10 lipca 2016 By GÓRY & ULTRA, Slider With 7352 Views

Dolomiti Extreme Trail 2016 – okiem biegaczy

W dniach 10-12 czerwca 2016 r. odbyła się kolejna, czwarta już, edycja Dolomiti Extreme Trail (23 km, 53 km, 103 km). Na linii startu w Val di Zoldo, małej wiosce w prowincji Belluno we Włoszech, nie mogło zabraknąć również biegaczy z Polski.

Dlaczego wybrali DXT? Co wyróżnia bieg wśród innych imprez? Jaką mieli strategię i jak wyglądała trasa? Zapytaliśmy o to Łukasza Smogorowskiego, Tomasza Wiktorowicza oraz Marka Zakrzewskiego, którzy wzięli udział w tegorocznej edycji imprezy.

Dlaczego DXT?
Tomasz Wiktorowicz na 2016 rok zaplanował debiut w długich biegach górskich, więc Dolomiti Extreme Trail wydał mu się idealnym przygotowaniem do realizacji tego celu. – Plan ambitny, bo trasa wydawała się dość trudna. Jednak dystans  – „tylko” 53 km – zachęcał do spróbowania swoich sił. Od razu padł również pomysł, żeby pojechać na tydzień i oprócz biegania pokręcić się trochę po tych pięknych górach i spróbować wspinaczki po słynnych ferratach – mówi. Motywacją dla Marka Zakrzewskiego była trasa. – A konkretnie przewyższenia. Kiedy zobaczyłem, ile na dystansie 103 km można uzbierać lecąc góra-dół, stwierdziłem, że to będzie dobry bieg na spróbowanie biegania po górach innych niż nasze Beskidy czy też Karkonosze – mówi. Łukasz Smogorowski decyzję o wyjeździe podjął spontanicznie. – To był impuls. Hasło rzucone na grupie Ultrarunning Polska.

Biegowa strategia
Łukasz planował zacząć spokojnie.  Początkowe kilka kilometrów to trasa stosunkowo łatwa i dość szybka, a to jest ultra-pułapka dla mniej doświadczonych w wysokogórskich biegach zawodników – mówi. Planującym pobiec w przyszłorocznej edycji, radzi uważać na zbiegach.  Niektóre z nich były naprawdę strome. Część przy otwartych ekspozycjach, więc o upadek nietrudno. Z relacji innych wiem, że było kilka niebezpiecznych „momentów”. Ścieżki były wąskie, pełne konarów, chwilami zmuszały do pokracznego przedzierania się. Ostatni zbieg na dystansie 55 km to 8 km stromego zbiegu, warto zachować w nogach siły na tę „przyjemność”.

Łukasz Smogorowski / fot. archiwum prywatne

Łukasz Smogorowski / fot. archiwum prywatne

Strategia obrana przez Tomka zakładała marsz dość mocnym, równym tempem na podbiegach, spokojny bieg w pierwszym zakresie tętna na płaskich odcinkach trasy oraz próbę wyciśnięcia maksymalnego możliwego tempa na zbiegach.  DXT to bieg trudny technicznie, tym bardziej dla osoby takiej jak ja, z niewielkim jeszcze doświadczeniem w długodystansowych biegach górskich – mówi.
Jak mówi Marek, jego strategia na bieg nie była zbyt skomplikowana. Planował wolno zacząć, powoli piąć się pod górę i zbierać kilometry. – Po 3-kilometrowej rozbiegówce okazało się, że może to wolne wystartowanie nie było dobrym pomysłem. Nagle, jak tylko trasa dotarła do ścieżki za żwirownią, zrobił się gigantyczny korek. Kilka minut czekałem na swoją kolej, aby wejść na szlak, a potem przez kilka kilometrów poruszałem się w długim wężu ludzi bez możliwości wyprzedzenia.

Strome zbiegi, kamienie i… przepaście za kosówką
Strome zbiegi, wąskie ścieżki pełne konarów, kamienista nawierzchnia, czasami błoto i przepaście tuż za kosówką… „Trudny technicznie”. To najczęściej pojawiające się komentarze po biegu. Ze względu bezpieczeństwa w tym roku część trasy została zmodyfikowana, tak aby ominąć osławioną „Tivan path”.  Przebiegłem ten odcinek treningowo dwa dni przed startem w DXT i w pełni rozumiem decyzję organizatorów. Na wysokości 2400 m n.p.m. panują jeszcze zupełnie zimowe warunki, z całymi masami zalegającego śniegu na stromych zboczach. Bez raków i czekana ciężko było w ogóle pokonać ten odcinek trasy, a co dopiero mówić o ściganiu się – mówi Tomek.
Dla Łukasza Dolomiti Extreme Trail był biegiem znacznie trudniejszym technicznie niż Bieg Ultra Granią Tatr, który ukończył. Trochę trudności sprawiły mu zbiegi po bardzo stromych, błotnistych zboczach i niektóre strome zbiegi po skałach. Za to nie narzekał na pogodę, nawet kiedy zaczął padać deszcz. Źle znosi upały, więc aura mu sprzyjała. Za dużą atrakcję samego biegu uważa zejścia, na których były drabinki, łańcuchy i liny. – Poza Korsyką (Restonica, bieg ultra po trasie GR20) nie spotkałem się wcześniej z takim zabezpieczeniem na trasie. U nas tego nie ma, no może poza biegiem na Babią Górę przez Perć Akademików – mówi.

Dolomiti Extreme Trail 2016 / fot. Łukasz Smogorowski

Dolomiti Extreme Trail 2016 / fot. Łukasz Smogorowski

Dla Tomka największym wyzwaniem na trasie nie była ilość podbiegów, ale trasa – bardzo wąska, kamienista, z dużą ilością zalegającego błota. – W wielu miejscach znacznie utrudniło to osiągnięcie zamierzonego tempa na zbiegach. Były nawet odcinki tak strome i śliskie, że trzeba było je pokonywać przytrzymując się lin rozwieszonych przez organizatorów – mówi. Trasa w znacznej części przebiega na wysokościach przekraczających 2000 m n.p.m., co zdecydowanie można było odczuć w postaci zmniejszonej wydolności oddechowej. – Trudniej było utrzymać stałe, równe tempo na długich podbiegach. Ze względu na swoje niewielkie doświadczenie w podobnych imprezach trudno mi ocenić obiektywnie skalę trudności biegu. Tomek spróbował jednak porównać DXT to tegorocznego Biegu Rzeźnika, w którym brał udział dwa tygodnie przed imprezą we Włoszech. Dla niego DXT był zdecydowanie trudniejszy technicznie.  Porównywalna ilość metrów w górę i w dół, przy trasie około 30 km krótszej dobrze obrazuje jej „naszpikowanie” odcinkami wymagającymi wzmożonego wysiłku. Następnego dnia rano po BRz pobiegłem bez problemu i z dużą przyjemnością przez bieszczadzkie połoniny, ponieważ zabrakło ich w nowej trasie i czułem lekki niedosyt. Po DXT przez tydzień – z konieczności spowodowanej trudami biegu – skupiałem się tylko na regeneracji – mówi.

Tomasz Wiktorowicz / fot. archiwum prywatne

Tomasz Wiktorowicz / fot. archiwum prywatne

Dla Marka najgorsze okazały się zbiegi. – Było wąsko, dużo kamieni i korzeni, a do tego bardzo wąska eksponowana ścieżka. I nawet mając moc w nogach, nie mogłem się rozpędzić. Po prostu miałem cykora, że jak się potknę, to zaliczę długi lot po eksponowanym zboczu. Kolega przede mną potknął się i poleciał w kosówkę obok szlaku. Problem w tym, że kosówka była nad eksponowaną przepaścią. Gdyby nie szybka reakcja innego biegacza, który wciągnął go na ścieżkę za plecak, nie wiem jakby się ten upadek skończył – mówi Marek. Trasa w dużej mierze przypominała mu zbieg z Krzyżnego do Pięciu Stawów. – Tylko było tego dużo, dużo i jeszcze więcej. Zgubne okazało się czytanie relacji o Lavaredo, gdzie masa ludzi pisała, że biega się po szerokich fajnych ścieżkach, a DXT okazał się biegiem po tzw. długich i „rzęchach” – dodaje.

Strategia żywieniowa
Łukasz nie stosuje żeli, więc na bieg zabrał własnoręcznie zrobioną pastę czekoladową z cieciorki, jagód, kakao, miodu, orzechów, mleka orkiszowego, spiruliny… Jak sam mówi, lepiej „wchodzi”. Z „kupnych” rzeczy używa kapsułek minerałowych (saltsticki). – Na trasie było sporo punktów i wszystko, co potrzebne można tam było znaleźć: banany, rodzynki, czekolada, kromki z dżemem i czekoladą, soki, izotoniki, herbata, cola, coś a la rosołek. Ja bym jeszcze dodał jogurt, który był na mecie, dobrze przebija smak izotonika, który w pewnym momencie staje się nieznośny. Taka fanaberia – mówi.
Tomek przyjął strategię polegającą na kontrolowaniu czasu i przyjmowaniu posiłków i płynów według wskazań zegarka. W miarę możliwości o każdej pełnej godzinie posiłek (żele na trasie, kanapki, owoce, orzechy na punktach żywieniowych). Co najmniej co pół godziny kilka solidnych łyków z bukłaka. – Strategia doskonale się sprawdziła, do samego końca biegu nie opuszczały mnie siły, a punkty żywieniowe były rozmieszczone na tyle często (po 20 kilometrze do końca trasy co mniej więcej 8 km), że tylko raz uzupełniłem wodę w bukłaku – mówi i dodaje: – Mówiąc o punktach nie sposób pominąć ich fenomenalne wręcz zaopatrzenie. Było po prostu wszystko, na co tylko moglibyście mieć ochotę. Brawa dla organizatorów! Zdaniem Tomka, na DXT poza wodą i żelami nie ma sensu brać żadnego innego jedzenia do plecaka. – Ja swoje batony i kanapkę doniosłem nieruszone do mety. Dobre zaopatrzenie na punktach żywieniowych potwierdza również Marek. – Na jednym miałem wrażenie, że zaserwowano winny grzaniec, ale to może tylko złudzenie smakowe. Generalnie w moim przypadku co do strategii żywieniowej obyło się bez niespodzianek. Mniej więcej co godzina żel lub to, co serwowały punkty – mówi.

Dolomiti Extreme Trail 2016 / fot. Łukasz Smogorowski

Dolomiti Extreme Trail 2016 / fot. Łukasz Smogorowski

Wyposażenie obowiązkowe
Oczywiście jak na każdym tego typu biegu, tak i podczas Dolomiti Extreme Trail każdy biegacz musiał mieć ze sobą wyposażenie obowiązkowe. Plecak, butelka lub inne pojemniki na wodę 1 l, batony energetyczne, folia nrc, gwizdek, bandaż i plastry, kurtka nieprzemakalna i przeciwwiatrowa, odpowiednia do trudnych warunków pogodowych, spodnie lub legginsy co najmniej do kolan, koszulka z długim rękawem (na sobie lub w plecaku), czapka lub chusta, kubeczek, telefon komórkowy. Na dystansie 103 km dodatkowo biegacze musieli mieć ze sobą 2 czołówki z zapasowymi bateriami, czerwone światło do umieszczenia np. na plecaku włączone nocą. – Wyposażenie obowiązkowe jest wystarczające. Mnie dodatkowo przydały się rękawice rowerowe do łapania lin, skał, zarówno na podejściach (bo trudno je nazwać podbiegami), jak i zbiegach (też chwilami raczej zejściach, niż zbiegach) – mówi Łukasz. Trasa biegu była bardzo dobrze oznaczona, więc ryzyko pomylenia drogi było znikome. Tomek zalecałby jednak posiadanie przy sobie mapy z zaznaczoną trasą biegu (w wersji papierowej lub elektronicznej). Dobrze jest także mieć z sobą wydrukowany profil trasy, który pozwoli lepiej kontrolować strategię w trakcie biegu. Ze względu na pokaźną ilość trudnych podbiegów i zbiegów osobom, które potrafią z nich korzystać zaleca zabranie na trasę kijów. Solidne obuwie, które ochroni nasze stopy przed urazami na kamienistych ścieżkach biegu wskazane. Bieżnik też powinien być dość agresywny ze względu na sporą ilość błota. Ze względu na pokaźną ilość trudnych podbiegów i zbiegów osobom, które potrafią z nich korzystać Tomek zaleca zabranie na trasę kijów. Podobnego zdania jest Marek: – Kolega, który miał do kijów na biegach górskich sceptyczne podejście, po powrocie z DXT od razu przystąpił do zakupu. Przebiegł trasę bez kijków, ale stwierdził, że z kijami byłoby szybciej i lżej. Kijkarze na długich podejściach na DXT momentalnie odchodzili tych, którzy biegli bez patyków – mówi.
Organizatorzy wymagają także podpisanego przez lekarza certyfikatu medycznego, zaświadczającego o braku przeciwskazań do udziału w tego typu aktywnościach.

Czy Dolomiti Extreme Trail to impreza dla każdego?
Łukasz bieg poleca osobom z pewnym doświadczeniem w biegach wysokogórskich. – To inne odczucia, inne zmęczenie. Do tego dochodzi wysokość – dla osób z nizin 2000 m n.p.m. (i wyżej) robi „wrażenie”, choć czasami biegacz nie identyfikuje objawów tego specyficznego zmęczenia z wysokością – mówi. Biegł w USA w półmaratonie na wysokości 3000 m n.p.m. i – jak wspomina – pomimo dość słabego tempa pod koniec słaniał się już na nogach. Zdaniem Łukasza, bieganie w górach na dystansie 50 km może „zniszczyć” biegacza bardziej niż setka w Beskidach. Tomek bieg poleca każdemu, kto czuje już znużenie płaskimi maratonami i chciałby spróbować sił w biegach górskich. – Nie jest to najłatwiejszy bieg na debiut, ale jego ukończenie daje olbrzymią satysfakcję. Warto jednak wcześniej nabrać nieco doświadczenia w bieganiu po górach. Zupełny laik może mieć problemy ze zmieszczeniem się w limicie czasu ustalonym na ukończenie zawodów.

Dolomiti Extreme Trail 2016 / fot. Łukasz Smogorowski

Dolomiti Extreme Trail 2016 / fot. Łukasz Smogorowski

Marek uważa, że jak ktoś duuuużo biega po Tatrach, to pewnie będzie mu trochę lżej. Sam boleśnie się przekonał, że mimo mocnego napierania i braku kryzysów energetycznych kilometry wolno uciekały i po dobiegnięciu do półmetka po 14 h zszedł z trasy, bo – jak mówi – „strzelił mnie mocny wkurw”. – Mimo że się nie obijałem na punktach (1, 2 minuty spędzałem na nich i leciałem dalej), to DXT pokazał jak duże mam braki w bieganiu po górach z taką ilością przewyższeń i trudnym technicznie terenem. To bieg dla zdecydowanie mocnych zawodniczek i zawodników. Nie mam dużego doświadczenia w bieganiu za granicą, ale odważę się na stwierdzenie, że jak chcesz się przekonać, na ile mocny jesteś w górach, to przyjedź na DXT i sprawdź się. Trasa absolutnie piękna, wymagająca i dająca satysfakcję z jej pokonania – mówi. Sam już podjął decyzję o powrocie w Dolomity. – Ten bieg to prawdziwa górska wyrypa bez kompromisów. I limit 28 h na 103 km to nie po to, aby wędrowcy mogli nazywać się biegaczami i słodkie foty wrzucać na FB. To dość dobrze wyliczony czas na pokonanie tej trasy z jakimś tam marginesem bezpieczeństwa. A sama impreza jest jeszcze dość kameralna, co też jest jej dużą zaletą.

Buty finiszera, darmowe busy i spotkanie z Marco Olmo
Dolomiti Extreme Trail to jeden z nielicznych biegów, na których biegacze otrzymują… buty finiszera – w tym roku były to buty biegowe szwedzkiej marki Haglöfs. – Uff, na szczęście je dostałem za pokonanie połowy trasy w limicie – mówi Marek. Co oprócz tego prezentu wyróżnia Dolomiti Extreme Trail na tle innych od innych imprez biegowych?
Wszyscy na pierwszym miejscu wymieniają darmowe busy, które przyjeżdżały w ciągu kilkunastu minut lub na konkretną, umówioną godzinę – Kursowały często (z okolic mety). Zabierały biegaczy, gdzie tylko chcieli, nawet gdy mieszkali kilkanaście kilometrów od centrum imprezy – mówi Łukasz.

Marek Zakrzewski i Marco Olmo / fot. Łukasz Smogorwski

Marek Zakrzewski i Marco Olmo / fot. Łukasz Smogorwski

Marek dorzuca luz Włochów na szlaku. – To mnie urzekło. W kolejce na zwężeniu nikt się nie ciskał, że trzeba czekać. Nikt nie terroryzował Cię za złe trzymanie kijów na zbiegu – mówi. Zaskoczyło go również, że wśród wolontariuszy było dużo dorosłych osób, a nawet starszych. – I to w trudno dostępnych miejscach na szlaku, gdzie czuwały przy zejściach i były gotowe zareagować, gdyby komuś się coś poważnego stało. U nas na punktach jako wolontariuszy widuje się raczej dzieci, młodzież.
Kolejny wyróżnik to stanowiska do mycia butów z błota. – O wszystkim pomyślano! Za metą czekały stanowiska, gdzie można było zmyć błoto z butów i zapakować brudne i mokre rzeczy do plastikowych worków. Były prysznice, masaże, gorący posiłek i zimne piwo – dodaje Tomek. – To wszystko było dopięciem świetnej organizacji. No i był gość specjalny –Marco Olmo. Miło spotkać legendę ultra biegów górskich – mówi Łukasz.

Łukasz Smogorwski i Marco Olmo / fot. archiwum prywatne

Łukasz Smogorwski i Marco Olmo / fot. archiwum prywatne

Zapraszamy na stronę biegu: Dolomiti Extreme Trail

Zapraszamy również do przeczytania tekstu o biegu na naszym portalu: Dolomiti Extreme Trail 2016

Tags : ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *