15 sierpnia 2021 By GÓRY & ULTRA, Slider With 3198 Views

Marek Matuszewski: Bucovina Ultra Rocks 2021

Bucovina Ultra Rocks już po pierwszej edycji z 2020 roku pretendowała do miana jednej z najbardziej wymagających imprez biegowych w Rumunii. O tegorocznej nowości – biegu BEAST, czyli 180 km z łącznym przewyższeniem 9600 m+ – jeszcze przed startem mówiono, że może być najtrudniejszym biegiem w tym kraju. Czy tak było rzeczywiście? Przeczytajcie relację Marka Matuszewskiego.


15.08.2021

Odpocząłem już po biegu, więc najwyższy czas naskrobać coś do naszego pamiętnika biegowego. Relacja będzie długa, bo i bieg był długi i trochę na nim przeżyłem. Pod koniec ubiegłego roku zaciekawił mnie artykuł na portalu runandtravel.pl (http://runandtravel.pl /bucovina-ultra-rocks-2021-rumunia/) o festiwalu organizowanym w Rumuni – Bucovina Ultra Rocks 2021.

Strona internetowa organizatora Bucovina Ultra Rocks spoko, dystanse też. No to cóż, jeżeli tak daleko mam jechać, to zapisuję się na najdłuższy dystans BEAST 180 km. Dopiero po rejestracji dowiedziałem się, że słowo BEAST – znaczy Bestia!!! Zapaliła mi się wtedy pierwsza czerwona lampeczka, ale przecież nie jestem mięczakiem.

Bliżej startu zaczynam analizować trasę, warunki, pogodę i zagrożenia. Włączają mi się kolejne czerwone lampki – dużo przewyższeń, bo prawie 10 tys. up., upał, no i dzikie trasy oraz niekoniecznie przyjazne zwierzęta, takie jak misie i strzegące pastwisk pieski pasterskie.

Pełen obaw ruszam z rodzinką autem w drogę do Rumunii. Dzielimy trasę na dwa dni. Trasa karpacka do Rumuni przy granicy z Mołdawią bardzo fajna widokowa, kręta. Po 12 godzinach z Chyrowej pod Krosnem docieramy wieczorem, dzień przed imprezą, do miejsca startu w Campulung Moldovenesc.

Na szczęście mam ze sobą córeczkę Blankę, która świetnie dogaduje się po angielsku i załatwia moją odprawę w biurze zawodów. Dostaję numer 16, który jak dobrze zrozumiałem jest przyznawany według rankingu ITRA i ten Performance Index, każdy ma na numerze startowym – dowiaduję się, że mam 556.

Na śniadaniu w hotelu jem obfity posiłek. Obok przy stoliku siedzą dwaj biegacze z Rumunii – widać, że takie wycinaki. Oni zjadają małe ciastko i morelę, a ja bułę z szynką i jajecznicę. Siedzę wystraszony i zestresowany, na co Gosia mówi do mnie: Nie łam się kotku, Ty masz w sobie paliwo, a zobaczymy, jak oni długo na tej morelce dolecą.” Jak się potem okazało – miała rację.


52 szaleńców z Rumunii i 2 Polaków rusza na trasę Bucovina Ultra Rocks 2021

30 lipca o godz. 9.00  – bez żadnych aklimatyzacji – ruszam na 180-kilometrową trasę pełen obaw, z pełnym plecakiem i z pełnym brzuchem. Wraz ze mną 52 innych szaleńców z Rumuni i jeszcze jeden Polak Stanisław Olbryś. Razem ze Stanisławem spokojnie, gdzieś na końcu stawki, zaczynamy wyprawę.

Poznaję kolorowe życie nowego kolegi biegowego i tak po 9 kilometrach zostawiam go i włączam swój tempomat. Jest mega gorąco, przede mną pierwszy ciężki 50-kilometrowy odcinek z trzema szczytami po około 1700 m+ (to tak jakby na początku zaliczyć bieg 3xŚnieżka). Tylko na Śnieżce człowiek biega po szlaku, a tu…… MASAKRA.

