. Finalnie Paweł nie wystartował z powodu kontuzji, więc sama musiałam zmierzyć się z łemkowskim błotem. Na zawody przyjechaliśmy już w czwartek wieczorem. Po kilkugodzinnej jeździe w samochodzie miałam jeszcze jeden dzień na rozprostowanie nóg i lekką przebieżkę, co było dobrym pomysłem. Miałam czas, by spokojnie odebrać pakiet startowy, wyspać się i przygotować do startu, który miał miejsce w sobotę. Pakiet odebrałam w Krośnie w miarę sprawnie. Zabrakło mi tylko jasnego oznaczenia miejsca, gdzie najpierw powinnam się udać (w 2016 roku w innym miejscu odbierało się numer i podpisywało oświadczenie, a w innym przechodziło się weryfikację sprzętu oraz odbierało pakiet), co spowodowało, że dwa razy odwiedziłam punkt weryfikacji sprzętu. Nie zapomnijcie zabrać ze sobą pełnego wyposażenia obowiązkowego, ponieważ jest ono skrupulatnie weryfikowane w biurze zawodów. Listę wyposażenia znajdziecie na stronie zawodów. Przed startem polecam obejrzeć odprawę techniczną lub wziąć w niej udział. Organizatorzy merytorycznie przekazują najważniejsze informacje, które są przydatne w czasie zawodów. Dzień zawodów to lekkie śniadanie, koniecznie z produktów, które znacie, lubicie i z przyjemnością trawicie. Nie polecam eksperymentów kulinarnych przed samym startem, mogą skończyć się problemami z żołądkiem. W naszym pensjonacie mieliśmy serwowane śniadania, ale przed zawodami i tak jadłam swoje posiłki. Godzinę przed startem zjadłam jeszcze banana. W Puławach Górnych, gdzie jest start, znajduje się dość spory parking. Przed startem można schować się w budynku stacji narciarskiej. Wejście do strefy startowej to weryfikacja naszych dokumentów – nie zapomnijcie zabrać ze sobą dowodu osobistego!

W co się ubrać: Ubiór oczywiście należy dostosować do pogody, ale nie zapominajcie, że będziecie biec w górach. W dniu mojego startu było około 8-10 st. C i przez pierwszą połowę mojego biegu padał lekki deszcz. O ile dół „stroju” miałam idealnie dobrany, to przesadziłam z górą. Na nogi włożyłam spodenki za kolano oraz opaski kompresyjne (by zapobiec skurczom). Do tego skarpetki zakrywające achillesy oraz oczywiście buty. Dobrze dobrane buty to połowa sukcesu, bo Łemkowyna to Królowa Błota. Ja poleciałam w adidasach kanadia 8tr, ale i tak nie uniknęłam poślizgów (nie wiem, czy był ktoś, kto uniknął). Na górę założyłam kurtkę przeciwdeszczową (Kalenji), którą zdjęłam po 3 km i biegłam dalej w samej bluzce z długim rękawem. Na punkcie odżywczym, który jest dokładnie w połowie trasy, założyłam lekką wiatrówkę i dopiero wtedy poczułam, że jest ok. Do tego opaska na głowę i w plecaku buff. W rękawiczkach biegłam przez pierwsze 500 m. Mimo że punkt odżywczy był po 15 km, to miałam ze sobą plecak z bukłakiem (damski Kalenji), gdzie dodatkowo schowałam wyposażenie niezbędne, chusteczki higieniczne, żele, jakiegoś batona, buff, magnez (placebo na skurcze).

Co jeść i pić: Na trasę zabrałam 3-4 żele marki ALE, które wcześniej wielokrotnie wypróbowałam. W bukłaku miałam rozwodniony izotonik tej samej marki, który regularnie małymi łykami popijałam. Żele jadłam po około 7-8 km. Na punkcie odżywczym wypiłam ciepłą herbatę, zjadłam banana, czekoladę i pobiegłam dalej. Najbardziej z tego punktu pamiętam błoto. Odnośnie odżywiania, to ja mam zasadę, by nie rzucać się na wszystko, co proponuje organizator. Ciężko się biega z pełnym żołądkiem. W tygodniu przed zawodami zwiększam sobie troszkę posiłki, by mieć siły na bieg. I oczywiście rano jem śniadanie, o czym wspominałam wcześniej. Po biegu, na mecie, czekała pyszna zupa dyniowa. Rewelacja. Do tego jakaś kasza. Po powrocie do pensjonatu strzeliłam sobie także solidną kolację.

Trasa: Trasa była oznakowana taśmą ostrzegawczą z logo zawodów. Ja ani razu nie miałam chwili wątpliwości, w którą stronę biec. Na początku podążałam z tłumem. Prawie przez cały bieg miałam jakiegoś zawodnika w zasięgu wzroku, a w momentach, w których biegłam sama nie było ani chwili zwątpienia, czy jestem na trasie. Początek zaczęłam spokojnie, gdzieś w drugiej połowie stawki i w sumie cały czas biegłam spokojnie, gdyż moje średnie tempo wyniosło 7:41. Strome podejście podchodziłam i starałam się nadrabiać na zbiegach, co nie zawsze było możliwe – momentami było takie błoto, że nie dało się biec. Najgorsze dla mnie były ostatnie dwa kilometry przed metą, z czego ostatni kilometr biegło się chodnikiem. Gdyby nie doping kibiców pewnie bym doszła do mety, a nie dobiegła. Na mecie, uwaga niespodzianka – błoto! Do biegu podeszłam na luzie, ale z założeniem, że przebiegnę dystans poniżej 4 godzin i to się udało. Mimo zmęczenia nie dałam z siebie wszystkiego. Zostawiłam trochę sił na wbiegnięcie na Tarnicę, co zrobiłam dwa dni po starcie. W niedzielę odczuwałam lekki ból nóg, ale nie powodował on dużego dyskomfortu.

Podsumowując. Łemko Trail to super pomysł na debiut w biegach górskich. Przewyższenia (+740m/-735m) nie powodują zawału serca, punkt odżywczy w połowie trasy daje poczucie komfortu, a trasa jest dobrze oznakowana. A do tego super atmosfera, fajni wolontariusze i cudowny medal w postaci dzwonka!

Łemko Maraton 48 km

Bogdan Snarski / fot. Paweł Kosiba

Autor: Bogdan Snarski

Biegłem dwa razy dystans 48 km w 2015 i 2016 roku i wyposażenie wymagane przez organizatorów uważam za ok, pomimo tego, że nie przydały mi się na trasie takie rzeczy jak gwizdek, opatrunki, latarka czołowa czy też światło czerwone. Jednak osobom wolniejszym, które mogą kończyć po godzinie 19, takie wyposażenie na pewno się przyda. Nie mówiąc o tych, się zgubią i będą musieli błądzić po zmroku po lesie. Wybieram ten dystans, ponieważ jest w nim dużo mniej wyposażenia obowiązkowego niż w dłuższych dystansach. Z wyposażenia obowiązkowego przydały mi się trzy rzeczy: bidon, kubek i buty do biegów górskich, ale jak wspomniałem uważam, że to wyposażenie obowiązkowe jest ok. Ja jeszcze zabieram kurtkę przeciwwiatrową, chociaż jej nie ma w wyposażeniu obowiązkowym (na wszelki wypadek).

W co się ubrać: Dół na krótko, góra w zależności od temperatury, no ale że o tej porze roku jest już dosyć chłodno, można założyć bluzkę z długim rękawem i na to z krótkim. O ile pamiętam, właśnie tak byłem ubrany. Do tego jakiś buff na rękę, który na początku jak się czeka na start może posłużyć jako czapka, gdy jest chłodno. Buty. Na pewno z głębokim bieżnikiem na błoto. Raz biegłem w Inov-8 X-talon 212 (czy jakoś tak) i było ok, choć trochę były na mnie za małe na tak długie dystanse i za drugim razem pobiegłem w adidasach adizero XT3 (czy jakoś tak). To starszy model, ale bardzo je lubię i dają radę na łemkowskim błocie.

