6 września 2017 By GÓRY & ULTRA, Slider With 6844 Views

Jak Dzika Świnia, czyli relacja Huberta Puki z Persenk Ultra 2017.

W dniach 18-20 sierpnia 2017 r. odbyła się jedna z największych imprez ultra w Bułgarii – Persenk Ultra. Na starcie jednego z biegów Wild Boar (Dzika Świnia) na dystansie 105 km stanął Hubert Puka. Jak się biega ultra w Bułgarii przeczytacie w relacji Huberta.

Autor: Hubert Puka

Rodopy to pasmo górskie leżące na Bałkanach. Całkiem spore, mają powierzchnię około 240 na 100 kilometrów. Jakieś 80 % z tego przypada na Bułgarię, a reszta należy do Grecji. Gdzieś na skraju Rodopów, tam, gdzie zaczyna się Nizina Tracka leży 50-tysięczne miasto Asenowgrad. W miejscowości tej mieściła się baza Persenk Ultra, jednego z największych w Bułgarii ultra biegów.

Kilka zdań o imprezie. Do wyboru były trzy trasy. Najdłuższa Persenk Ultra miała 157 km / + 7100; wystartował na niej Tadeusz Podraza. Najkrótsza Orehowo Trail miała 53 km / +2200. Skusiły się na nią Ewa Skubida i Anna Podraza. Trzecia trasa, ta moja, miała najlepszą nazwę – Wild Boar Ultra, Dzika Świnia. Jej parametry to 105 km / + 5000.

Jak znaleźliśmy tę imprezę? Od czasu, gdy działa ITRA, na jej stronie można znaleźć kalendarz imprez rozgrywanych na całym świecie. W samej Bułgarii są jeszcze co najmniej dwie porównywalne imprezy: Piryn Ultra i Triawna Ultra. Ciekawa sprawa. Choć to imprezy konkurencyjne, organizatorzy porozumieli się w niektórych kwestiach. Na przykład finiszerzy na wszystkich trzech dostają medale, z których można ułożyć efektowną gwiazdę. Mają na to trzy lata. Tadek już kombinuje, jak dojechać na pozostałe dwie imprezy, aby złożyć sobie komplet.

fot. materiały organizatora

fot. materiały organizatora

Kolejna ciekawostka. Przed startem podczas kontroli wyposażenia sędziowie oznaczyli numerami… batoniki, które zabieraliśmy na trasę. Po co? By móc namierzyć delikwentów, którzy mieliby ochotę na wyrzucenie śmieci na trasie i mieć podstawę do ukarania ich. Bardzo dobry pomysł, przydałoby się wprowadzić to u nas.

fot. Hubert Puka / archiwum prywatne

fot. Hubert Puka / archiwum prywatne

Startujemy o 18.00. Na początek mocne uderzenie. Podbieg (raczej podejście) z 200 m n.p.m. na 1400. Temperatura na starcie to ponad 30 stopni. Na szczęście wkrótce robi się chłodniej, czyli jakieś dwadzieścia na plusie. Dalej ciepło, ale już jest lepiej. Na zbiegu trasa robi się bardzo techniczna. Skaczemy z kamienia na kamień gdzieś w środku niczego. Nie widzę żadnej ścieżki, ale nagle w środku tej nicości wyrasta przed nami niewielki most. Ma jakieś dwa tysiące lat, zbudowali go Rzymianie. A potem znowu ścieżka znika. Po co Rzymianom most w takim miejscu? Kawałek dalej jest gwóźdź programu – zbocze tak nastromione, że organizatorzy zainstalowali 400 metrów poręczówek. Zejście bez nich nie byłoby możliwe. Tadek, który ma na koncie więcej linówek ode mnie powie później, że trudniejszą technicznie trasę widział do tej pory tylko w Andorze.

Persnek Ultra 2017 / fot. materiały organizatora

Persnek Ultra 2017 / fot. materiały organizatora

Po mniej więcej trzech godzinach zaczyna mnie potężnie boleć głowa. Brnę do przodu, ale czuję się fatalnie. Po kolejnych dwóch odgaduję przyczynę. Jest ciągle ciepło, a ja za mało piję. Odwodniłem się. Taki stary i taki hm… niemądry, błąd jak u początkującego zawodnika. Na punktach odżywczych staram się pić jak najwięcej i kilkanaście kilometrów dalej jest już lepiej. Punktów było siedem i były dobrze zaopatrzone. Woda, cola, owoce, sery białe i żółte, chleb, pomidory, zupa, co kto sobie zażyczył, to miał. Na każdym punkcie były osoby z przeszkoleniem medycznym. Trochę rozwaliłem sobie kolano. Sanitariusze proponowali mi, że oczyszczą i zdezynfekują ranę. Nie skorzystałem, szkoda mi było czasu. Z tego samego powodu nie skorzystałem też z masażu na trasie (dziewczyny nie spieszyły się tak bardzo i wykorzystały okazję).

Persnek Ultra 2017 / fot. materiały organizatora

Czym najbardziej różnił się ten bieg od tych rozgrywanych w Polsce? Rzucała się w oczy żywiołowość wolontariuszy. Robili wszystko, by uczestnicy dobrze czuli się na trasie. Bardzo mocno dopingowali zawodników. To nie były tylko brawa przy wejściu na punkt. To był głośny doping dla każdego już na kilkadziesiąt metrów wcześniej. Bardzo to było miłe, nakręcało do dalszego napierania.

Jeden z zawodników lokalnych oznajmił mi, że zna jedno słowo po polsku. Brzmiało ono „kurwa mać”. Obu nas to bardzo cieszyło. On cieszył się ze swoich zdolności lingwistycznych, ja z piękna i ekspansywności rodzimego języka. Tuż przed świtem przeleciał meteoryt. Olbrzymi był, nigdy jeszcze takiego nie widziałem. Leciał długo. Najpierw był błysk, potem została po nim długa żółta, a potem turkusowa smuga. Chyba pierwszy raz w życiu zdążyłem pomyśleć sobie życzenie zanim zgasła.

Persnek Ultra 2017 / fot. materiały organizatora

Persnek Ultra 2017 / fot. materiały organizatora

Moim celem było złamanie 19 godzin. W nocy biegałem raczej topornie, ale udawało mi się trzymać tempo. Przyszedł jednak 84 czwarty kilometr i wszystko odmieniło się. Pomyślicie pewnie: przyszedł kryzys. A figa! Byłem w tym momencie dziewiętnasty. Do najbliższego zawodnika miałem 15 minut straty. Do jedenastego 40. Nie wiadomo dlaczego nagle poczułem się dobrze. Ba, poczułem w sobie moc! Pomyślałem sobie „Teraz albo nigdy. Oni są zmęczeni, wiec ich przeskoczę”. Irracjonalne? Bezsensowne? Poleciałem jak Dzika Świnia. Jak natchniona Dzika Świnia! Mijałem wszystkich jak maszyna. Jednego, drugiego, trzeciego. Czwartego i kolejnego. I jeszcze jednego! Na jednym przelocie minąłem siedmiu zawodników! Nadrobiłem prawie godzinę. Na tym odcinku miałem trzeci czas zawodów!

Efekt? Czas 17.45. Dało mi to 12. miejsce w klasyfikacji generalnej i 3. w kategorii + 40.

Hubert Puka/ fot.archiwum prywatne

Hubert Puka/ fot.archiwum prywatne

Czy mogło być lepiej? Może powinienem przyspieszyć wcześniej? Może powinienem. Ale wiem, że w końcówce dałem z siebie wszystko. Że nadrobiłem godzinę na ostatnich dziewiętnastu kilometrach. Że biorąc poprawkę na przewyższenie pobiegłem najszybszą setkę w życiu. Że z mety na kwaterę doszedłem na chwiejnych nogach, a potem zasnąłem na siedząco na podłodze. Że mając 46 lat i ponad 100 imprez ultra w nogach udało mi jeszcze się podnieść sobie poprzeczkę. Tadek zajął 12. miejsce tak jak ja. PKŻ była 30. na prawie 60 pań. Ania skończyła w limicie i kolejny raz zdobyła punkty ITRA.

Persnek Ultra 2017 / fot. materiały organizatora

Persnek Ultra 2017 / fot. materiały organizatora

Podsumować trzeba jeszcze: fajnie było. Cała nasza czwórka zrobiła wyniki na miarę swoich możliwości. O imprezie można wyrażać się w samych superlatywach. Doskonale zorganizowana. Z bardzo trudną trasą ze względu na przewyższenia i niewyraźne, ale dobrze oznakowane kamienne ścieżki (jedyny mankament: trasa była mocno zalesiona, mało widokowa). Z fantastycznymi wolontariuszami. Aż korci, żeby tam wrócić i sprawdzić, co mają do zaoferowania Triawna i Piryn.

Zapraszamy na bloga Huberta: TU

Informacje o Autorze znajdziecie: TU

Informacje o przyszłorocznej edycji Persnek Ultra 2018 znajdziecie na naszej stronie: TU

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *