20 lipca 2020 By GÓRY & ULTRA, Slider With 2074 Views

MonkSandals Team na Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich 2020

W dniach 16-19 lipca 2020 roku odbyła się 8. edycja Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich w Lądku-Zdroju, jednego z największych wydarzeń w środowisku biegów górskich Polsce. Zapraszamy na krótkie podsumowanie przygotowane przez Aleksandra Łężniaka oraz Darka Marka z MonkSandals Team.

———————————————————————————————————

Aleksander Łężniak i Dariusz Marek | 20.07/2020 r.

Krótka historia naszego skromnego DFBG 2020. Okrojona wersja festiwalu więc i nasz skład nie w pełni udał się na Dolny Śląsk, przybić towarzysko pionę i zebrać kolejne doświadczenia sportowe.

Darek Marek

Dzień przed naszym wspólnym, ale jednak oddzielnym startem, spotkałem się z Aleksandrem w tajnej bazie Monk Sandals w rejonie Ślęży. Tam już, ładując się wspólnym spotkaniem planowaliśmy przy leniwie zachodzącym słoneczku nasze jutrzejsze starty. Niby ten sam bieg, niby ten sam profil i trudności, nie mniej jednak dla każdego z nas osobna bajka. Ile osób tyle różnych perspektyw rzeczywistości. Analiza profilu, pakowanie „manatek”, logistyka i zajadanie zbóż z owocami.
Moja postawa była prosta: przybywam do Lądka, by zdobyć cenne doświadczenie i ukierunkować swój dalszy rozwój. To strona sportowa. Strona szersza, to zwyczajna ciekawość festiwalu, którego nie znam oraz spotkania ze znajomymi. Człowiek to towarzyska istota.
Dzień zawodów zapowiadał się w kratkę. Pogoda, czyli miała być zmienna. Interwałowy start wyścigu z cyklu GTS był interesujący, dziwny i bardzo dla mnie ciekawy. Ruszyłem z elitą biegaczy z kilku krajów tuż po 13 : 30… i już po 4 km biegu wyciągnąłem pierwsze wnioski. Oto jeden z nich: nigdy, ale to przenigdy, nie pytaj o trudność trasy zawodów zawodnika dużo lepszego od ciebie! Gdy mówi, że trasa łatwa i szybka, to podziel to przez dwa. Trasa może i byłaby szybka, gdyby nie była taka trudna momentami. Wyliczam trzy konkretne ścianki do podbiegnięcia, które rozpalały nogi maksymalnie i po których włączał mi się tryb eko. Tak czy siak, tempo każdej grupy z biegu było więcej niż mocne. Początkowo aura była słoneczna, ale przyszły i deszcze. Ulewa podarowała mi dwa prezenty. Jeden to sporo błota na trasie – moje ulubione warunki ostatnio… oraz rozmycie strzałki na szlaku, dzięki czemu zgubiłem drogę i wracałem. Dwukrotnie. Jak się nie ma w…zegarku, to ma się w nogach. Gdy czujesz się dobrze ze sobą podczas zawodów, gdy jesteś wytrenowany i biegniesz swoje na swoim poziomie, to przygoda na 34 (jak dla mnie) kilometrowej trasie bywa wielkim dziełem. Mnie przyszło bawić się ambitnie i mocno, stale tasując z zawodnikami głównie z Czech. Mocarze uciekali pod górę i byli nieco szybsi na płaskim, ale nadrabiałem zbiegami oraz wolą walki. Rozbijałem ich grupy, dzieliłem, ścigałem, dobiegałem, napierałem ile się dało. Pragnę tu podziękować Aleksandrowi z teamu, za pożyczenie skarpetek kompresyjnych, dzięki którym mogłem w ogóle swobodnie biec ten wyścig – ale to już inna historia.
Pod nogą było wszystko, co mogło się znaleźć jeśli mowa o bieganiu po niższych górach. Kamienie, korzenie, błoto, trawa i trawy wyższe ode mnie, szuter, asfalt, szybkie ścieżki ściółkowe, skały, głazy, lasy i polany… co tam jeszcze… hmmm… aha, kibice! Dziękować się należy!
Dystans 34 km mnie nie zabił, więc piszę owe słowa. Zresztą końcówkę biegłem jak szalony, a na mecie to dosłownie pytano mnie, o której mam start! Byłem nakręcony zamiast wykończony. Dziwne, paradoksalne, ale taki najwidoczniej jestem. Dziwny. Zadowolony z postawy, z klimatu i atmosfery czekałem na innych w rejonie mety…
Analiza biegu na zimno, sprawdzenie segmentów, prędkości itd., dostarczyła konkretnych informacji, które pomimo średniego wyniku sportowego, wskazują na bardzo dobre wytrenowanie. Wraz z moimi przyjaciółmi, którzy mnie wspierają, z Andrzejem Orłowskim, który asertywnie ze mną pracuje po męsku, wraz z moją drugą lepszą żeńską połówką, stworzyliśmy coś z niczego i teraz mamy nowe możliwości, by pchać zajawkę dalej. Mamy możliwości, bo mamy na to ochotę. Ochotę na zabawę w sport na poważnie i dalej z dystansem do tej poważności. Oto klucz: bądź w pełni w tym, co robisz, bądź jak sportowy profesjonalista, ale nie pozwól sobie na to, by to tworzyło ciebie. To ty twórz coś! Od wewnątrz na zewnątrz. Dzięki temu będziesz mistrzem niezależnie od wyników czy sławy. Mistrz jest skupiony, ale w lekkości. Spokojny, ale gotowy. Mistrz nic nie musi.. ale może wszystko.
Wyjazd na DFBG był jak wyprawa w nieznany ląd. Wracam z garścią „nowej ziemi”, by na jej prochu posadzić nowe drzewa. Spokojnie będą rosły pielęgnowane jak należy. Bez pośpiechu. Drzewo rośnie powoli, ale jak urośnie to jest potężne, stabilne, silne i mądre. Bądź jak drzewo i idź powoli ale konkretnie po swoje. Nie szybko i krucho jak źdźbło czy zioło jednoroczne. Rób sport ale nie bądź sportem. Bądź sobą. Bądź jak drzewo. Jak ty to widzisz Aleksander?