Co jeść i pić: Jem zawsze prawie tak samo: żel co 40-45 minut, zazwyczaj z kofeiną, często z decathlonu, w bukłaku woda, na punktach tez zawsze coś skubnę, a to kawałek pomarańczy, a to banana. W moim przypadku bieg zajmuje mi około 5 godzin, więc jakichś specjalnych zabiegów żywieniowych nie potrzebuję.

Trasa: Oznakowanie trasy dobre, nie miałem problemów. Trasa może nie jest sama w sobie jakoś trudna, ale trudności dodaje błoto. W 2016 roku byłem lepiej przygotowany, a pobiegłem prawie 15 minut gorzej, bo błoto było większe, więc od tego zależy w dużej mierze nasz czas. Jak na każdym ultra lepiej spokojniej zacząć, na koniec jest kilka podbiegów które mocno dają w kość jak już mamy resztkę sił. No i błoto. Nie ma sensu zbytnio omijać każdej kałuży, bo i tak buty będą mokre, im szybciej mokre tym szybciej mokre tym szybciej mokre… tym szybciej się do tego przyzwyczaimy.

Łemkowyna Ultra Trail 70 km

Katarzyna Melcer / fot. Piotr Oleszak

Autorka: Katarzyna Melcer

Moja przygoda z Łemkowyną zaczęła się od wolontariatu. W 2015 roku zamykałam kilka odcinków trasy najdłuższego z dystansów biegnąc za ostatnimi zawodnikami na szlaku. W edycji 2016, oprócz pomocy w wolontariacie zdecydowałam się na start w biegu na 70 kilometrów. W ostatnich przygotowaniach najbardziej istotny był dla mnie sprzęt, który zabierałam ze sobą na trasę. Dlaczego? Myśląc o Łemkowynie, pierwsze, co przychodzi mi do głowy to warunki atmosferyczne i wszędobylskie błoto, które stało się już niemal znakiem firmowym tego świetnie zorganizowanego wydarzenia.

W co się ubrać: Wytyczną i podstawą do tego jak przygotować się do tego wyzwania jest sprzęt obowiązkowy, zawarty w regulaminie organizatora. Wymagany ekwipunek to dla mnie jednocześnie informacja, która podpowiada, czego spodziewać będę mogła się podczas startu. Jeśli w regulaminie napisane jest, że obowiązkowa jest kurtka z kapturem, rękawiczki i długie spodnie, to nauczona doświadczeniem, w bagaż podróżny dodatkowo zabieram ze sobą więcej niż regulaminowe minimum. Ciepłe ubrania, czapka, dodatkowe rękawice. Przygotujcie się też na to, żeby na mecie biegu w Komańczy mieć się w co przebrać. Wielu z finiszerów zapomina o tym, a to ogromnie ważne, żeby po skończonym biegu móc założyć czyste, ciepłe ubranie. Gdybym miała okazję startować w tym biegu ponownie oprócz tego, co zabrałam ze sobą w plecak w 2016 roku dodatkowo, spakowałabym jeszcze suchą warstwę docieplającą na przebranie. W nocy temperatura spadała nawet poniżej 0. Przy tak dużym wysiłku organizm potrzebuje ciepła, które najprościej zapewnić mu dzięki odpowiedniemu wyposażeniu, nie tracąc w ten sposób dodatkowej i jakże potrzebnej w zmaganiach z dystansem mocy na dogrzewanie organizmu. Wyposażenie to bezpieczeństwo, ale również komfort pokonywania trasy. Startującym na dystansie 150 km, doradziłabym zapobiegawczo wrzucić dodatkowe suche i ciepłe ubrania do każdego z przepadków. Nawet jeśli miałyby się nie przydać. Jeśli chodzi o buty, trudno powiedzieć, jakie byłyby odpowiednie. Kwestia doboru obuwia to dla mnie sprawa zupełnie indywidualna, a to, czy dany model pasuje czy też nie zależy od bardzo wielu czynników (szerokość stopy, przygotowanie do zawodów, umiejętności poruszania się w trudnym i mało stabilnym terenie). Postarajcie się jednak wyposażyć się w buty z agresywnym bieżnikiem. Takim, który pozwoli jak najmniej „tańczyć” na trasie i zapewni dobrą przyczepność. Przygotujcie się też na to, że może być mokro. Nieustannie.

