Nie umniejszam znaczeniu „skondensowanych gotowców”. Idealnie spełniają swoją rolę. Kiedy jednak mogę – i polecam właśnie taki sposób poznawania nowych miejsc zanim je odwiedzimy w rzeczywistości – sięgam po przewodniki mniej oczywiste. To przewodniki, w których konkretne miejsca pojawiają się często niejako przy okazji. Są bowiem „tylko” anturażem do opowiadanej historii.
—————————————————————————————————————–
Monika Bartnik | 4.11.2020 r.
Co zobaczyć w Trieście?”. Po wpisaniu tej frazy w jedną z najpopularniejszych wyszukiwarek internetowych, w wynikach na pierwszej stronie pojawi się link do materiału opublikowanego na naszym portalu www.runandtravel.pl – „10 rzeczy, które musisz zrobić w Trieście”. Mini poradnik prezentujący w zwięzłych kilkunastu punktach najbardziej charakterystyczne miejsca Triestu, które każdy odwiedzający to włoskie miasto po raz pierwszy, powinien wpisać na listę „must see”. Zobacz X, potem odwiedź Y i koniecznie zajrzyj do Z… Liczba wyświetleń tekstu tylko potwierdza fakt, że przed planowaniem podróży wielu z nas lubi sprawdzić, co polecają inni i mieć gotową ściągawkę, która również i nam da jako taką gwarancję, że spędzimy ciekawie czas. Nie umniejszam znaczeniu „skondensowanych gotowców”.
Idealnie spełniają swoją rolę, zwłaszcza, kiedy czeka nas krótki weekendowy wyjazd. Kiedy jednak mogę – i polecam właśnie taki sposób poznawania nowych miejsc zanim je odwiedzimy w rzeczywistości – sięgam po przewodniki mniej oczywiste, będące kopalnią wiedzy o miejscach często w przewodnikach tradycyjnych pomijanych. Po przewodniki, które zahaczają o punkty z listy „muszę zobaczyć”, ale zawsze pokazują jej elementy w sposób nieoczywisty, obudowane w szerszy kontekst historyczny i społeczny, wzbogacone historiami ludzkimi, anegdotami, refleksjami i komentarzami odautorskimi. To przewodniki, w których konkretne miejsca pojawiają się często niejako przy okazji. Są bowiem „tylko” anturażem do opowiadanej historii. To przewodniki, które nie potrzebują jako ilustracji zdjęć (chociaż i takie się trafiają, ale o tym poniżej), o miejscach opowiadają bowiem bohaterowie i przywoływane historie. Mowa o reportażach i prozie reporterskiej. To właśnie literatura z tego gatunku stanowi idealny przykład przewodników nieoczywistych, które tak sugestywnie poprzez opowiadane historie angażują nas w „zwiedzanie” na kartach książki, że przy każdej kolejnej stronie mamy ochotę spakować się i ruszyć w świat, albo tylko do miasta obok, aby na własnej skórze poczuć klimat opisywanych miejsc, przywołać w pamięci przeczytaną wcześniej historię. Wybierzmy się więc dzisiaj – dzięki prozie reporterskiej wydawanej w Wydawnictwie Czarne – w podróż nie tylko po Polsce, ale i po Mołdawii.
—————————————————————————————————————–
Mołdawia. Państwo niekonieczne
Mołdawię odwiedziliśmy dwukrotnie. „Przyczynkiem” do tych wyjazdów były oczywiście wyjazdy na biegi, w tym maraton w stolicy Mołdawii, w Kiszyniowie oraz bieg zorganizowany w jednej z najstarszych winnic Mołdawii, Château Purcari. „Zwiedzaliśmy” ją trochę spontanicznie, a trochę posiłkując się tym, co już o tym kraju, będącym jedną z republik byłego Związku Radzieckiego napisali inni. Było więc „tradycyjnie”… Stary Orchejów… Jedna z najstarszych winnic, czyli Purcari Winnery… Jedna z największych winnic, czyli Milesti Mici… Pomnik Stefana Wielkiego w Kiszyniowie… Tradycyjna placinta, mamałyga i mini gołąbki… Zatrzymywanie się w trasie przy rozległych polach słoneczników i podziwianie wysadzonych chyba przy każdej trasie drzew orzecha włoskiego… Starsi państwo sączący wino własnej roboty w niezwykle pięknej, ale równie zaniedbanej wioseczce… To, co udało nam się zobaczyć i poczuć na własnej skórze sami „przełożyliśmy” na mini poradnik „Co zobaczyć w ciągu 4 dni w Mołdawii”. Mołdawią nawet w tej mini wersji byliśmy zachwyceni!
Ale dopiero, kiedy w nasze ręce trafiła książka autorstwa Kamila Całusa „Mołdawia. Państwo niekonieczne”, wydana w serii Sulima Wydawnictwa Czarne, zrozumieliśmy, z jaką małą wiedzą o tym kraju wybraliśmy się do niego po raz pierwszy… Jak bardzo zabrakło nam tego szerszego kontekstu. Dopiero po lekturze zrozumieliśmy klimat, który towarzyszył nam przez łącznie osiem dni naszej mini podróży. Dopiero wtedy zrozumieliśmy historie, które opowiadali nam poznani Mołdawianie i to, czego sami doświadczyliśmy i poczuliśmy. Centra handlowe żywcem przeniesione z Polski początku lat 90., bazarki klimatem przypominające warszawski Stadion Dziesięciolecia sprzed lat, banknoty o różnych nominałach, ale z tym samym wizerunkiem Stefana Wielkiego, opowieści o konieczność wyjazdów na Zachód, żeby móc utrzymać rodzinę, brak wsparcia ze strony rządzących jakiejkolwiek aktywności sportowej, a zapewne innych aktywności też… Myślałam wtedy, u nas też kiedyś tak było. Po lekturze uświadomiłam jednak sobie, że wiele wskazuje na to, że w Mołdawii może być już tak zawsze…
Książka „Mołdawia. Państwo niekonieczne” nie jest przewodnikiem, który daje odpowiedź na pytanie, co zobaczyć, kiedy wybieramy się do tego kraju po raz pierwszy. Bo ta reportersko-eseistyczna książka przewodnikiem nie jest i ambicji bycia nim nie ma. To publikacja, która – dzięki przytaczanym historiom, opowieściom bohaterów – i uwierzcie, że czasami czyta się jak dobrą powieść sensacyjną – pomaga zrozumieć Mołdawię, kraj z niezwykle ciekawą, ale zarazem skomplikowaną i trudną historią. I o historii jest też tutaj całkiem sporo. To również próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, kim są Mołdawianie, co tak naprawdę kryje się pod tym pojęciem. To książka, która do podróży do Mołdawii inspiruje. I to nie do jednej podróży.
Zdjęcie „otwarciowe”: Kiszyniów / Andrzej Gałązka / Runandtravel.pl