Szlak to bezdroża, łąki, przełomy i zbiegi po częściowo wyschniętych strumieniach. Zaliczam ostrą glebę na mokrej gałęzi znacząc udo pięknym siniakiem. Boli, ale wiem, że przestanie, bo boleć będzie za jakiś czas wszystko.

Trasa przypomina tę ze starych festiwali Ultra Babia Góra. Dwa razy dość sprawnie zaliczam szczyt Rarau (1649 m n.p.m.), a ostanie z tych ciężkich podejść to pionowe wejście na Bogolinn (1748 m n.p.m.). To wejście to Armagedon – na odcinku 4 kilometrów wdrapuję się na szczyt 1000 metrów wyżej. Od tego momentu próbuję poruszać się z miejscowymi, bo zbliża się noc, a ja boję się trochę tutejszych średnio przyjaznych zwierząt.

Na wysokości około 1600 metrów w szczerym odludziu i lesie mijamy samotnego konia. Jestem w szoku, a Rumunka przede mną mówi, że to NORMA… Nie dla mnie. Zapada noc, a grupka, w której biegnę zwalnia i zatrzymuje się na dobrze zaopatrzonym punkcie.


Uwaga! Niedźwiedź na trasie!

Ruszam sam dość żwawo, próbując dogonić innych biegaczy przede mną. Z oddali po ciemku słyszę wystrzały, trąbienie, gwizdania. Docieram do hałaśliwego punktu odżywczego na 64 km trasy. Obsługuje go jako wolontariuszka Oxana ze swoją rodzinką. Oxana umie mówić po polsku, ponieważ współpracuje z firmą, w której pracuje Gosia. Szczerze się witamy i w końcu mogę zamienić parę słów po „naszemu”. Niestety dowiaduję się od niej, że w odległości 12 km widziano niedźwiedzia i przez to tak hałasują. Kurcze, co robić?! Mam iść sam czy czekać na wolniejszych biegaczy? Decyduję, że ruszam w drogę sam. Oxana radzi, żebym robił hałas, czyli gwizdał co jakiś czas i się darł. No to napieram po nocy, bo jest chłodniej i gwiżdżę, wydzieram się, mówię do siebie jak nienormalny człek.

Jest ok. Aż do czasu, kiedy wyłażę z lasu na polanę z krowami, którą strzeże zgraja ogromnych psów pasterskich. Ja daję krok, a one zbliżają się do mnie i ujadają. W strachu dzwonię do Gosi i siadam w lesie czekając na wolniejszych. I tak w czekaniu minęło 30 minut. Nadchodzą. Ci, których zostawiałem wcześniej. Idę za nimi, oni świecą laserami psom po oczach, wydają rumuńskie komendy i tak jakoś mijamy ze trzy grupy zwierząt pasterskich. Pozytywna strona tej sytuacji jest taka, że nie chce mi się ze strachu i emocji spać.

Docieram do przepaku. Tam przebieram majtaski, bo te dotychczasowe coś mi się wżynają w du.sko. Zjadam zupkę i gotowy czekam na biegaczy, którzy ruszą z punktu dalej w noc. Ale chętnych brak…. Jedni oświadczają, że kończą, a inni się guzdrzą. Ja nie zamierzam już raczej „rumakować” i nie chcę ruszać sam w noc. Tak zmarudziłem kolejne 20 minut aż parka znanych mi biegaczy ruszyła na trasę.

Gdy zrobiło się widno docieramy na najwyższe szczyty na trasie, takie ponad 2000 m+. Oczywiście w najważniejszym momencie psuje mi się jeden ze składanych kijków. Zostaje na najwyższych podejściach bez kijków. Na górze upał niemiłosierny mnie zabija i wyciąga ostanie pokłady energii. Próbuję biegać, ale nie bardzo moim zdaniem jest gdzie.

W końcu docieram do długo oczekiwanego schroniska Cabana Retitis. To jednak nie są takie schroniska jak w Polsce. Tam na jednej sali na stole są rozłożone rzeczy dla nas, a pod ścianą dwie kanapy. Coś tam wcinam, ładuję bidony, zaklejam pierwsze bąble plastrami żelowymi i kładę się na 20 minut. Jednak zanim zmrużyłem oko do schroniska dociera parka znanych mi biegaczy. Głośno rozmawiają, więc jest po moim śnie. W języku migowym dopytuję, kiedy ruszają dalej. Dowiaduję się, że oni tutaj kończą. No to jest pięknie! Zostałem ostatni chyba na trasie. Od Gosi dowiaduję się, że chyba jestem 16. i ciężko powiedzieć, jak daleko jest ktoś przede mną czy ktoś jeszcze w ogóle za mną.

Kolega z Rumuni daje mi swój jeden kijek, bo swój też drugi ma zniszczony. Kij jest o 10 cm krótszy od mojego, ale i tak lepszy od drewnianego znalezionego na trasie. Ruszam sam w strachu i obawach przed kolejną nocą. Chcę dotrzeć jak najszybciej do jedynej dużej miejscowości na 145 km trasy Vatra Dornei. Tam będzie przepak i tam jest jedyny punkt, na którym mogę spotkać się z Gosią. Jakoś nawet w miarę w przyzwoitej formie mija mi drugi dzień.

Czekam na wieczór, aby zrobiło się chłodniej. Zanim zrobi się ciemno spotykam czterech wolontariuszy, którzy w lesie hałasują, bo znów w pobliżu widziany był niedźwiedź. O fuck… Proponują, aby zapodał sobie muzę z telefonu, co też szybko robię. Niestety razem ze zmrokiem przychodzi okropna burza. Drzewa tak się kłaniają na wietrze, że dosłownie mówią mi dzień dobry. Przez mokre okulary nic nie widzę. Robi się zimno i mgliście. MAM SERDECZNIE DOŚĆ. Stwierdzam, że schodzę i jadę autem z Gosią do hotelu.

Cudem po omacku zbiegam ze stoku narciarskiego prosto do punktu w ciepłej chacie, która jest jednocześnie punktem odżywczym. Gosia mnie tuli w połowie stoku, a ja jej oświadczam, że mam dość i to mój koniec. Niestety, Gosia nie przyjmuje tego do wiadomości. Wmawia mi, że będę tego żałował, że jest nas tylko chyba 11 na trasie, że zjem ciepłą pizzę, że przestanie padać, że ma nowe kijki dla mnie, że na punkcie siedzi kolejna parka i oni na pewno wyjdą ze mną. No i najważniejsze – ma dla mnie od Oxany takie rumuńskie urządzenie do odstraszania zwierząt. To taki pistolecik podobny do paralizatora, który iskrzy, świeci laserem i hałasuje. I tak moje marzenie o łóżeczku pękły jak bańka mydlana.

W pośpiechu zalepiam kolejne bąble, coś tam zjadam, a Blanka dogaduje się po angielsku z parką młodych biegaczy, żeby zaopiekowali się jej tatusiem w nocy. Wyprułem z tą dwóją na trasę. Oni naparzają jak szaleni. Daję radę tak naginać z 7 km, a potem dziękuję za walkę, bo nie dociągnę do mety. Dogaduję się, że jest OK, że jakoś dam sobie radę dalej sam. Prawda jest taka, że dopada mnie mega kryzys.


Drzemka w dziczy

Muszę się gdzieś położyć, ale gdzie? Tu las, las i dzicz. W końcu wybieram jakąś polanę i rozkładam na mokrych niskich krzakach folię NRC. Dzwonię do Gosi, aby mnie obudziła za 15 minut. Zawijam się złotą magiczną folią i próbuję zasnąć. I tak po chwili słyszę jakiś hałas i ruch w krzakach. Wstaję w tempie błyskawicy i napierdalam stamtąd. W ten sposób drugi już raz nie udało mi się w ogóle zasnąć na trasie.