Co jeść i pić: Nie jestem zwolennikiem żeli energetycznych, chociaż na tak długie dystanse pakuje kilka sztuk w biegowy plecak. Zawsze mam ze sobą czekoladę, batony zbożowe z miodem własnej produkcji, sezamki, plus absolutny niezbędnik kryzysowy kanapkę z białego pieczywa z żółtym serem. Na punktach szukałam ciepłych posiłków i napojów. Na każdy z nich wbiegałam z myślą o ciepłej herbacie. Oprócz tego cola, którą pijam wyłącznie podczas startów. Nigdy nie korzystam z napojów izotonicznych, mój żołądek ciężko je toleruje. Na przepadkach oprócz zjadania pomarańczy, szukałam zupy, pieczywa, orzechów – to produkty, których zazwyczaj wypatruje docierając na punkty. Zwykle to organizm mówi mi czego aktualnie potrzebuję, kiedy docieram do przepaku. Staram się go słuchać. Osobiście uważam, że przy dobrym przygotowaniu odżywianie i nawadnianie podczas takich startów to więcej niż połowa sukcesu. Podczas startów nawet w takiej temperaturze piję bardzo dużą ilość płynów. Pierwszy odcinek trasy, pokonuje mając w bukłaku izotonik własnej produkcji (woda, 1,5 cytryny, miód, dwie szczypty soli). Na punktach nie spędzam zbyt wiele czasu. Uzupełniam wodę, zabieram co potrzeba i ruszam w dalszą trasę. Mam tak na każdych zawodach.

Trasa: Łemkowyna na dystansie 70 km to bieg, który startuje jako pierwszy ze wszystkich organizowanych w trakcie wydarzenia. To ogromny plus dla jego uczestników, ponieważ szlaki, którymi prowadzi trasa są dzięki temu w dość dobrej „kondycji”. Biegacze 70 km wyznaczają drogę pozostałym dystansom: 150 km, 35 km, 45 km. Beskid Niski w październiku ma niepowtarzalny urok. Jesień w tych górach jest naprawdę niesamowita. Kolory drzew w połączeniu ze wschodem słońca oraz etapy pokonywane nocą zapamiętałam jako najfajniejsze momenty biegu, jeśli chodzi o trasę. Szlak znaczony jest kolorową taśmą z logo biegu, która widoczna jest nawet z dużej odległości. W miejscach skrzyżowań dróg, w terenie gdzie nie ma drzew trasa znaczona jest kierunkowskazami oraz wbitymi w ziemie chorągiewkami, które nie sposób jest przeoczyć. Dodatkowo na stronie wydarzenia znajdziecie track z śladem GPS na każdy dystans biegu, który warto wgrać w zegarek i sprawdzić czy działa prawidłowo jeszcze przed startem. Podczas odprawy biegu Krzysiek tłumaczy dokładnie w jaki sposób znaczony jest szlak, na których z odcinków trasy należy być najbardziej uważnym. Zorientujcie się już teraz kiedy organizowana będzie odprawa, która w całości prowadzona jest online. Jeśli nie będziecie mieli możliwości w niej uczestniczyć, znajdziecie ją na profilu facebookowym wydarzenia.

Strategia: 70 kilometrów z przewyższeniami to spory kawał drogi. Biegnij swoim tempem, zacznij spokojnie i goń do mety na ostatnim etapie. Ten bieg ma w sobie coś magicznego, klimat imprezy, zaangażowanie i oddanie organizatorów oraz wolontariuszy daje poczucie wielkiego spełnienia i dodatkową satysfakcję z jego ukończenia. Mam nadzieję, zakochacie się tak bardzo jak ja. Uważam też, że nie ma w Polsce drugiego tak trudnego, ze względu na porę roku startu, dlatego wszystkim uczestnikom doradzam, przeczytajcie regulamin biegu i weźcie do serca wytyczne organizatorów dotyczące wyposażenia, a na pewno bezpiecznie i w komforcie uda Wam się pokonać słynne łemkowskie błoto, jeśli tegoroczna edycja zechce Was nim uraczyć.
Dużo ciepła i powodzenia!

Csanya Csányi / dyrektor biegu Salomon Ultra Trail Hungary

Csanya Csányi / fot. archiwum prywatne

Łemkowynę biegam w Salomonach Speed Cross, na trasie jem żele i batony PowerBar. Nie miałem nigdy problemu z oznakowaniem trasy. A co trudnego jest na trasie? Nic! Ja jestem miłośnikiem błota!

 

Łemkowyna Ultra Trail 80 km

Iwona Kik / fot. archiwum prywatne

Autorka: Iwona Kik / pierwsza kobieta na mecie ŁUT80

W co się ubrać: Łemko kojarzy mi się z zimnem, wilgocią, deszczem i błotem. Do ostatniej chwili wahałam się, co na siebie włożyć. Zdecydowałam się na koszulkę z wełny merino, którą stosuję w zimie i na wyprawach górskich, lekka i trzyma ciepło nawet jak jest mokra. To był trafny wybór. Konieczne jest też coś przeciwdeszczowego z kapturem. Tu trochę zawaliłam sprawę, bo moja kurtka była dość kiepska (no cóż, biegacz się uczy na swoich doświadczeniach), ale na wszelki wypadek wzięłam zwykły foliowy płaszcz przeciwdeszczowy – przydał się. Polecam lekkie, cienkie buty, z których woda wylewa się tak szybko, jak do nich wpadnie, z podeszwą przystosowaną na błoto. Na drugim punkcie niepotrzebnie zmieniłam buty na takie, z których już woda i błoto tak szybko nie wypływały, i żałowałam. Nie lubię biegać z kijami, ale na Łemko ubolewałam, że ich nie miałam – przy tak dużej ilości błota łatwiej utrzymać równowagę. Jeśli ma być zimno i mokro przyda się też zapasowa, sucha czapka.

Co jeść i pić: Moim ulubionym napojem na ultra jest naturalny izotonik, czyli woda z cytryną, miodem i solą. Dobrze nawadnia. Jeśli chodzi o Łemko, to ogromną przyjemnością na punktach była ciepła herbata, a tej normalnie na ultra nie piję. Jeśli chodzi o jedzenie, to na Łemko odkryłam coś, co daje mi dużego kopa – ziemniaki. W tym sezonie starałam się je jeść na każdym dłuższym dystansie, mój żołądek je uwielbia, zwłaszcza kiedy ma już dość żeli. Na dłuższych biegach uwielbiam jeść wegańskie batony owocowe Vitanella z Biedronki. Odkryłam je przypadkowo i są rewelacyjne! Jeśli chodzi o żele, to kopa dają mi i smakują (tak – smakują!) saszetki EnduroSnack Nutrend. Na śniadanie przed ultra zazwyczaj zjadam grahamkę z masłem orzechowym i dżemem.

Trasa: Czujnym trzeba być zawsze. Mimo odblaskowych taśm, nawet dość dobrze rozmieszczonych, łatwo w nocy stracić czujność. Ja dorobiłam około 3 km, bo zgubiłam się w gęstej mgle nad ranem. Biegnąc szeroką szutrową drogą, nie zbiegłam w boczną ścieżkę. Mimo, że trasa ŁUT80 nie ma bardzo długich i bardzo stromych podbiegów/zbiegów, to do łatwych nie należy. Ze względu na swoją specyfikę i niespodzianki, które tam czekają, trzeba przygotować się na trudne bieganie. Niespodzianki, które mam na myśli to np. rzeka o szerokości kilku metrów, przez którą przebiega się w wodzie po kolana (po kilkunastu km od startu), wiele strumyków, gdzie trzeba zanurzyć co najmniej jedną nogę oraz ogromna ilość błota. Wiele fragmentów trasy jest w błocie po kostki, które wręcz ściąga buty. Po przebiegnięciu ŁUT80 zmieniłam swoją skalę oceny błota. Nie ma co liczyć na suche stopy.

Strategia: ŁUT80 km zaczyna się o 1.00. Nasz organizm zazwyczaj wtedy śpi, więc pierwszą część trasy polecam pokonać spokojniej niż na typowych biegach ultra, które startują nad ranem. Pierwsze kilkanaście kilometrów pokonałam bardzo spokojnie, pozwoliłam, aby organizm rozbudzał się i przystosował do nocnego wysiłku. W efekcie potem było bardzo dobrze, nie miałam większych kryzysów na trasie i do samego końca biegło mi się komfortowo. Na ŁUT80 największą siłą biegacza jest jego psychika. Bez mocnej psychiki i przygotowania na ciężkie warunki (noc, błoto, deszcz, wilgoć) ciężko będzie ukończyć bieg.

Łemkowyna Ultra Trail 150 km

Cezary Doroszuk / fot. archiwum prywatne

Autor: Cezary Doroszuk / Napędzany kebabem

Uwielbiam ten bieg i tych ludzi, a jednocześnie ich nienawidzę. Dwukrotnie miałem przyjemność wystartować na Łemkowynie. Debiut w 2015 roku i kolejny raz w roku ubiegłym. W tym niestety mnie nie będzie, ale pewnie zobaczymy się ponownie w 2018. Nie ma co ukrywać, że start w 2015 r., pomimo ostrego zmęczenia, strasznie mi się spodobał. Organizacyjnie na bardzo wysokim poziomie, a wolontariusze to jedni z najlepszych (jeśli nie najlepsi), jakich spotkałem na trasach biegowych. Stąd decyzja, by ponownie wystartować w 2018 roku.

Przed biegiem warto być na odprawie technicznej, bo dzięki temu wiemy, czego spodziewać się na trasie. W 2015 r. było sporo błota, ale głównie na końcówce, poziom wody też nie był jakiś przerażający. Tylko raz zamoczyłem kostkę przeskakując przez strumyk. Natomiast w 2016 roku sytuacja zmieniła się. I to bardzo się zmieniła. Na odprawie dowiedzieliśmy się, że woda mocno wezbrała i zapewne w niektórych miejscach będzie sięgać do łydek (a ja głupi myślałem, że żartują, by nas nastraszyć, jak się miało okazać później – nie żartowali).

Co jeść: Do jedzenia miałem standardowo kabanosy, kilka żeli i batoniki czekoladowe.

W co się ubrać: Bardzo podoba mi się sprawdzanie całego sprzętu przed odbiorem numeru startowego. Wymusza to, by każdy przeczytał regulamin i nie ma, że boli, nie ma tłumaczenia, wszystko musisz mieć przy sobie! Ja miałem. Plecak Kalenji 14l – tani, a wszystko się mieści i ma dołączony, bukłak i gwizdek. Kubek na wodę – super sprawa, mam mały składany (a na stoisku na Łemkowynie też będzie można kupić). Czołówka, sztuk 2 – główną była Petzl Myo, a awaryjnie Tikka (Myo dało radę), NRC + bandaż elastyczny + opatrunek (zawsze mam w plecaku biegowym) + stoperan. Dowód + naładowany telefon + 50 pln – zapakowane w wodoodporny pokrowiec. Rękawiczki pełne – tu znowu Kalenji (dobre i tanie), Buff – miałem 2 szt., długie spodnie, bluza z długim rękawem – wybrałem Nessi, by przetestować, czerwona lampka z tyłu do plecaka – może być rowerowa. Dodatkowo miałem kijki Black Diamond, kurtkę wodoodporną, skarpety kompresyjne Nessi.

Trasa: Czego spodziewać się na trasie? Na pewno błota. Podobno gwarantowane i zapis taki powinien się znaleźć w regulaminie. Przed biegiem mocno smaruję stopy Sudocremem przed założeniem skarpet. Dzięki temu nie mam obtarć, odcisków i stopy po biegu wyglądają ok. Podobno identyczny efekt daje Second skin, ale tego jeszcze nie przetestowałem więc się nie wypowiem. Na starcie padało, wiec założyłem bluzę Nessi + kurtkę przeciwdeszczową. Po pierwszych kilku km kląłem jak szewc, że za gorąco i że niepotrzebnie taszczę tę bluzę (później dziękowałem Wojtkowi za nią i cieszyłem się, że nie marznę jak inni). Początek trasy to delikatny chaos i wszyscy biegną gęsiego, nie patrząc czasami na oznaczenia, a to błąd, bo jest ciemno, mgliście i można przegapić oznaczenia, co miało miejsce w 2016 roku, kiedy to część osób przez strumień przeprawiała się po kolana w wodzie, a część zgodnie z oznaczeniem pokonała go po prowizorycznej kładce.  Błota i wody było strasznie dużo. Jak wspomniałem w 2015 r. raz zamoczyłem kostkę, natomiast w 2016 sześć razy byłem po kolana w lodowatym strumieniu. Za 7 razem to, co zamoczyłem było bliżej pępka niż kolan… powiedzmy, że miło nie było. Błoto też zaczęło się dużo wcześniej i towarzyszyło nam już do końca. Jeśli ktoś się nie przewrócił ani razu na trasie biegu to chylę czoła. Ja nie miałem tyle szczęścia i kilkukrotnie wylądowałem 4 literami w mięciutkim błotku. Tylko raz nie było miło, kiedy upadając centralnie kością ogonową trafiłem w kamień. Miałem wtedy dość! Mokry, zmęczony, ubłocony i z bolącą dup… stwierdziłem, że ja to wszystko pierniczę (czy też inne słowo) i schodzę na punkcie.

W tym miejscu inny z zawodników, który mnie poznał zaczął wymieniać biegi, na których się nie poddałem i konstruktywnie mnie opierniczył (użył mocniejszych słów). Muszę powiedzieć, że pomogło. Ja nie schodzę z trasy, więc tym razem też nie zejdę! Z przepaków nie korzystam – nie wiem, może nie umiem. Zazwyczaj mam wszystko ze sobą, a na punktach uzupełniam braki. Tak też było i tym razem. Oczywiście przepak kto chciał ten miał, natomiast jak dla mnie to strata czasu i zbyt duża pokusa, by dłużej posiedzieć w ciepełku. Wolontariusze uśmiechnięci i pomocni, a jedzenie w zupełności spełniało moje oczekiwania. Dało się najeść i mimo wszędobylskiej mody na bycie vege mięsożercy nie byli tym razem pokrzywdzeni. Meta. Coś, co tygryski lubią prawie najbardziej. Dla tej chwili przekroczenia bramy z napisem META warto było pokonać te 150 km. Ubłocony byłem strasznie, ale jeszcze bardziej uśmiechnięty, zmęczenie odeszło na drugi plan i była tylko radość. Dodatkowo uśmiech poszerzył piękny medal i bluza finishera. I pyszne jedzenie na mecie!!! – I dużo! Czy warto? Jeśli masz delikatne zapędy masochistyczne to zdecydowanie tak. Będzie bolało, będzie ci zimno, będziesz zmęczony i na pewno, jak to się teraz ujmuje, „wyjdziesz ze strefy komfortu”. Sprawdzisz, na ile tak naprawdę jesteś twardy i na ile jesteś odporny psychicznie. Bo to, że będzie bolało to wiesz już na starcie, ale czy dotrzesz do mety zależy tak naprawdę od Ciebie. Limit czasu jest spory, więc nawet przejść się da. Byle tylko nie odpuszczać i ciągle przeć do przodu. Co do minusów? Nie ma kebabów na mecie 🙁

Zapraszamy również do przeczytania materiału „Łemkowyna Ultra Trail 2016. Dla tych, co pierwszy raz…” >>> TU

Zdjęcie „otwarciowe”: Julita Chudko

1 Responses

  1. Jeszcze Polska nie zginęła…szczególnie w adidasach, przepaki na szybko z herbatą, bananem, pomarańczem, orzechami i zupa….dobrze, że schaba nie serwują. Siedzę na swojej kanapie to nawet biegać nie muszę, a co dopiero wyposażenie obowiązkowe mieć przy sobie, chyba że pilota od TV. Ale i tak moim hitem jest najpierw długi, a na to krótki rękaw. U nas na północy insza moda, najpierw krótki. Ale cóż wszystkiego nie ogarniesz. Od 80km już się czyta ok.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *