Wtorek, 25 czerwca 2013 r. To data, pod którą w naszym własnoręcznie zrobionym kalendarzyku, wpisaliśmy pierwszy trening w ramach planu treningowego przygotowującego nas do pierwszego półmaratonu. I zaczęło się. Pierwszy tydzień. Wtorek: 5 km + 5×20 s., Czwartek: 6 km, Sobota: 5 km + 5×20 s., Niedziela: 14 km. W tygodniu co drugi dzień biegi krótsze i interwały, w niedziele długie wybiegania. I tak prawie przez ponad 2 miesiące.
Nasz wielki dzień zaplanowaliśmy na 15 września w Wilnie. X Danske Bank Vilnius Marathon. Dlaczego na miejsce naszego pierwszego półmaratonu wybraliśmy Wilno? W sumie to chyba przypadek. Przeglądaliśmy na jednym z zagranicznych portali listę półmaratonów i maratonów w Europie i na świecie. W oko wpadło nam Wilno. Uznaliśmy, że miejsce bardzo ładne i dobry termin – 15 września. Zdążymy się przygotować i podjąć wyzwanie:)
Treningi
Nasz plan treningowy realizowaliśmy w miarę sumiennie. Przed samym wyjazdem do Wilna nie byliśmy już więc przerażeni dystansem. Przebiegliśmy 18 km, to i 21,95 km też już przebiegniemy. Kwestia tylko, w jakim czasie. Marzyło nam się zrobienie półmaratonu w 2 godziny. Do realizacji naszych biegowych marzeń byliśmy nastawieni pozytywnie. Tydzień przed wyjazdem do Wilna braliśmy udział w Pro Touch Warsaw Interrun 2013 i wykręciliśmy naprawdę dobre – jak na nasze możliwości – czasy, życiówki na 10 km (Monika – 00:51:39; Andrzej – 00:50:59). Prawda jest też taka, że po każdych zawodach próbujemy rozwikłać zagadkę, dlaczego biegło nam się świetnie albo dlaczego biegło nam się tak źle. Czasami tej odpowiedzi nie znajdujemy. Tak naprawdę w Wilnie mogło więc być i bardzo dobrze, mogło być też i źle. Byliśmy jednak dobrej myśli. Może powiemy inaczej, nie panikowaliśmy. Po prostu zapakowaliśmy się do autobusu i w sobotę, 14 września, wysiedliśmy w Wilnie, aby 15 września przebiec nasz pierwszy półmaraton.
Odbiór pakietów
W sobotnie przedpołudnie Centrum Handlowe Europa jeszcze świeciło pustkami, więc już po kilku minutach torby z pakietami startowymi mieliśmy odebrane. Pewnie wielu z Was zastanawia się, co kryją takie „zagraniczne” pakiety startowe:) O wiele mniej niż polskie:) Ale w kwestii wyjaśnienia. Dużo biegających osób albo zapomina, albo po prostu tego nie wie, że opłaty startowej nie uiszcza się po, żeby mieć torbę pełną gadżetów, ale po to, żeby w ogóle bieg można było zorganizować (pozwolenie na imprezę, zabezpieczenie trasy itd.). Zazwyczaj w zagranicznych biegach nie ma również w pakiecie koszulki technicznej czy też pamiątkowej. Trzeba ją – jeżeli ktoś ma ochotę – kupić dodatkowo. W Wilnie taka koszulka kosztowała 25 Euro.
Co więc było w naszym pakiecie? Po pierwsze numer startowy z chipem, silikonowa opaska z logo Adidasa, na której można było po biegu dodatkowo „wytłoczyć” czas, w jakim pokonało się bieg (niestety po biegu nie dotarliśmy już do Centrum Handlowego Europa, żeby to zrobić. Tak w sumie to dziwne, że nie można było tego zrobić na stoisku Adidasa, w miasteczku biegowym), kupon zniżkowy do fajnej sieciowej knajpki Vapiano na Pasta Party, kilka ulotek i to by było na tyle.
Według planu treningowego w sobotę, tuż przed półmaratonem, mieliśmy do zrobienia 3 km. Przyznajemy się bez bicia. Nie zrobiliśmy. Może napiszemy inaczej. Zrobiliśmy z 10 km, ale nie biegiem tylko spacerkiem. Wilno nas wciągnęło bez reszty:) Wieczorem Pasta Party i spora dawka pysznych węglowodanów. Vapiano wypełnione po brzegi biegaczami.
Na chwilę przed…
W niedzielę, 15 września, pobudka wczesnym rankiem. Okno wychodziło na park i na ulicę, po której mieliśmy przebiec ostatnie 200 metrów przed metą. Co za widok! Tym razem park wypełniony rozgrzewającymi się biegaczami. Niebo nieco zachmurzone, ale nie pada. To najważniejsze. Pogoda idealna do biegania.
Na śniadanie pyszne bułki, dżem i miód. I świetne towarzystwo. My to jednak mamy szczęście do poznawania ciekawych ludzi. Tym razem jedliśmy sobie śniadanie w towarzystwie bardzo sympatycznego Białorusina, Vasilija. Dowiedzieliśmy się jak to się dzisiaj biega na Białorusi, a raczej jak to się nie biega. Ludzie przyzwyczajeni do tego, że kiedyś wszystko mieli za darmo… bezpłatny przejazd do innych miast na bieg, nocleg i czasami jeszcze wyżywienie, dzisiaj nie chcą płacić za pakiety startowe. Vasili mówi, że z zazdrością czyta, ile u nas przez weekend odbywa się różnych biegów. Na Białorusi statystyki nie są powalające – to kilkadziesiąt biegów rocznie. Z wyjazdami na zawody zagranicą też nie jest lekko. Trzeba zapłacić i za wizę i dodatkowo 100 dolarów za sam fakt, że za granicę się wyjeżdża. Pomimo tego Vasili postawił jednak na bieganie. Współprowadzi portal o bieganiu http://www.klbviktoria.com. Przyjechał do Wilna przebiec swój kolejny maraton. Pochwalił się czasem z poprzedniego maratonu. Pokiwaliśmy głowami z podziwem, pożyczyliśmy sobie szczęścia i wyruszyliśmy na start. Daleko nie było. Pogo Hostel, w którym zatrzymaliśmy się zlokalizowany jest około 200 metrów od linii startu. Nie musieliśmy więc nawet brać ubrań biegowych na zmianę. W depozycie zostawiliśmy jedynie cienkie kurtki. Niebo było nieco zachmurzone, ale nie padało. Pogoda idealna do biegania. Do długiego biegania.
Pogo Hostel to dosyć dobra miejscówka, jeżeli planujecie wybrać się na kilka dni do Wilna i nie szukacie pięciogwiazdkowego hotelu. Po pierwsze – atrakcyjne ceny, po drugie – w hostelu dostępne są pokoje dwuosobowe i po trzecie – hostel jest w samym centrum Wilna, nieopodal Placu Katedralnego. Można się jedynie przyczepić wspólnej łazienki na korytarzu (no ale o tym wiedzieliśmy od początku) oraz braku szafy w pokoju (o tym nie wiedzieliśmy, nie wiedzieliśmy także że nie będzie jakiejkolwiek szafki, ale że przyjechaliśmy biegać a nie rozkładać ubrania na półkach to nie miało to dla nas większego znaczenia).
Dotarliśmy na Plac Katedralny. Tłoczno. Biegacze, kibice, turyści. Starszy pan rozgrzewa się truchtając. My pomachaliśmy trochę nogami w parku naprzeciwko hostelu.
Równie tłoczno na starcie, ale nie aż tak jak się spodziewaliśmy. Impreza w Wilnie – w porównaniu z imprezami biegowymi w Polsce, zwłaszcza w Warszawie (myślimy tutaj o imprezach, których głównym punktem jest maraton) – miała raczej „kameralny” charakter. Jak podaje na stronie www organizator, półmaraton ukończyło 1400 osób, a maraton 633. Na liście startowej było nas znacznie więcej. Ponad połowa jednak ze zgłoszonych albo ma przy swoim nazwisku DNS (Did not Start, czyli nie startował albo DNF ( Do Not Finished) – nie ukończył biegu. My ukończyliśmy, ale o tym za chwilę, bo w sumie to jeszcze nie wystartowaliśmy.
Wystartowaliśmy. Wszyscy razem. I maratończycy i półmaratończycy. Oni dwie pętle, my jedną. Oni mieli szansę dwa razy zobaczyć piękne i urokliwe miejsca w Wilnie. My niestety tylko raz. W sumie to aż raz, bo przecież na starcie nie mogliśmy przewidzieć, czy te 21 km przebiegniemy i jeszcze będziemy mieli siłę podziwiać okolicę. No ale mieliśmy.
Biegiem przez Wilno
Urozmaicona trasa naszego pierwszego półmaratonu to coś, co na pewno na długo zapamiętamy. Start i metę usytuowano na Placu Katedralnym, w samym centrum miasta. Pierwsze kilometry pokonywaliśmy – po przebiegnięciu przez Karalius Mindaugo tiltas (most Mendoga) – wzdłuż prawego brzegu rzeki Neris (Wilii), z rozciągającą się po lewej stronie piękna panoramą miasta. Biegło się fajnie, od początku trzymaliśmy równe tempo. Wiedzieliśmy, że siły musimy rozłożyć na 21 km, więc nie szarżowaliśmy.
Kolejny odcinek trasy to wąskie uliczki dzielnicy Žvėrynas (Zwierzyniec), tym razem w otoczeniu nowoczesnej małej architektury – wyglądało to trochę jak dzielnica ambasad albo tzw. „nowobogackich” – wkomponowanej w stare, czasami już walące się drewniane domki. Klimat fajny, może tylko uliczki nieco za wąskie, ale wszyscy jakoś dawaliśmy radę. Na trasie pojedynczy, ale za to mocno zaangażowani w kibicowanie, mieszkańcy Wilna.
Na kolejnym odcinku mogliśmy poczuć się jak na długich wybieganiach w lesie. Trasa wiodła bowiem przez piękny Vingio Parkas (Park Zakręt). Były więc i podbiegi, i zbiegi, i mnóstwo soczystej zieleni i punkt żywieniowy a raczej „wodny”, który już na tym etapie biegu był baaaardzo potrzebny. Dodatkowo „wsparliśmy się” żelem.
Trasa półmaratonu wiodła również przez piękną – nazywaną wileńskim Montramarte – dzielnicę Užupis (Zarzecze). Wąskie, kręte uliczki i dużo podbiegów. I tym właśnie krętymi uliczkami Zarzecza dotarliśmy na ostatnią prostą, która prowadziła już na metę.
Zrobiliśmy to! Przebiegliśmy nasz pierwszy półmaraton w czasie 1:56:52. Takiego wyniku, przyznamy szczerze, nie spodziewaliśmy się. Celowaliśmy w 2 godziny, a tymczasem udało nam się nawet te 2 godziny złamać. Taką przyjęliśmy strategię przed biegiem. Na starcie ustawiliśmy się z grupą maratończyków, która biegła na 4 godziny. Prosta kalkulacja – oni zrobią dwie pętle w 4 godziny, my jedną – w 2. Udało nam się trochę przyspieszyć – chociaż końcówka „pod górkę” nie była lekka – i urwać te kilka minut.
Na mecie
A na mecie ścisk i kolejka po medale. Dosłownie. Zrobił się mały korek i po odbiór medali trzeba było się przeciskać przez barierki zabezpieczające trasę. Na polskich imprezach biegowych medale ładnie wiszą na specjalnych wieszakach kilkanaście metrów za linią startu. Tutaj wisiały, ale przed rozpoczęciem imprezy. Potem zrobił się jednak już taki tłok, że medale rozdawano bezpośrednio z pudełek. Sama atmosfera na mecie była jednak tak pozytywna, że nawet za specjalnie nie narzekaliśmy, że musimy się przeciskać po medal. Medal to medal. Nie ważne, czy z wieszaka czy z pudełka.
Za chwilę na mecie mieli pojawić się pierwsi maratończycy. No i pojawili się, a wśród nich nasz nowopoznany, sympatyczny kolega z Białorusi – Vasili. Wpadł nam metę jako czwarty, z czasem 2:42:29!
No cóż, było minęło. Teraz czas na nowe wyzwania. Jeżeli jednak planujecie na przyszły rok jakiś biegowy wyjazd to Wilno szczerze polecamy. Piękna miejscówka, świetna atmosfera, brak biegowego lansu i zróżnicowana „oferta” (maraton, półmaraton, 10 km, 4,2 km) i dobrze spędzony weekend mamy zagwarantowany.
Monika Bartnik i Andrzej Gałązka
Do Wilna dojedziesz korzystając z połączeń oferowanych przez Simple Express. Na przejazdy grupowe (od 10 osób) przewoźnik oferuje zniżki. Zapraszamy na stronę www.simpleexpress.eu.