19 lipca 2017 By GÓRY & ULTRA, Slider With 8487 Views

100 Miles of Istria Ultratrail 2017. Rozmowa z Gniewomirem Skrzysińskim.

„Gdy jechałem na tegoroczną edycję Istria100, żartowałem sobie, że najchętniej to bym przespał pierwszą część trasy i obudził się dopiero w miejscu, w którym rok temu zszedłem z trasy”. Co tak dało w kość Gniewkowi podczas pierwszej części trasy w ubiegłym roku? Jak biegło mu się w tym roku? Zapraszamy na krótką rozmowę.


100 Miles of Istria Ultratrail. W tym roku na linii startu stanąłeś po raz drugi. Czy to chęć odegrania się na poprzedniej edycji, kiedy zszedłeś z trasy czy też Istrię wpisałeś na listę biegów, na których trzeba być?

Tak, tegoroczna Istria była moją drugą próbą zmierzenia się z tym urokliwym „stumilowcem” (171 km). Mój powrót na trasę tego biegu widzę bardziej jako chęć przekroczenia pewnej niewidzialnej granicy, której w zeszłym roku nie udało mi się przekroczyć, aniżeli odgrywania się na trasie jako takiej. Jechałem tam bardzo zdeterminowany, aby nie tylko ukończyć ten bieg, ale zrobić to w przyzwoitym stylu, z uśmiechem na ustach i w dobrym zdrowiu… co zresztą udało mi się osiągnąć.

fot. archiwum prywatne

fot. archiwum prywatne

W relacji na swoim blogu napisałeś „Gdy jechałem na tegoroczną edycję Istria100, żartowałem sobie, że najchętniej to bym przespał pierwszą część trasy i obudził się dopiero w miejscu, w którym rok temu zszedłem z trasy”. Co tak Ci dało w kość w tej pierwszej części trasy w ubiegłym roku? Jaka w ogóle jest trasa Istrii? Co sprawić może dużą trudność? Na co trzeba być przygotowanym? Na czym można się „przejechać”?

Mówi się, że w każdym żarcie jest ziarno prawdy. Fakt, na kilka tygodni przed biegiem miałem takie myśli, że ciekawie byłoby zacząć w miejscu, w którym rok wcześniej musiałem zejść z trasy. Było nie było, miałbym dobre 100 km „odfajkowane”. Ale tak całkiem poważnie, to trochę obawiałem się przewidywalności tego odcinka i monotonii, jaka mogła się z tym wiązać. A ja lubię nutkę zaskoczenia na trasie. Z drugiej strony, znajomość trasy powinna mi ułatwić nieco zadanie i właściwe rozłożenie sił na cały bieg. Poza tym, te 100 km (licząc od startu w Labinie) to najbardziej urocza, malownicza, wymagająca i mocno techniczna część biegu, więc koniec końców, byłem wielce rad, że znów mogłem ją przemierzyć.

Czerwona trasa (czyli 100 mil) startuje o 16:00, co według mnie jest świetnym rozwiązaniem. Nie dość, że nie trzeba zrywać się w środku nocy, aby zameldować się na starcie, to jeszcze jest szansa złapać mnóstwo niesamowitych widoków. Sama trasa jest bardzo urozmaicona. Są skaliste, techniczne odcinki, są połoniny, asfalt i bruk miasteczek na wzgórzach. Na 170 km mamy ponad 7000 m przewyższenia, kilka naprawdę ciekawych szczytów i mocnych podejść. Do tego pogoda, którą trudno przewidzieć. Dla przykładu, w tydzień po tegorocznych zawodach cała trasa znalazła się pod kilkucentymetrową warstwą śniegu…

fot. archiwum prywatne

fot. archiwum prywatne

A jak pobiegłeś ten odcinek rok później? Czy w tym roku dopadł Cię na trasie krysys i jak sobie z nim poradziłeś? Jak w ogóle biegło Ci się w tym roku?

W ogóle w tym roku, przed i na samym starcie, byłem podejrzanie zrelaksowany i opanowany. Trochę się nawet zacząłem obawiać, czy jednak nie jestem nazbyt spokojny. Wystartowałem mniej więcej w połowie stawki, co niestety nie było najlepszym pomysłem, bo na teoretycznie szybkim odcinku wlokłem się jak mucha w smole, tkwiąc w tłumie biegaczy podążających bardzo wąską ścieżką. Jednak mimo to, już do pierwszego punktu udało mi się dobiec wcześniej niż poprzednio, co było dobrym prognostykiem na resztę trasy.
Dzięki temu, że już co nieco wiem o tym, jak mój organizm i umysł zachowują się na takich dystansach mogłem świadomie przeciwdziałać ewentualnym kryzysom, chociażby poprzez właściwą strategię żywieniową i odpowiednie nastawienie mentalne. Kryzys jednak się pojawił. Było to na odcinku pomiędzy punktem w Hum a Butoniga. Przemierzając te stosunkowo łatwe 17 km marzyłem tylko o jednym: 20 minutach drzemki z nogami do góry. Ten stan pogłębiała jeszcze frustracja wynikająca z niemożności pokonania tego odcinka, tak jak na to zasługiwał… Mimo wszystko jakoś udało się dotrzeć do Butonigi – punktu zlokalizowanego przy małej zaporze – bardzo malownicze miejsce, i złożyć gnaty na ławeczce skąpanej w przyjemnym cieple kwietniowego słońca. Zamknąłem oczy, i mimo iż nie zapadałem w sen, to po 15 minutach wstałem zregenerowany jak po dobrze przespanej nocy! Doprawdy niezwykłe uczucie, gdy wydaje się, że sił już nie masz na nic, a taki kwadrans odpoczynku nagle wywraca wszystko do góry nogami!

fot. archiwum prywatne

fot. archiwum prywatne

Na każdym prawie punkcie trasy byłeś o kilkanaście minut wcześniej niż w ubiegłym roku? Czy w tym roku miałeś inną strategię na pokonanie tej trasy czy czujesz, że byłeś lepiej przygotowany? Co w Twoim przypadku ma wpływ na to jak Ci się biegnie?
Cóż, wbrew pozorom do tegorocznej edycji przystąpiłem zdecydowanie słabiej przygotowany. Zima minęła, a ja bodziec do właściwego treningu dostałem dopiero z końcem lutego, tuż po wymordowanych przeszło 80 km Ultra Śledziowej wyrypy. Tak, Ultra Śledź, to był ten moment, który obnażył moje braki i słabości i krótko mówiąc, postawił mnie do pionu.
Wiele wskazuje na to, że po-śledziowy okres wykorzystałem należycie, bo tak jak wspomniałaś, na każdym z punktów pojawiałem się o kilkanaście minut wcześniej niż w zeszłym roku! Co więcej, do przepaku w Buzet (około 90 km trasy) dotarłem z blisko godzinną przewagą w stosunku do Gniewka z 2016. Można by zaryzykować stwierdzenie, że do Hum, ścigałem się sam ze sobą – taki korespondencyjny pojedynek pomiędzy mną teraz a tym z przeszłości.

Myślę, że w tym roku o moim sukcesie nie zaważyło samo przygotowanie fizyczne. Wiele mi dał samotny bieg niebieskim szlakiem z Przemyśla do Wołosatego Eastern Express 100 (ok. 150 km). Wyruszyłem na szlak bez żadnego supportu, w dość dziką i trudną trasę. Wtedy, w tej dziczy i samotności, poczułem, że coś się zmieniło, zarówno na poziomie fizycznym, jak i mentalnym, sprawiając, że jestem w stanie ugryźć nawet 170 km zawody.

fot. archiwum prywatne

fot. archiwum prywatne

„Na ostatnim punkcie stało się coś dziwnego. Szczerze, to nawet nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, co to właściwie było. Miałem już wtedy w nogach dobre 159 km, przeszło 26 h walki, a mimo to, rzuciłem się do galopu, tak, jak gdyby były to pierwsze kilometry biegu!” Czy dzisiaj już wiesz, co się wydarzyło?

Pamiętam, jakby to było wczoraj. Magiczne uczucie! Prawdziwe doznania z pogranicza fenomenu. Dawniej końcówki były dla mnie najtrudniejsze, bo biegłem je na oparach fizycznych i mentalnych. Z perspektywy czasu widzę, że taka zmiana ma związek z wcześniej wspomnianym Eastern Express 100, Ultra Śledziem i z każdym rokiem, lepiej wytrenowanym organizmem i mocniejszą głową. To był moment, taki przysłowiowy „klik”, gdy po wyjściu z ostatniego punktu po prostu puściłem głowę, nogi i poleciałem sercem, i to na teoretycznie dla mnie trudniejszym, bo płaskim odcinku. Leciałem jak w amoku, wyprzedzając zawodników z pozostałych tras, pozostając w ciągłym biegu, co kilkanaście minut dorzucając żel „do pieca”.

Czy dzisiaj już też wiesz, że w następnym roku znowu pojawisz się na 100 Miles of Istria Ultratrail?

Impreza spod Istria100 to wydarzenie godne polecenia pod każdym względem. Świetne trasy, piękne widoki, morze, góry, doskonała organizacja i niezapomniana atmosfera. Czy w 2018 pojawię się na starcie w Labinie? Tego jeszcze nie wiem.

Jakie masz plany biegowe na ten rok?

Z biegów, na które jeszcze w tym roku jestem zapisany pozostaje Bieg Ultra Granią Tatr. Jest jeszcze szansa, że w październiku, pojawię się w Dalmacji, kończąc startem na 100 mil. Ale co los przyniesie, to się dopiero okaże.

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *