„Uważam, że im jest trudniej, tym jest wartościowiej, na granicy wytrzymałości dzieją się cuda. To tam kształtuje się nasz charakter. To najlepszy sposób na dogłębne poznanie siebie i mój sposób na życie w harmonii ze światem”. Zapraszamy do przeczytania rozmowy z Emilią Kotkowiak między innymi o jej udziale w Gran Trail Orobie 2017 na dystansie 70 km.
Gran Trail Orobie. 70 km… + 4 200 m przewyższeń… Pokonanie tego dystansu zajęło Ci dokładnie 15 godzin i 26 minut. Na jaki czas nastawiałaś się przed biegiem i czy udało Ci się zrealizować plan?
Tak, plan był, aby dobiec “dzisiaj”. Wystartowaliśmy o 8:00 z Carony, niewielkiego miasteczka w prowincji Bergamo, a na metę w Bergamo Città Alta dotarłam o 23:26. Wiedziałam, że trasa do łatwych nie należy ze względu na kamieniste szlaki, które nawet przy zbieganiu wymagały nie tylko sił fizycznych, ale przede wszystkim maksymalnej koncentracji, a tej ostatniej po 10-12 godzinach w terenie zaczyna brakować.
„Niedługo opowiem o ostatnim biegu, o Panu Biegu Doskonałym, który dał mi przeżycia, których się nawet nie spodziewałam, ale nic nie dostałam za darmo…” Tak o Gran Orobie Trail napisałaś na swoim fan page kilka dni po biegu. Opowiedz więc, na jakie przeżycia „naraził” Cię bieg i ile musiałaś za niego „zapłacić”?
Każdy bieg ultra, zwłaszcza ultra trail, jest dla mnie przede wszystkim podróżą do wnętrza siebie, bo kiedy już nie ma się siły na to by biec, trzeba skądś ją ”wygrzebać” i wtedy zaczyna się dziać coś, co trudno mi opisać. GTO był dla mnie biegiem doskonałym, kompletnym. Było wszystko: dobra zabawa, znajomi, trudna trasa, piękne widoki, walka z samym sobą, krew, pot i łzy, a na końcu satysfakcja. Jedna z największych w moim biegowym dorobku.
Koło 35 km, kiedy w nogach było już prawie 3000 przewyższenia, przywitałam pierwszy kryzys, a myśl o tym, że jestem dopiero w połowie drogi wcale mi nie pomagała. W takim momencie, albo drążysz tą myśl, że jest źle i się poddajesz, albo działasz w drugą stronę. Wrzuciłam muzykę i zaczęłam nucić piosenki, które przywołują różne obrazy, wspomnienia, czasem śmieszne sytuacje i gnam dalej. Jest moc, jest dreszcz i chwila słabości przemija. Zawsze przemija.
Około 55 km dostałam telefon z domu, że synek ma gorączkę. Instynktownie przyspieszyłam, jakby to coś miało zmienić. Śliskie kamienie, zmęczenie, chwila nieuwagi i leżę… kolano zdarte, krew i błoto… Moment jak z martixa. Nie wiem, co się dzieje, wstałam i z bezsilności rozpałakałam się. Samą chwilę powstania pamiętam jak w kadrze zdjęcia… bo “nie ważne, ile razy upadniesz, ważne ile razy powstaniesz”. Zacisnęłam zęby i zaczęłam biec dalej. “Muszę przecież ukończyć ten bieg”, powtarzałam. Takie momenty z biegów ultra zbieram jak kolekcjoner. Jestem przekonana, że gdyby nie one nie byłabym dziś tą sama osobą. Uważam, że im jest trudniej, tym jest wartościowiej, na granicy wytrzymałości dzieją się cuda. To tam kształtuje się nasz charakter. To najlepszy sposób na dogłębne poznanie siebie i mój sposób na życie w harmonii ze światem.
Z punktu widzenia fizycznych strat, na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Mimo zdartego kolana i kostki oraz kilku paznokci, z którymi się pożegnałam i trzech dni z obolałymi czworogłowymi, nie ma kontuzji, więc jest ok.
Dystans ultra ma to do siebie, że nigdy nie wiesz, co może się przydarzyć w trasie… Czego się spodziewałaś? Co Cię zaskoczyło? Co było dla Ciebie najtrudniejszym wyzwaniem na trasie? Jaka w ogóle jest trasa Gran Trail Orobi?
Trudno mi powiedzieć. Nie chcę wyjść na “wszystkowiedzącą biegaczkę”, ale byłam dobrze przygotowana. Wiedziałam, że to będzie trudny bieg, mimo że biegłam już na podobnym dystansie o takim samym przewyższeniu (Dolomiti di Brenta Trail, 64 km, +4200), to wiedziałam, że ze względu na dużo kamieni trasa jest wymagająca zarówno na podejściach, jak i na zbiegach. Obawiałam się burzy. Myśl o tym, że mogłabym się znaleźć sama w środku nocy, w lesie, w górach, których nie znam, w deszczu i z burzą z piorunami, przerażała mnie od początku. Ostatnie 10 km takie właśnie było… Ja, smuga światła z czołówki, deszcz i rozświetlające niebo pioruny. Strach jest najlepszym źródłem siły. Bałam się tej sytuacji, ale kiedy już się w niej znalazłam i nie miałam wyjścia, nie było problemu, liczyło się tylko dotarcie do mety.
Jeśli chodzi o samą trasę, to większość przewyższenia spotykamy na pierwszych 30 km, dwa podejścia techniczne i jedno dość niebezpieczne zejście. Całkowity czas na pokonanie dystansu to 24 h, z jedną bramką czasową mniej więcej w połowie. Dane z mojego zegarka podają: 15 h 26 min., w tym 8 h 11 min. podejść, 6 h zejść i tylko 1 h 15 po płaskim. Jak widać nie było lekko, ale na pewno warto.
Czy góry i ultra to Twoje ulubione połączenie? Jak przygotowujesz się do takich biegów? Czy należysz do grupy biegaczy, którzy sumiennie analizują trasę i przygotowują się do biegu również „teoretycznie” czy raczej bliższa Ci jest filozofia „idę na spontan”?
Tak, góry i ultra to najlepsze połączenie. Daje najgłębsze przeżycia i największą satysfakcje. W tym roku biegłam “100 km del Passatore”. To chyba najbardziej znany asfaltowy bieg ultra we Włoszech i choć czekałam i przygotowywałam się do niego od wielu miesięcy, to zabrakło “tego czegoś”, co jest tylko w górach. Gran Trail Orobie, pod tym względem zaspokoił moje oczekiwania.
Jeśli chodzi o same przygotowania, cóż… Mieszkając na Nizinie Padańskiej trudno mi trenować przewyższenie, które robię albo na interwałach na pomoście koło domu, albo na siłowni – bieżnia i treningi siłowe. Przed każdym biegiem studiuję trasę, czytam doświadczenia innych, ale chyba przede wszystkim wizualizuje cel. Staram się nie “iść na spontan”, bo to nic dobrego nie przynosi, ale też nie spinam się o wyniki, nie jestem profesjonalistką. Robię to z czystej pasji i wyłącznie dla siebie. Podchodzę do każdego biegu jak do Przygody, do nowego doświadczenia, do kolejnej lekcji Życia.
Komu poleciłabyś Orobi Ultra Trail?
OUT na pewno jest dla doświadczonych biegaczy. 140 km to już poważny dystans. GTO na 70 km, też na pewno nie dla początkujących biegaczy trailowych, nie tylko ze względu na dystans i przewyższenie ale – tak jak wspominałam wcześniej – na ukształtowanie terenu. Nie jest to łatwy bieg. Trzeba przyznać jednak, że cała impreza OUT jest jedną z najlepiej zorganizowanych, wszystko dopracowane, tysiące wolontariuszy, świetnie oznakowana trasa, punkty odżywiania oraz wyjątkowo teatralna meta: wbieg czerwonym dywanem w kamienną bramę wprost na scenę pod którą dziesiątki kibiców biją brawo, nie ważne, kim jesteś i o której godzinie przybiegłaś, bo najważniejsze, że jesteś wreszcie Tu… wygrałeś ze zmęczeniem i własnymi słabościami.
Mieszkasz na stałe we Włoszech, więc masz możliwość obserwowania na co dzień „włoskiej kultury biegowej”. Czy widzisz – w kontekście organizowanych imprez i samego zachowania biegaczy – jakieś znaczące różnice w porównaniu z naszym polskim podwórkiem?
Tak, widzę zupełnie inne podejście do biegania. Zwłaszcza wśród “asfaltowych maratończyków” we Włoszech wszyscy jesteśmy rodziną. Taką prawdziwą. Na forach internetowych czy na trasie, nikt nikomu nie zwraca uwagi, że jest wolny czy że ma słaby plan treningowy. Każdy biega jak chce… “6’30”/km? Super kolego, dajesz tam!” Dopingujemu się i wspieramy. Szybcy biegacze/profesjonaliści nie obnoszą się swoją szybkością, przykładem świeci nam nasz Król Giorgio Calcaterra, uosobienie skromności i oddania pasji, jest jednym z nas, “to nic”, że jest trzykrotnym Mistrzem Świata na 100 km. Nie spotkałam się też z tym, żeby ktoś był niezadowolony z treningu, jaki wykonał. Nie ma parcia na życiówki – jak są to super, a jak nie ma to też jest super… W Polsce mamy chyba tendencję do bycia bardziej surowymi zarówno w stosunku do innych, jak i do siebie. Co kraj to obyczaj… Chociaż myślę, że z kolei polski ultra trail odbiega od maratońskich masówek i oddychając czystym, górskim powietrzem, nie zaćmiewa pasji biegania.
Jakie masz kolejne plany biegowe na ten rok?
hmm… nie wiem czy napisać prawdę… (śmiech). W tym roku planuję jeszcze pobiec w Adamello Ultra Trail dystans 90 km +5600 przewyższenia, ale nie wiem, czy mnie rodzina puści (śmiech). Od października wracam na asfalt. Będą na pewno maratony: w Turynie, spacerowanie na Garda Lake Marathon – zapraszam serdecznie na złamanie 4 h, potem Ultra K w Salsomaggiore na 50 km oraz grudniowe/standardowe Reggio Emilia i Piza. Sporo, ale biegam, bo lubię, bo jest masa znajomych i świetna atmosfera, bo wszyscy jesteśmy zwariowani na punkcie biegania, bo jest mega zabawa, bo to nasza odskocznia i Droga do Wolności, jakkolwiek ją rozumiemy.
Zapraszamy na fan page Emilii Kotkowiak – Dove portano le gambe / Gdzie nogi poniosą.