W zmęczeniu po ciemku i przy co raz to gorzej działającej latarce (nie wziąłem z przepaku baterii na zapas) błądzę niemiłosiernie. Udaje mi się jakoś dojść pod ostatni teoretycznie wyższy szczyt Giumalau (1857 m n.p.m.). Gdzieś od połowy szczytu zaczyna się problem – góra zasłania się ciemną chmurą. Wieje okropnie, pada i nie widać na metr. Idę po śladzie GPS z zegarka i sprawdzam wysokość, żeby nie spaść ze szczytu. W końcu uderzam głową w namiot punktu kontrolnego. Nikogo w nim nie ma, ale widać, że ktoś wiedział, co się będzie święcić, bo namiot zabezpieczył ciężarami i pozamykał na cztery spusty. Ja włażę do niego na chama, bo w nim mam jedyną możliwość założenia na siebie wszystkiego, co mam w plecaku. Próbuję odbić się urządzeniem do pomiaru czasu, ale bateria tego urządzenia siadła zapewne od zimna. Na czworakach po jakimś czasie wychodzę z namiotu i po omacku próbuję znaleźć drogę na dół. Jakimś cudem udaje mi się to zrobić, ale….. 200 metrów niżej orientuję się, że na górze zostawiałem Gosi kijki. Stwierdzam, że nie wracam tam kolejny raz i schodzę ze stromego szczytu bez nich. Czym niżej, tym pogoda łagodnieje.

Niestety o 6 rano dzwoni do mnie telefon organizatora. Ni w ząb Gościa nie rozumiem i stwierdzam, że zapewne dzwoni, bo musiałem pomylić szlak z ostatniego szczytu. Nie wiem jak, ale jakimś cudem dogadałem się (na migi przez telefon), że zadzwoni za chwilę do niego moja córka. Budzą Gosię i Blankę i w nerwach każę im dzwonić do organizatora. Blanka dogaduje się, że mam wysłać zrzut śladu GPS. Po chwili nerwowego czekania dostaję wiadomość że jestem na szlaku, a Pan dzwonił, bo bał się, że na tym Giumalau się faktycznie pogubiłem, bo dzwonił z kolei do niego wolontariusz, że w tej okropnej pogodzie mnie przeoczył.


Meta Bucovina Ultra Rocks 2021

W bólach docieram do okolicy mety. Mam odciski na całych stopach. Jestem wykończony i rano robi się upał. Przed samą metą wychodzi po mnie Gosia i Oxana. Wszyscy są ze mnie mega dumni.

Wbiegając na metę jestem przywitany jak zwycięzca, a okazuje się, że jestem ostatni. Zajmuję 9. miejsce z 52 odważniaków, którzy ruszyli na start tej wyrypy. Cała dziewiątka, w tym dwie kobiety, zostaje zaproszona na scenę, a kibice patrzą na nas z podziwem i długo oklaskują. Nawet tych dwóch biegaczy z hotelu mnie podziwia, bo oni – tak jak Gosia przewidziała – zeszli z trasy. Na morelce nie dali rady. Ten bieg to prawdziwy HardCore – a ja poznałem swoją granicę wytrzymałości i swojego strachu.

dekoracja zawodników Bucovina Ultra Rocks 2021

Dekoracja zawodników Bucovina Ultra Rocks 2021

dekoracja zawodników Bucovina Ultra Rocks 2021

Bieg ten jest zupełnie inny od tych organizowanych w Polsce. Osobiście uważam ukończenie tego biegu za swój osobisty największy sukces. Polecam wszystkim Rumunię – zrobiła na mnie świetne wrażenie, zdecydowanie lepsze od tego, jakie miałem przed wyjazdem. Czuję, że tu jeszcze wrócę, ale chyba już nie na tą BESTIĘ!


Jeśli publikowane na naszej stronie treści uważasz za wartościowe, możesz zostać naszym Patronem i dobrowolną wpłatą wspierać finansowo rozwój www.runandtravel.pl i naszą codzienną pracę.

Wejdź na nasz profil (kliknij baner poniżej) i zapoznaj się z zasadami. 


Tags : , ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *