„Ponoć „nagrodą jest droga”. I właśnie ta myśl jest bardzo głęboko zakorzeniona w moim podejściu, nie tylko do biegania. Nie ścigałem się więc z niczyim czasem, tylko z samym sobą” – mówi Michał Jochymek, pierwszy Polak na mecie tegorocznego The North Face Lavaredo Ultra Trail.
Na mecie The North Face Lavaredo Ultra Trail pojawiłeś się dokładnie po 15 godzinach, 36 minutach i 4 sekundach. To czas prawie o godzinę lepszy niż czas Łukasza Belowskiego, najlepszego Polaka w ubiegłym roku. Również 40 miejsce w generalce to bardzo dobry wynik (bieg ukończyło 976 osób). Gratulujemy! Czy taki właśnie był Twój plan? Czy nastawiałeś się na tak dobry wynik przed biegiem?
Faktycznie, 15:36:04 to niezły czas i miejsce 40. w tak mocno obstawionym biegu powinno cieszyć. Niemniej złamanie 16 godzin było raczej moim planem minimum i na tak szybkiej trasie jak Lavaredo mogłem z tego jeszcze sporo urwać, gdyby wszystko zagrało tak jak powinno. Na szczęście sport amatorski ma ten przywilej, że te najlepsze starty nie muszą być tu i teraz i można spokojnie z czasem eliminować coraz większą ilość błędów i potknięć, a w międzyczasie cieszyć się innymi aspektami startu niż sam czas na mecie i miejsce.
Ponoć „nagrodą jest droga”. I właśnie ta myśl jest bardzo głęboko zakorzeniona w moim podejściu, nie tylko do biegania. Nie ścigałem się więc z niczyim czasem, tylko z samym sobą. Samego Łukasza Belowskiego spotkałem nawet w kilku miejscach trasy (był tam w tym roku już nie jako startujący), kiedy naprawdę byłem trochę wymęczony, odwodniony i przegrzany słońcem. To była bardzo miła niespodzianka. Super jest w cięższych momentach spotkać na trasie kogoś, z kim można zamienić chociaż parę słów czy razem potruchtać chwilę. Miałem to szczęście, że w paru miejscach na trasie miałem takie osoby (mój brat Piotrek, kolega Rafał i właśnie zupełnie niespodziewanie Bela).
Czy był to Twój debiut w The North Face Lavaredo Ultra Trail? Czy miałeś okazję wcześniej „przetestować” trasę, zaaklimatyzować się?
Tak, był to mój debiut w tym biegu, ale biegłem już dłuższy dystans podczas UTMB 3 lata temu (167km/10 000m przewyższeń). Wtedy jednak był to początek mojej przygody z bieganiem i byłem dużo słabiej przygotowany do takiego dystansu niż teraz. Miałem również możliwość połączenia Lavaredo z urlopem (na co dzień pracuję w banku, więc jak każdego etatowego pracownika ogranicza mnie jedyne 26 dni urlopu w roku). Dzięki temu miałem czas przyjrzeć się wcześniej poszczególnym odcinkom trasy i zaaklimatyzować. Zupełnie inaczej biegnie się po terenie, który traktuje się jak swój, a po 2 tygodniach spędzonych w tamtych okolicach dokładnie tak się tam czułem.
Co było dla Ciebie najtrudniejsze podczas samego biegu? Czy było coś, czego się nie spodziewałeś? Coś, co Cię zaskoczyło? Jak oceniłbyś skalę trudności biegu?
Sam bieg nie należy do bardzo trudnych. Oczywiście jeśli można mówić o jakimkolwiek biegu, który ma 120 km, że nie jest trudny. Jak na taki dystans i teren, w którym odbywał się bieg, można było się spodziewać większych trudności, więc było to raczej pozytywne zaskoczenie. Warto jednak dodać, że trasa była poprowadzona przez chyba najciekawsze miejsca Dolomitów, otaczających Cortine d’Ampezzo, więc widokowo nie zabrakło tam zupełnie niczego. Dla mnie osobiście najtrudniejsza była nie sama trasa i dystans, ale problemy żołądkowe, które miałem na trasie i które spowodowały, że dosyć szybko się odwodniłem i wyczyściłem ze wszelkich zapasów energii i dużą część biegu pokonywałem na „oparach”. Miałem również problem logistyczny, który jednak wynikał bardziej z mojego gapiostwa i zbyt powierzchownego podejścia do planowania trasy pod kątem punktów odżywczych – część punktów, na których spodziewałem się znaleźć coś do picia / jedzenia, było wyłącznie punktami pomiaru czasu, co również przyczyniło się do późniejszych problemów żołądkowych. Samo wyposażenie punktów odżywczych również trochę mnie zaskoczyło, bo po doświadczeniach z UTMB czy Transvulcanii, którą niedawno biegłem (ale również po wielu naszych lokalnych imprezach) raczej spodziewałem się znaleźć tam wszystko, czego potrzebuję, a tak niestety nie było.
Jak wyglądał sam bieg? Jaką miałeś strategię? Czy udało Ci się ustrzec błędów podczas biegu?
Zapewne doświadczenie, które mam i czas spędzony w Cortinie zaprocentowały wyeliminowaniem wielu błędów i niezłym przygotowaniem do biegu. Nie miałem jednak jakiegoś wielkiego planu. Stanąć na trasie i dać z siebie wszystko, starając się zarazem nie zajechać się zupełnie, tylko odczuwać tą zwykłą biegową radość z pokonywania kolejnych kilometrów z możliwie jak największą lekkością. Jak wspomniałem, ten plan udał się tylko częściowo, ale taki już jest ten sport. Jest taka masa małych szczegółów, które muszą wszystkie razem zagrać, żeby start był w 100% udany, że dla sportowca-amatora, który startuje sporadycznie jest to praktycznie nie do osiągniecia. Niemniej dużo radości i nowej motywacji daje mi dopracowywanie formy i stopniowe eliminowanie możliwych wpadek utrudniających przebieg tak długiej trasy. Z pewnością jak stanę na starcie kolejnej imprezy parę rzeczy zaplanuję inaczej.
The North Face Lavaredo Ultra Trail to impreza, której raczej polecać nikomu nie trzeba, bo każdy biegacz chciałby tam być. Czym jednak Ciebie urzekł bieg i sama impreza?
Zdecydowanie trasa. To jest najmocniejszy punkt tej imprezy i podpisuję się pod tym obiema rękami. Można w kilkanaście godzin zwiedzić najpiękniejsze tereny Dolomitów. Trochę jak Bieg Rzeźnika w Bieszczadach (stara trasa), Bieg Ultra Granią Tatr w Tatrach czy Zimowy Ultramaraton Karkonoski w Karkonoszach i pewnie parę innych jeszcze. Nie da się chyba lepszej 120-kilometrowej trasy ułożyć w tamtych stronach.
Jakie masz kolejne plany biegowe na ten roku?
Dobre pytanie. Jako, że biegi są tylko jednym z kilku elementów mojej sportowej aktywności, i jak wcześniej wspomniałem na co dzień sporo czasu pochłania też moja aktywność zawodowa, to po przebiegnięciu trzech już biegów w tym sezonie (Zimowy Ultramaraton Karkonoski, Transvulcania, Lavaredo) raczej planowałem trochę więcej czasu poświęcić na paralotnie, które razem z bieganiem stoją na czele moich sportowych aktywności. Chciałem też więcej czasu poświęcić na dyżury w Karkonoskim GOPR-e, gdzie jestem na etapie Ratownika-Kandydata i jest sporo rzeczy, których muszę się jeszcze nauczyć zanim zostanę pełnoprawnym Ratownikiem. Biegi będą więc trochę z boku w drugiej części roku, chociaż oczywiście cały czas będę trenował i jako że wyjątkowo dobrze i mocno czuję się po przebiegnięciu Lavaredo i po czasie spędzonym w Cortinie, trochę mnie kusi, żeby coś jednak jeszcze pobiec w najbliższych tygodniach u nas w kraju. Więc, kto wie…