Założenia były ambitne, sportowe i jak to w przypadku Natalii Tomasiak z dużą dozą przygody i poczucia humory. Wszystko było przygotowane, logistyka, zakwaterowanie, bilety, termin wejścia, data zapasowa. Niestety, szalejący od kilku tygodni w Europie koronawirus zweryfikował wszelkie plany. 18 kwietnia o świcie Natalia Tomasiak zamierzała wyruszyć z Chamonix na szczyt Mont Blanc.
Wszystko było przygotowane – logistyka, zakwaterowanie, bilety, termin wejścia, data zapasowa. Niestety, szalejący od kilku tygodni w Europie koronawirus zweryfikował wszelkie plany. 18 kwietnia o świcie Natalia Tomasiak zamierzała wyruszyć z Chamonix na szczyt Mont Blanc. Natalia – jak wiadomo – uwielbia skitoury i wyjście miało odbyć się oczywiście na nartach, po czym w planie był bezpieczny zjazd powrotny do francuskiego miasteczka, będącego gospodarzem pierwszych Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 1924 roku.
Dodajmy, że skitourowe wejście na Mont Blanc nie miało być dokonane w możliwie najszybszym tempie, nie miało mieć znamion bicia rekordów podobnych wyczynów. Wyzwanie, pasja i realizacja pomysłu, który chodził po głowie od kilku lat – to podstawowe cele, który przyświecały Natalii, która nie wykluczała, że w momencie kiedy lepiej pozna górę, to chciałaby się z nią zmierzyć w bardziej sportowym klimacie. Życie, a właściwie wszechobecny dzisiaj w Europie koronawirus, kompletnie zweryfikował te plany. Nie było mowy o złości czy zwalaniu na kogoś winy. To, co się aktualnie dzieje na świecie wywraca przecież zupełnie do góry nogami wszelkie plany nie tylko prywatne, ale i zawodowe.
Ten kto jednak zna Natalię, ten wie, że nie jest łatwo odwieść ją od zdefiniowanego wcześniej pomysłu. Kiedy stało się jasne, że wyjazd do Francji nie będzie możliwy, a i rekompensata pomysłu w postaci kilku skitourowych wycieczek po naszych Tatrach również nie wchodzi w grę – powstał pomysł szalony.
Jedyną górą w Polsce, która pozwalała na pokonanie zbliżonego dystansu i podobnych przewyższeń jak wejście z Chamonix na Mont Blanc okazała się w tym czasie Jaworzyna Krynicka (uwzględniając aktualne zakazy /ograniczenia w przemieszczaniu się). Warunki na stoku w ostatnich dniach mocno ucierpiały, ale z racji tego, że Krynica-Zdrój ma swój specyficzny alpejski klimat, uprawianie sportów zimowych jest tutaj zawsze dłużej możliwie niż w innych częściach Beskidów. Z racji tego, że Natalia ten trudny dla wszystkich okres spędza w Krynicy-Zdroju, nie trudno było połączyć pewne rzeczy.
Z dnia na dzień warunki na stoku były coraz gorsze, dlatego trzeba było działać szybko. Problemem był fakt, że aby dorównać przewyższeniom, które czekają na trasie Chamonx – Mont Blanc, trzeba było pokonać Jaworzynę ośmiokrotnie!
Wyzwanie zostało podjęte. Mimo nie najlepszej pogody i wiosennych już warunków, całą trasę udało się pokonać w nieco ponad 6 godzin 30 minut. Połowa ostatniego podejścia została pokonana już na nogach, okazało się bowiem, że przy ostatniej drodze na szczyt, foki przemoczone były już tak strasznie, że kompletnie do niczego się nadawały.
O komentarz do całego wezwania poprosiliśmy Natalię:
Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Rzeczywiście był plan wyjazdu do Chamonix i zamknięcie „z przytupem” sezonu skitourowego. Z wiadomych przyczyn stało się jasne, że tam nie dotrzemy, chociaż naprawdę dochodziło to do mnie dosyć długo. Wpadłam na pomysł ratowania sytuacji i plan awaryjny, dostosowany do aktualnych możliwości, w jakiej się znajdujemy. Żeby dorównać przewyższeniom, jakie czekały nas przy wejście na Mont-Blanc, trzeba było pokonać Jaworzynę aż 8 razy. Pokonanie 3500 metrów w górę nie stanowiło specjalnego wyzwania, wyzwaniem było wejść 8 razy na tę samą górę, górę, którą doskonale znam i na której spędziłam wiele godzin w swoim życiu. Zaliczyłam tym samym swój największy trening mentalny. Oby wszystko wróciło jak najszybciej do normy i każdy z nas mógł realizować swoje outdoorowe pasje.
Tekst: salomonrunning.pl
Foto: archiwum własne Natalia Tomasiak