10 czerwca br. Jagoda Wąsowska i Piotr Falkowski przebiegli 53 km w ramach Dolomiti Extreme Trail. W Val di Zoldo pojawiali się jednak kilka dni wcześniej, aby już na miejscu zrobić kilka treningów. Zapraszamy na mały rekonesans trasy.
Autor: Jagoda Wąsowska i Piotr Falkowski
W ramach przygotowań do Dolomiti Extreme Trail postanowiliśmy już na miejscu zrobić kilka treningów – wybór był prosty: rekonesans początku trasy w poniedziałek, we wtorek postanowiliśmy przebiec końcówkę, a we środę…
Marek Niedźwiecki, nasz zaprzyjaźniony doświadczony ultra biegacz, w rozmowie telefonicznej oświadczył: „Jak jesteście w Zoldo, to musicie pojechać do Misuriny”. Jak Marek mówi, że musimy, to musimy. Do Misuriny mieliśmy jakieś 70 km, droga dosyć męcząca, wymagająca wzmożonej koncentracji z mnóstwem serpentyn, ale dojechaliśmy szczęśliwie. Przed wjazdem do Tre Cime parking i szlaban. Mieliśmy dwa wyjścia: zostawić samochód na parkingu i drogą asfaltową podejść kilka kilometrów, albo zapłacić 25 euro i dojechać pod schronisko Auronzo. Wybraliśmy opcję drugą ze względu na oszczędność czasu. Kiedy zajechaliśmy na miejsce już wiedzieliśmy, że z biegania nici. Widoki były tak obłędne, że nie dało się biegać, ani truchtać, ani nawet iść. Co chwila zatrzymywaliśmy się i robiliśmy zdjęcia.
Na początku zatrzymaliśmy się przy kapliczce Cappella Degli Alpini z grobami włoskich żołnierzy górskich. Niesamowite wrażenie zrobiły na nas napisy ułożone z kamieni.
Kilka fotek i potruchtaliśmy dalej. Celem było schronisko Rifugio Lavaredo. Szlak szeroki, wygodny, można swobodnie spacerować nawet z wózkami z dziećmi. Nad nami cały czas górowały skały Tre Cima, mieliśmy zamiar obiec je dookoła.
Po kilkunastu minutach osiągnęliśmy pierwszy cel – niestety schronisko było zamknięte, popatrzyliśmy więc na mapę i wybraliśmy szlak nr 101 wijący się w górę. Dosyć szybko osiągnęliśmy przełęcz Forcella Lavaredo (2454 m n.p.m.), na której leżał jeszcze śnieg.
Tam spotkaliśmy grupę starszych Włochów, których przewodnikiem był… Polak, od ponad 25 lat mieszkający we Włoszech. Stamtąd szlak prowadził szerokimi łagodnym trawersem do kolejnego schroniska Rifugio Locatelli alle Tre Cima di Lavaredo, ale my wybraliśmy wąską i przylegającą do skał ferratę.
Stamtąd szlak prowadził szerokimi łagodnym trawersem do kolejnego schroniska Rifugio Locatelli alle Tre Cima di Lavaredo, ale my wybraliśmy wąską i przylegającą do skał ferratę.
Widoki wspaniałe. Tre Cime na wyciągnięcie ręki, zaczęła nam się pokazywać od strony północnej.
Panorama zapierająca dech w piersiach.
Na szlaku w kilku miejscach leżał jeszcze śnieg, ale zaprawieni w Słowackich Tatrach bez problemu poradziliśmy sobie z tą przeszkodą. Koniec tej trasy zaskakujący – tunel i stanowiska powstałe w czasie I wojny światowej.
Kolejne schronisko… zamknięte. Rozczarowanie, bo wyczytaliśmy, że tu dają najpyszniejszy strudel. Zamiast więc strudla zjedliśmy swoje zapasy, nakarmiliśmy ptaki i pobiegliśmy dalej.
Zbieg był cudny, zaprowadził nas do jeziorek, przy których stało kolejne schronisko, właściwie szałas Langalm, nie muszę dodawać, że zamknięte.
Kiedy dotarliśmy na parking zrozumieliśmy, co Marek miał na myśli, mówiąc, żebyśmy łapali wysokość. Mimo tego, że zrobiliśmy niewielkie przewyższenie (400 m), a i biegania było niewiele, to chwilami czuliśmy zmęczenie i brak tlenu. W nagrodę poszliśmy do schroniska Auronzo, przy którym zostawiliśmy samochód, które było… otwarte i delektowaliśmy się widokami jedząc strudel i ciasto marchewkowe.
Cała wycieczka zajęła nam 4 godziny. Jak się okazało zdążyliśmy w samą porę, bo po wejściu do schroniska nagle zmieniła się aura, zaczął padać grad, a potem grube krople deszczu. Zrobiło się zimno, ludzie zaczęli zakładać kurtki, kaptury, czapki, rękawiczki też nie były głupim pomysłem. Taka aura to podobno norma; do południa słońce i ciepło, potem gwałtowna zmiana aury, chmury, deszcz, śnieg, spadek temperatury nawet do zera.