Aleksander Łężniak

DFBG to naprawdę świetny festiwal biegowy. Trzeba przyznać, że z roku na rok standard jest coraz wyższy i organizatorom zależy na zrobieniu porządnego wydarzenia. Mimo panującej sytuacji i wielu obostrzeń po raz kolejny festiwal wypadł wyśmienicie. Co do mojego startu to podobnie jak rok temu chciałem startować w Trojak Trail na dystansie 10 km, ale wiele nie potrzebowałem, żeby zmienić zdanie. Wystarczył telefon od Dariusza i hasło „dawaj pobiegniemy w Golden Mountain Trail”. Jak to ja długo się nie zastanawiałem i tego samego dnia zapisałem się na ten bieg. Wiedziałem, że zarówno dystans jak i przewyższenie to nie bułka z masłem, dlatego czułem trochę obaw i respektu przed tą trasą. Chyba wyszedłem trochę z wprawy około startowej bo dopiero stresik puścił mnie po pierwszych 500 metrach od ruszenia na trasę. Trzeba przyznać, że każdy interpretuje dystans jak i podłoże według swojej miary a opinie zawsze są podzielone. Ja wiem jedno miało być trudno i było trudno. Z racji tego, że start był interwałowy to mój przydział wypadł na godzinę 14.20, w związku z tym ruszyłem na trasę jako około 300 zawodnik. Tym samym błoto, które było na trasie było całkiem nieźle rozdeptane. Pomijając fakt, że po raz kolejny mój bieżnik w butach okazał się za krótki i na zbiegach czułem się jak w łyżwiarstwie figurowym to do tego uprawiałem slalom gigant między zawodnikami. Od startu do mety wyprzedziłem około 260 osób, więc miałem co robić. Tak czy inaczej lepiej jest wyprzedzać niż być wyprzedzanym, więc wszystko jak należy. Przyznam szczerze, że jestem zadowolony z tego startu, od początku udało mi się wejść w tak zwane „flow” i zawiesiłem się w ruchu, zamrażając umysł. Kilometry cykały w swoim rytmie a ja przemieszczałem się jak kropelka wody. Czułem, że nogi ładnie się kręcą a co jakiś czas w głowie przypominały mi się chwilę z poprzednich lat jak startowałem w imprezach na ultra dystansach. Wtedy strome podbiegi nie były takie trudne długie i wymagające, a towarzyszący „zapiek” w czworogłowych wywoływał wewnętrzny uśmiech i uczucie – znam ten ból. Bardzo się cieszę, że po raz kolejny mogłem uczestniczyć w tym wydarzeniu. Co tu dużo mówić, wspaniałe jest przebywać z ludźmi o tej samej pasji i pozostawić po sobie choć mały ślad.

 

1 Responses

  1. Piękne relacje, mi weszło prawie 35km 😉

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *