6 stycznia 2016 By Slider, TRAVEL With 16460 Views

New York City Marathon 2014

Maraton w Nowym Jorku to marzenie prawie każdego biegacza. Marzenie, którego wcale tak łatwo nie da się zrealizować. Paulinie Makarczyk jednak udało się… za czwartym razem, ale się udało. Dzisiaj czytamy jej relację z New York City Marathon 2014.

Aby mieć zagwarantowany numer startowy na NYC Marathon, trzeba mieć udokumentowany wynik w innym maratonie w ciagu ostatniego roku. Gdybym chciała startować w 2015 roku, musiałabym w moim wieku uzyskać wynik na poziomie 3:15. W przypadku amatorki z lekką nadwagą jest to raczej nieosiągalne.

Czwarte podejście

2012-01-01 00

Paulina Makarczyk, New York City Marathon 2014

Mój plan na ten maraton był szalony. Pierwszy raz wzięłam bowiem udział w loterii umożliwiającej start cztery lata temu. Nie miałam wtedy na koncie żadnego przebiegniętego maratonu. Doświadczeni biegacze pukali się w czoło. Kiedy jednak przebiegłam swój pierwszy półmaraton, wiedziałam, że czas zmierzyć się z maratonem. I wtedy pomyślałam – niech to będzie Nowy Jork! Może było to głupie… Dzięki Bogu nie wylosowałam udziału przy pierwszym, drugim i trzecim podejściu. Załapałam się na ostatni rok funkcjonowania zasady, że po trzykrotnym nieudanym losowaniu, przy czwartym podejściu pod rząd ma się gwarantowany numer startowy. I tak się stało. Miałam wtedy już na koncie dwa przebiegnięte maratony warszawskie, w tym jeden nieudany, kiedy padłam i musiałam zejść z trasy. Piszę o tym, ponieważ ta porażka była rok przed Nowym Jorkiem i byłam załamana, że to już koniec mojego biegania. Ale tak się nie stało.

You can do it!

Bardzo ciekawe jest podejście Polaków do maratonu w stosunku do tego, co czuje się i odbiera w USA. Kiedy opowiadałam przed wyjazdem w Polsce, że jadę do NY, pierwsze pytanie zadawane z ogromnym niepokojem brzmiało – ale to nie Twój pierwszy maraton? I po przebiegnięciu tego w NY zastanawiam się, dlaczego Polacy mają takie nadęte podejście do biegania? Że musisz biegać tyle a tyle, a jeśli nie masz przebiegnięte dokładnie tyle – to zakaz startowania. Zresztą – rozwaliło mnie jedno z pytań startujących na stronie maratonu NY – czy Pacemaker na 6:30 będzie tylko biegł, czy bieg będzie przerywany marszem.
W Stanach wszystko jest pod hasłem You can do it. Dasz radę, walcz! Zresztą limit czasu w NY wynosi 8:30 h i nawet gdzieś doczytałam, że jest zaliczany do „walker friendly marathons”. Ważna jest Twoja decyzja, motywacja i chęć.

1

Story telling

Przed startem obserwowałam akcje organizowane przez Maraton Nowojorski na portalach społecznościowych. Bardzo modny w kontekście maratonu jest story telling, czyli opowieść o tym, dlaczego przebiegnę ten maraton i jak to się stało, że startuję. Ludzie publikują swoje historie. Dla wielu to chęć upamiętnienia bliskich osób, które odeszły, dla wielu moment walki ze swoimi trudnymi historiami lub świętowanie wygranej z ciężką chorobą. Wyzwanie, że można pokonać samego siebie, że można pobiec dla córki, syna, rodziców albo dla organizacji charytatywnej, aby wesprzeć chore dzieci czy inne organizacje non-profit.

Maratończyk-bohater

Moim zdaniem, po NYC Marathon każdy maraton będzie niestety rozczarowaniem. Maratończyk w Nowym Jorku jest bohaterem. Po biegu wszyscy, począwszy od wolontariuszy a skończywszy na sprzedawcy hot-dogów, gratulują ukończonego biegu. I nikt nie pyta jaki miałeś czas… Zresztą moja ciotka sama chwaliła się mną w restauracji kelnerowi – “ta dziewczyna przyjechała z Polski i dała radę”. Nawet zauważyła, że byłam lepsza od Macieja Kurzajewskiego i czemu on się swoim wynikiem w telewizji chwali. Piszę o tym przede wszystkim dlatego, aby podkreślić, że tam całe miasto żyje maratonem i wykorzystuje ten czas, aby spędzić dobrze go z przyjaciółmi i rodziną i dobrze się bawić. Fakt, jeśli startuje 70 tysięcy osób i jeśli każdy ma choć jednego kibica na trasie, to już się robi niezły tłum. Ale na całej trasie nie bylo odcinka bez kibica – no może tylko za wyjątkiem mostów.

Mam przed oczami scenkę. Cała rodzina z dzieciakami stoi z gwizdkami i bębnami. Mają rozstawiony stolik turystyczny, termosy z kawą i kibicują. Mieszkańcy Nowego Jorku są świetnie przygotowani na tę okoliczność. Przebrania, plakaty, zdjęcia zawodników, powystawiane kolumny z muzyką. W zasadzie co kilkaset metrów grał jakiś zespół garażowy, na Bronksie dęta orkiestra ze szkoły podstawowej, kobziarze. Tak sobie myślałam, że w Polsce jest mnóstwo amatorskich kapel i muzyków – które mogłyby się też w ten sposób zaprezentować i dodawać animuszu zawodnikom. I też dobrze się bawić.
Miasto jest zablokowane niemalże całkowicie przez prawie dwa dni. Ale nie spotkałam się z jakimkolwiek komentarzem, do jakich jestem przyzwyczajona w Polsce, że znowu ktoś nie mógł w niedzielę dojechać do hipermarketu…

Bo są kibice…

Biegnie się cudownie, bo są kibice. Zawsze to doceniałam w Polsce. Ale w Nowym Jorku nie było chwili zwątpienia – mimo tłumu ludzi w każdym momencie na trasie czułam się jedyna i wyjątkowa. No fakt. Miasto jest przepiękne, ciekawe i sama trasa to świetna okazja do poznania Nowego Jorku z zupełnie innej perspektywy. Zwrócenia uwagi na to, czego nie zauważa się jadąc metrem, autobusem czy spacerując.

Paulina Makarczyk, New York  City Marathon

Paulina Makarczyk, New York City Marathon

Wolontariusze

Samych wolontariuszy obsługujących maraton w Nowym Jorku było dziesięć tysięcy, czyli tylu, ilu mniej więcej zawodników startuje w Maratonie Warszawskim. Zresztą wolontariat to osobna sprawa. Wolontariusze są przekrojem całego Nowego Jorku – od uczniów podstawówek, po naprawdę starsze osoby. Szkoda, że nasi dziadkowie i babcie często skupiają się tylko na narzekaniu. Ale może to kwestia czasu, bo ja na biegowej emeryturze planuję nalewać wodę do kubków na trasie naszego warszawskiego maratonu i głośno kibicować zawodnikom. Jest również grupa wolonatriuszy, którzy biegną asystując osoby niepełnosprawne. Wiem, że i w Polsce biegają osoby np. Niewidome, ale dla mnie to było dużym zaskoczeniem zobaczyć to na własne oczy.

Kawa, bajgle i batony…

Na trasie punkty z wodą były co milę. Dla mnie stanowczo za gęsto, ale faktycznie jeśli ktoś biegnie na 8 godzin ma to sens. Byłam pod ogromnym wrażeniem organizacji. Sam fakt, że na start oragnizatorzy dowieźli te 70 tysięcy startujących to ogromny sukces. No i zapewnili bezpieczeństwo. Każdy miał przydzielony czas i rodzaj transportu. Pierwsza kontrola przy wejściu na prom na Staten Island – to psy obwąchujące torby, a potem przed wejściem do miasteczka startowego każdy przeszedł kontrolę wykrywaczem metalu. Może to i dziwne, ale po Bostonie jak najbardziej uzasadnione. Ja czułam się bezpiecznie. Żeby wejść do strefy mety w Central-Parku trzeba było mieć akredytację, a rodziny i przyjaciele, którzy czekali na finiszu również musieli przejść przez bramki i kontrolę bezpieczeństwa. Ponieważ start i meta są w całkowicie innych częściach miasta, można było wybrać albo transport depozytu, albo otrzymać pamiątkowe ponczo na mecie. Zresztą chyba te niebieskie wdzianka były najbardziej widoczne potem na filmikach i materiałach w prasie. Też mam takie:)

Start był chyba w trzech falach z trzech linii startów, które łączą się w pewnym momencie. Obawiałam się jak będzie się biec biec w takim tłumie. Razem jednak startują ci, którzy biegną mniej więcej w tym samym tempie . Przy zapisach podaje się swój przewidywany czas i na podstawie tego czasu ma się przydział do odpowiedniej strefy i godziny startu. I jest to bardzo restrykcyjnie przestrzegane. Dzięki temu biegłam w podobnym tempie, co moi towarzysze i nie musiałam się dramatycznie przebijać przez tłumy zawodników biegnących w innym tempie. Wydaje mi się, że system był taki, że najszybsi startowali jako pierwsi, aby zluzować trasę dla tych wolniejszych. W każdym razie, mimo 70 tysięcy startujących nigdzie nie było przepychanek i chaosu. Świetną sprawą było śniadanie w miasteczku startowym (bajgle, kawa, herbata, batony), bo wiele osób długo czekało przed startem ze względu na organizację transportu. Kolejne fajne rozwiązanie to kontenery na ubrania, które zostały przekazane na cele dobroczynne. W takich kontenerach znalazły się nasze ubrania „przedstartowe”. Depozyty nadawało się co najmniej godzinę przed wyznaczonym startem, a zimno było straszliwie. Przy każdym wejściu do strefy startu stały wiec takie kontenery. Cóż – jedyne miejsce gdzie poczułam się bardzo swojsko – to kolejki do Toi-tojek przed startem…

W każdym razie życiówka z NY jest – 3:43:11 – udokumentowana w pamiątkowym poniedziałkowym wydaniu „NEW York Timesa” z 3 listopada 2014. I sama do siebie znowu mówię „Congratulations”. I szykuję się do Chicago.

PS. Maraton w NY w 2014 ukończyło 53 tysiące osób

Paulina Makarczyk

Tags : ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *