19-20 maja 2018 r. w Szentendre na Węgrzech odbędzie się 4. edycja Salomon Ultra Trail Hungary, a w jej ramach biegi na dystansach 29 km, 54 km, 85 km (nowy dystans) oraz 112 km. We współpracy z biegaczami, którzy mają już za sobą doświadczenia biegowe z węgierskich gór, przygotowaliśmy mały poradnik dla tych, którzy na UTH pojawią się pierwszy raz. Do lektury drugiej części zapraszamy tych, którzy mają w planach pobiec w Salomon Szetendre Trail (54 km).
Start: godz. 9.00 (20 maja) / Szentendre, Lázár cár tér
Limit czasu: 10 godzin
Punkty żywieniowe: 4 15 km – Pilisszentlászló / 23 km – Visegrád (DRINK ONLY) / 33 km – Pap-rét / 48 km Skanzen (tylko napoje).
Opłata startowa: 60 euro (od 1.11.2017 do 31.01.2018 r.) / 65 euro (od 2.01.2018 do 1.04.2018. Do 25 marca 2018 r. do godz. 12.00 istnieje możliwość anulowania zapisów, ale wyłącznie drogą mailową – hello@ultratrail.hu. Zwracana jest cała opłata rejestracyjna z potrąceniem 3000 HUF (10 euro), jako opłata administracyjna.
W ramach pakietu: koszulka Salomon w pakiecie, transport z Szentendre na start w Visegradzie, przechowalnia bagażu, darmowe zdjęcia, masaż, prysznic, gorący posiłek na mecie, medal dla finisherów.
Punkty: 3 UTMB
Wyposażenie obowiązkowe: telefon, minimum o,5 l wody, kubeczek, dowód
O kilka rad dla tych, którzy pobiegną pierwszy raz Salomon Szentendre Trail w ramach Salomon Ultra Trail Hungary zapytaliśmy dwie panie – Katarzynę Winiarska oraz Beatę Brzezowską (autorkę bloga Runaddict), które w tegorocznej edycji miały okazję wziąć udział po raz pierwszy /debiut na Węgrzech nie przeszkodził Kasi w zajęciu 4. miejsca wśród kobiet!/ oraz dwóch panów – Konrada Bielę, który debiutował na UTH oraz Gniewomira Skrzysińskiego – członka Monk Sandals Team oraz autora bloga Myśl, jedz i biegaj. – który na UTH był już po raz trzeci i w 2017 roku na dystansie 54 km zajął 14. miejsce.
Czy Salomon Szetendre Trail (54 km) w ramach Ultra Trail Hungary to dobry pomysł na debiut w „krótkim ultra”?
Beata Brzezowska: Faktycznie, poleciłabym debiutantom. Ale myślę, że to może też być dobry pomysł na start treningowy, na początek sezonu. I fajny pomysł na kilkudniowy wypad turystyczny, połączony z niezbyt wymagającym bieganiem. Można zabrać niebiegających znajomych czy rodzinę, bo jest co zwiedzać w Szentendre, że nie wspomnę o bliskim Budapeszcie.
Katarzyna Winiarska: No cóż. Decyzja zawsze należy do zawodnika. Nie czuję się w kompetencjach, aby komuś doradzać, a komuś innemu odradzać start w UTH. Zawsze jednak sądzę, że podstawą jest przygotowanie. Po przepracowanej biegowo i siłowo zimie i pierwszych wiosennych startach, Szentendre nie powinno stanowić problemu. Czy to dobra trasa na debiut na dystansie 50 km? Myślę, że tak.
Konrad Biela: Tak. I muszę przyznać, że ten bieg na pewno pozostanie na długie lata w mojej pamięci. Bieg z pozoru – patrząc na profil – wydaje się niewymagający, lecz uważam, że ma swój charakter. Bieg zdecydowanie polecam każdemu. Trasa dobra zarówno na debiut, jak i na ściganie się. Każdy może zdecydować jak będzie chciał zmierzyć się z dystansem 54 km. No i dla mnie dużym plusem było to, że mogłem przy okazji zwiedzić kolejny kraj i stolicę. Szentendre jest niecałą godzinę drogi pociągiem z Budapesztu. A nie muszę chyba mówić jak pięknym miastem jest stolica Węgier.
Gniewomir Skrzysiński: UTH 54 km to relatywnie krótki dystans z przewyższeniem +1800 m, który naprawdę potrafi dać w kość, zwłaszcza jeśli ma się ochotę na małe ściganie. Trasa biegu to taki swoisty roller-coaster-. Są momenty, gdzie można się rozpędzić, ale są też takie, na których podejścia pokonujesz na czworakach, błagając o jak najszybszy koniec tego cierpienia. Niemniej, jeśli ktoś planuje swój debiut na dystansie ultra i nie zamierza łamać 6 h, tylko ze spokojną głową dotrzeć w jednym kawałku mieszcząc się w limicie, to ta trasa świetnie się do tego celu nadaje.
Jaka jest trasa? Czego można się spodziewać? Na co trzeba zwrócić szczególną uwagę? Co was najbardziej zaskoczyło na trasie? Co dla was było największym wyzwaniem?
Beata Brzezowska: Trasa nie jest trudna i całkiem przyjemna. Większość dystansu biegnie się w lesie. Były dwa dość zaskakujące podejścia, choć dla mnie najgorszy był początek, w pełnym słońcu. Było ciężko. Tym bardziej, że bieg zaczyna się o godzinie 10, kiedy słonce całkiem mocno przygrzewa.
Katarzyna Winiarska: Jeżeli chodzi ogólne spojrzenie na trasę, na charakter tamtejszych gór, to można je porównać z naszymi Beskidami. Sporo lasu i polnych, szutrowych dróg. Trasa nie jest trudna technicznie. To, co może zaskoczyć to kilka naprawdę stromych podejść, po których wdrapujesz się niemal na czworaka. Spodziewałam się ich, słuchając opowieści znajomych, którzy startowali w UTH. I studiując profil trasy. Co mnie zaskoczyło? Urocze miasto. Szentendre jest bardzo klimatyczne, niezwykle urokliwe. I temperatura! Wyjeżdżając dzień wcześniej w Polsce było ciepło. Gdy wysiedliśmy z samochodu na Węgrzech, zderzyliśmy się z wilgotną, upalną ścianą. Niby wiedziałam, że tam jest już inny klimat, ale jednak zaskoczył mnie. I to był mój największy problem. Wysoka temperatura. Brak aklimatyzacji. Pierwsze kilometry to wspinanie się uliczkami miasta, potem polną drogą. Wciąż w górę, w słońcu. Zagotowałam się już na starcie. Więc, cóż mogę doradzić? Oszczędzać siły i nawadniać się. Przed zawodami i w trakcie. Na punktach odżywczych jest woda do schładzania się. Korzystać, ile wlezie!
Konrad Biela: Uważam, że trasa jest ciekawa i tak jak mówiłem wcześniej, będzie pasowała zarówno początkującym, jak i zaawansowanym biegaczom. Uważam, że trzeba zwrócić uwagę na pogodę, która mnie bardzo zaskoczyła. Temperatura dała mi ostro w kość. I chyba to było dla mnie największym wyzwaniem. Byłem przygotowany na to, co było roku temu, czyli błoto i deszcz. Wtedy wielu biegaczy nazwało ten bieg „Węgierską Łemkowyną”. U mnie było zupełnie inaczej. Susza totalna, temperatura ok. 36 stopni.
Gniewomir Skrzysiński: Trasa jest dość zróżnicowana. Są mocne, górskie podejścia (tak, aż trudno uwierzyć, że pod Budapesztem są takie miejsca), leśne szlaki, są też utwardzane szutrówki, łąki i asfalt. Sama trasa wydaje się być dość szybka, jednak w drugiej jej części warto być przygotowanym na dwa, bardzo strome podejścia, które naprawdę mogą wydrenować z resztek sił. Również trzeba być czujnym jeśli chodzi o prognozy pogody. Bywają edycje bardziej błotniste niż Łemkowyna, a bywają i takie jak ta z 2017, gdzie żar lał się z nieba.
Co szczególnie spodobało wam się na trasie?
Beata Brzezowska: Bardzo podobało mi się samo Szentendre – miasteczko, w którym jest start i meta. Początek i końcówkę trasy pokonuje się jego uliczkami. Potem głównie biegnie się w lesie, bardzo zielonymi wąwozami, co też bardzo lubię. Są też momenty, gdzie rozciąga się widok na zakola Dunaju i miasteczka. Poza tym początkiem trasy, gdzie biegnie się białą szutrówką, wśród pól, w pełnym słońcu, właściwie podobała mi się cała trasa.
Katarzyna Winiarska: Atmosfera. Stwarzają ją organizatorzy, ludzie na punktach odżywczych, biegacze. Rozmowni i koleżeńscy. Góry. O widoki nie pytajcie, bo patrzyłam pod nogi. Kusiło mnie, żeby choć na chwilę podnieść głowę i spojrzeć, gdzie jestem. Hm, niewiele pamiętam. Że zielono i podobnie jak u nas. Takie bliskie mi klimaty. Kocham góry, więc cieszę się z samego przebywania tam. Poza tym lubię przygody, nowe miejsca i wyzwania. Start w UTH było jednym z nich.
Konrad Biela: Podobało mi się zróżnicowanie trasy. Były odcinki typowo trailowe, gdzie było trochę błota, sporo korzeni, luźnych kamieni. Było trochę odcinków szutrowych i asfaltowych. Bardzo podobała mi się końcówka trasy, gdzie organizatorzy dali na koniec dwa podejścia, których nachylenie dochodziło do 40 stopni, a zbiegi były wąskimi singiel trackami. Tereny mają niesamowity potencjał i fajnie, że można odkryć takie miejsca.
Gniewomir Skrzysiński: Przyjemne leśne tereny oraz świetne, malownicze widoki na Dunaj i okolice. Miłym zaskoczeniem był lód na punktach odżywczych, który ratował sytuację.
Jak rozłożyć siły na bieg? Czy to dobra trasa do ścigania się?
Beta Brzezowska: Nie jestem fachowcem od rozkładania sił i ścigania się, ale myślę, że ambitni mogą się pościgać. Trzeba jakoś przetrwać pierwsze 6 km, zwłaszcza jeśli będzie pogoda, bo tam słońce może dać się nieźle we znaki. I być przygotowanym na te dwa podejścia, które faktycznie, przy tych łagodnych wzgórzach, mogą zaskoczyć. A tak poza tym, można cisnąć.
Katarzyna Winiarska: Jak wspomniałam wyżej, pierwsze kilometry są pod górę, więc rozsądek mówi „spokojnie”, ale wszyscy wiemy jak wygląda start… Ważne, żeby w porę obudzić się z tego letargu gonitwy za stadem i zacząć myśleć o sobie, że „przede mną jeszcze 50 km”. Profil trasy jest mocno poszarpany, więc nie wszędzie da się gonić. W drugiej części, za Wyszehradem, jak już dotrze się na górę, to trasa prowadzi ok. 6-8 km grzbietem. Można pogonić. Potem ostry zbieg do strumienia i… stajemy przed ścianą… więc znów hamulec. Ostatnie 6 km, od punktu Skanzem, prowadzą, patrząc na profil trasy, w dół. Dla mnie wykończonej upałem, przegrzanej i odwodnionej, zbieg nie dawał wytchnienia. W dużej części prowadzi już asfaltem, obrzeżami miasteczka i samym Szentendre. Jednak wiem, że ta końcówka może być przyjemna i może pozwolić na wyciągnięcie nóg. Tylko trzeba się wcześniej mocno pilnować. Czy to dobra trasa na ściganie? Owszem. Mocne nogi, głowa i do boju!
Konrad Biela: Wydaje mi się, że trzeba kontrolować się na samym początku trasy, kiedy wybiegamy z miasta i niosą nas okrzyki kibiców w wąskich uliczkach Szentendre. Początek to 5 km w miarę płaskiego terenu, a potem dopiero zaczyna się zabawa. Dodatkowo, początek jest na dość otwartym terenie i słońce ostro grzeje w głowę. Trzeba uważać, by nie skończyć biegu na początku. Uważam, że przy dobrej formie, doświadczeniu w ultra, można się tu ścigać. Wszystko to kwestia tego, czego oczekujemy – czy przygody czy rywalizacji. Kwestia naszych możliwości, bo nie ukrywam, Węgrzy mają moc i nie odpuszczą tak łatwo.
Gniewomir Skrzysiński: Jeśli ktoś czuje się mocny to niech gna od samego początku, tym bardziej, że trasa na to pozwala. Warto wykorzystać wszystkie zbiegi i asfaltowe przeloty na podkręcenie tempa. Na tak krótkim dystansie nie ma co liczyć na atak czołówki w późniejszych etapach biegu. Do or die! W tym biegu nie ma czasu na rozgrzewkę.
Co z wyposażenia obowiązkowego rzeczywiście jest niezbędne na trasie? Co dodatkowo poleciłabyś zabrać ze sobą?
Beta Brzezowska: Wyposażenie obowiązkowe jest sprawdzane i trzeba je mieć. Ale to w zupełności wystarczy. Ja miałam zabawny incydent tuż przed startem. Zapomniałam swojego kubeczka. Myślałam, że mi się upiecze, bo mam bukłak. Ale wolontariuszki nie odpuściły. Dziewczyna sprawdzająca plecak, zaczęła krzyczeć do koleżanek stojących nieopodal – Pohár! Pohár! Koleżanki rozejrzały się wkoło, po czym zgarnęły z ulicy walające się różne butelki i podbiegły do nas. Patrzyłam ze zdziwieniem, co one kombinują. Dziewczyny przeanalizowały swoje znaleziska, przez chwilę zastanawiały się, czy nie obciąć plastikowego PETa po wodzie mineralnej, aż w końcu wręczyły mi niewielką, plastikową buteleczkę, prawdopodobnie porzuconą przez biegacza, po jakimś witaminowym szocie. – Nie musisz z tego pić, ale jak cię sprawdzą, będziesz miała swój „pohár” – powiedziały mi po angielsku. Oczywiście, że wzięłam. Podobało mi się to, że chciały mi pomóc, a nie ukarać. A poza tym na punkcie odżywczym buteleczkę opłukałam i piłam z niej colę.
Katarzyna Winiarska: Nie zastanawiam się, co jest potrzebne z wyposażenia obowiązkowego, a co nie. Obowiązkowe to obowiązkowe. Musi być. Poza tym sprawdzana jest każda rzecz przy przechodzeniu zawodnika do strefy startowej. Mnie sprawdzano również na mecie, więc nie ma co kombinować z „odchudzaniem” zasobu plecaka. Czy zabrać coś dodatkowego? Raczej nie.
Konrad Biela: Akurat wyposażenia obowiązkowego na tym biegu nie ma dużo. Węgrzy chcą byśmy mieli kurtkę przeciwdeszczową, 0,5 litra picia, telefon i ID. Wiadomo, każdy gram się liczy. W tym roku wyrzuciłbym oczywiście kurtkę. Chociaż tym, co dłużej zmagali się z trasą mogła się przydać, bo pod koniec biegu przyszła burza z deszczem. Ja sam od siebie polecam wziąć kije, bo mogą przydać się na stromych podejściach. Reszta to kwestia żywieniowa, która jest raczej indywidualną sprawą.
Gniewomir Skrzysiński: Spośród wymienionych przez organizatora rzeczy jedynie kurtka wydaje się być zbędna, jednak w górach załamanie pogody może przyjść zupełnie niespodziewanie, stąd w pełni zrozumiałym jest wymóg jej posiadania podczas zawodów (nawet, jeśli schowana głęboko w plecaku). Na pewno warto zabrać sprawdzone jedzenie oraz czapkę lub chustę. Jeśli kolejna edycja znów okaże się upalna, będzie można w nie poupychać lód, który przyjemnie nas schłodzi.
Oznaczenie trasy. Czy trasa jest dobrze oznaczona czy trzeba jednak się pilnować?
Beata Brzezowska: To nie jest dobre pytanie dla mnie, bo ja zawsze się gubię. Był moment, gdy zbiegałam i nie zauważyłam, że trasa nagle skręciła „agrafką” w górę. Gdyby nie inna biegaczka, która zauważyła mnie z góry i zawołała, pogalopowałabym w dół. Zgubiłam też trasę na samym końcu, w miasteczku. Odnalazłam się, ale wydaje mi się, że kawałek końcowego odcinka przebiegłam nie tymi uliczkami, co powinnam.
Katarzyna Winiarska: Tego obawiałam się najbardziej. Że zabłądzę. Słyszałam o problemach z oznakowaniem trasy, ale jednak nie miałam z tym problemu. Są i taśmy i oznakowanie poziome w postaci strzałek namalowanych na drogach asfaltowych. Na krzyżówkach stoją kierujące osoby. Dla mnie było bez zarzutu. Ale pilnować trzeba się zawsze.
Konrad Biela: Osobiście uważam, że trasa była bardzo dobrze oznaczona. Wiadomo trzeba pilnować się przy rozwidleniach czy skrzyżowaniach. Wiem, że kilka osób pogubiło się. Ale to się zdarza. Ja osobiście nie mam nic do zarzucenia. Warto też zaznaczyć i pilnować się na punktach kontrolnych. Tam wolontariusze muszą sczytać nas urządzeniem, że się tam pojawiliśmy.
Gniewomir Skrzysiński: Generalnie trasa była bardzo dobrze oznaczona. Ani razu nie miałem problemów z odpowiednią marszrutą, choć słyszałem, że niektórym biegaczom udało się pobłądzić. Tegoroczne UTH 54 to były moje trzecie zawody organizowane przez tę samą węgierską ekipę i w tym roku było one zdecydowanie najlepiej oznakowane.
Czy punkty odżywcze są na tyle często i na tyle dobrze zaopatrzone, że nie trzeba myśleć o jakichś specjalnie dużych zapasach w plecaku?
Beata Brzezowska: Ja zawsze mam swoje żele, bez względu na to, co jest na punktach. Ale na UTH punkty są w miarę gęsto i dobrze zaopatrzone. Jest sporo słonych przekąsek. Jest cola.
Katarzyna Winiarska: Punkty odżywcze na trasie są cztery, więc na dystansie 54 km to wystarczającą ilość, żeby nie dźwigać ze sobą jakiś dużych zapasów jedzenia i picia. Pierwszy punkt, Pilis-Szentlaszlo, jest na ok. 15 km. I to jest najdłuższy dystans między punktami. Pozostałe są od siebie oddalone o około 10-13 km. Jedzenie jest na dwóch punktach: w Pilis i w Pap-Ret. W Wyszehradzie i w Skanzen są tylko napoje. Trzeba mieć to na uwadze. Jeżeli chodzi o wyposażenie punktów jest na nich wszystko, co potrzeba: od owoców, przez ser żółty, pomidory, po słodkie przekąski. Z napojów są: woda, izo i cola, czyli klasycznie.
Konrad Biela: Jeśli dobrze pamiętam, na trasie były 4 punkty odżywcze, które były bardzo dobrze zaopatrzone, od suszonych owoców, świeżych (typu banan i arbuz) przez ogórki kiszone, czekoladę czy orzechy. Na punktach odżywczych mieli również kostki lodu, co było niesamowitą sprawą przy tych warunkach. Warto również pamiętać, że Węgrzy są eko, a picie na punktach albo naleją wam do bidonu albo jeśli macie ze sobą, do własnego kubeczka.
Gniewomir Skrzysiński: Tak, punkty były świetnie zaopatrzone, a wolontariusze je obsługujący bardzo mili, życzliwi i pomocni. 54 km to raczej takie krótkie ultra, więc nie ma co od razu całej spiżarni na plecach targać.
O czym trzeba pamiętać podczas odbierania pakietów? Jak oceniacie organizację samego biegu?
Beata Brzezowska: Bardzo dobrze zorganizowany bieg i przemili ludzie. Istotna rzecz: by dostać czip, trzeba mieć 5000 forintów – i co ważne – w jednym banknocie. Organizator zwraca na to uwagę na stronie. Niemniej ja nie miałam w jednym banknocie, koleżanka nawet nie miała całej kwoty i dziewczyny przyjęły od nas to, co miałyśmy. Węgrzy zdecydowanie nie są służbistami. Są bardzo pomocni, mili, nie robią afery i bardzo idą na rękę. Bieg ma całkiem przyjemne zaplecze, z prysznicami i szkolną stołówką, gdzie po biegu czeka ciepły posiłek. Można liczyć na dokładkę. Samo miasteczko też tworzy przyjemną bazę, zarówno dla biegaczy, jak i osób towarzyszących. Meta usytuowana jest przy samym ogródku piwnym, gdzie można kibicować, raczyć się piwkiem i kontemplować widok na Dunaj. Miasteczko jest bardzo dobrze skomunikowane z Budapesztem. Po biegu można wsiąść w kolejkę i za 20 minut jest się w metropolii. Warto zostać jeden dzień dłużej i skorzystać z licznych budapesztańskich łaźni, w ramach regeneracji.
Katarzyna Winiarska: Biuro zawodów zorganizowane jest w oddaleniu od linii startu, ale że Szentendre żyje w weekend tą imprezą, wszędzie są kierunkowe tabliczki (w języku angielskim), więc nie można się zgubić. Biuro działa sprawnie. Wszyscy są pomocni. Mimo że byliśmy ze znajomymi odebrać pakiety nieco przed czasem jego otwarcia, zostaliśmy obsłużeni. Rzeczą, która na naszych biegach zdarza się rzadko to kaucja za chip. Pieniądze zostaną zwrócone po jego oddaniu. Ogólnie organizacja biegu jest dobra. Świetną rzeczą były zimne, mokre ręczniki, które wręczono zawodnikom wbiegającym na metę. Genialny pomysł na schłodzenie. Strefa mety jest wydzielona, z namiotami, ławkami, jedzeniem. Zimnym (kanapki, owoce), bo ciepły posiłek regeneracyjny wydawany jest w budynku biura zawodów.
Konrad Biela: Organizacyjnie bieg wypadł bardzo dobrze, widać, że tym biegiem żyje całe miasto. W tym roku pewnie parę osób mogło się rozczarować, bo na mecie nie dawali medali, a koszulkę Finishera. Z tego, co wiem w 2018 roku ma się to zmienić i mają być medale.
Gniewomir Skrzysiński: Organizacja UTH stoi na bardzo dobrym, wysokim poziomie. Świetna, dwujęzyczna strona www oraz profesjonalnej wiadomości przedstartowe wysyłane mailowo dają przedsmak tego, co nas czeka na miejscu. Oczywiście dla wielu polskich biegaczy, zwłaszcza tych, którzy po raz pierwszy przybędą na węgierskie zawody, zdziwienie będzie budzić depozyt w wysokości 5000 forintów, składany podczas odbioru pakietu startowego. Cóż, co kraj to obyczaj, i nie pozostaje nic innego, jak zaakceptować z uśmiechem na ustach lokalne zwyczaje.
Jakiej podstawowej rady udzielilibyście komuś, kto na dystansie Salomon Szentendre Trail pojawi się w przyszłym roku po raz pierwszy?
Beata Brzezowska: Trasa nie jest trudna, ale limit jest dość ciasny. Do zrobienia, ale jak ktoś podejdzie zbyt „turystycznie” może się nie zmieścić (od redakcji: w edycji 2018 limit został zwiększony z 9 na 10 godzin). I trzeba być przygotowanym na upał. O tej porze na Węgrzech, może być już bardzo gorąco.
Katarzyna Winiarska: Przede wszystkim, żeby się dobrze bawił. Bo przecież o to głównie nam chodzi, prawda?
Konrad Biela: Zabierz dwie pary butów, bo nie wiesz, czy spotka Cię błoto czy susza. Staraj się zatrzymać zapędy do węgierskiej kuchni po przekroczeniu mety byś nie musiał robić posiedzeń w krzakach.
Gniewomir Skrzysiński: Nie napalać się, nie forsować tempa. Rozkoszować się biegiem i jego atmosferą, życzliwością Węgrów i pięknymi widokami.
Czy macie planach kiedyś wrócić na UTH?
Beata Brzezowska: Chciałabym bardzo wrócić. Dla samej atmosfery biegu, dla bardzo sympatycznych i gościnnych Węgrów. I chętnie spędziłabym kilka dni, żeby bardziej poznać Szentendre i mieć więcej czasu na degustację win.
Katarzyna Winiarska: To fajny bieg, w pięknym miejscu. I stosunkowo niedaleko, a jednak inaczej, więc nie wykluczam powrotu.
Konrad Biela: Na pewno! Mam do policzenia się z tym biegiem. W tym roku zmasakrował mnie totalnie! Jak to mówią, Polak Węgier dwa bratanki – no i w sumie da się to odczuć. A miło się wraca w miejsce, gdzie jest się miło przyjmowanym.
Co takiego jest w Ultra Trail Hungary, że nie poprzestaje się na udziale tylko w jednej edycji imprezy? Pytanie to zadaliśmy tylko Gniewkowi, ponieważ tegoroczna edycja była już jego trzecią.
Gniewomir Skrzysiński: Na pewno osoba El Presidente – Csanyi, czyli głównego Organizatora UTH stanowi o magii tej imprezy. On żyje tymi zawodami cały rok, a w organizację wkłada całe serducho. Poza tym, same Węgry, jak i Szetendere są tak urokliwe, że po prostu chce się tam wracać.