Decyzja o wyjeździe do Macedonii była spontaniczną niespodzianką. Któregoś pięknego kwietniowego popołudnia skrolując FB przeczytałam artykuł na portalu www.runandtravel.pl o pierwszej edycji biegu w Macedonii, w ponoć najpiękniejszych jej stronach – Ohrid Ultra Trail. A że w losowaniach szczęścia mam niewiele, więc zaryzykowałam, bo przecież i tak mnie nie wybiorą. Jakże się myliłam, maszyna losująca wybrała właśnie mnie – jadę!
——————————————————————————————————————————————————————
25.02.2020 r.
Decyzja o wyjeździe do Macedonii była spontaniczną niespodzianką. Któregoś pięknego kwietniowego popołudnia skrolując FB przeczytałam artykuł na portalu www.runandtravel.pl o pierwszej edycji biegu w Macedonii, w ponoć najpiękniejszych jej stronach – Ohrid Ultra Trail. A że w losowaniach szczęścia mam niewiele, więc zaryzykowałam, bo przecież i tak mnie nie wybiorą. Jakże się myliłam, maszyna losująca wybrała własnie mnie – jadę!
Wtedy dopiero zaczęłam zastanawiać się, co zrobiłam… Ale jak przygoda, to przygoda! W sumie do Macedonii pojechałam z dwójką znajomych, każdy z nas wybrał dystans 60 km. Logistyka, noclegi, wszystkie ważne informacje, jak tam jest, jak dojechać, pogoda, ceny, wszystkie pytania mniej lub bardziej ważne – wparciem byli bardzo życzliwi organizatorzy. Z cierpliwością mnicha odpowiadali na każdą wątpliwość. Początek zapowiadał się super.
Lot do Skopje – 2 godziny z minutami, lotnisko małe, raczej stare niż nowe, z którego wybraliśmy taksówkę na dworzec autobusowy, by przez 3 godziny jechać gdzieś w nieznane. Ohrid przywitał nas ulewą, brakiem taksówek i życzliwością ludzi, dotarliśmy do hotelu i potem już tylko relax. Miasteczko położone nad malowniczym Ochrydzkim Jeziorem ma swój niepowtarzalny klimat, okala go pasmo Gór Galicica, jest tu ogromna ilość zabytków, pokaźna ilość cerkwi, w centrum tradycyjna turecka zabudowa i meczety, choć jest też i kościół z ogłoszeniami po polsku.
Piątkowy poranek, śniadanie, spacer po centrum miasta, kawa na rynku w tle mezzin i jego pieśń, wszystko niespiesznie, wolno, w słońcu… Odwiedzamy targ, kolorowy od owoców i warzyw, wszystko pachnie, cudnie wygląda, pomidory zabijają smakiem, pasta z papryki podbija nasze serce, oliwki dodają smaku teraźniejszości, tu faktycznie spokojnie można być vege 😉 Jako jedni z pierwszych odbieramy pakiety w hotelu z widokiem na jezioro, przyjemnie, kameralnie, ale odprawa i sprawdzian ekwipunku jest, kilka fot, degustacja tutejszych słodkości i ruszamy sprawdzić końcówkę trasy.
Idziemy deptakiem, wchodzimy po schodach, by dostać się na czerwoną ziemię parku Gór Galicicia. Po drodze spotykamy żółwie, motyle, tylko żmij brak, o których mówili organizatorzy. Piękne widoki, zróżnicowana roślinność, modlimy się o pogodę bez deszczu, bo wtedy…będzie jeden wielki ślizg, kamienie, żwir, skały, wszystko tu jest, a to tylko fragment tego, co nas czekało.
Późnym popołudniem mamy odprawę, organizatorzy każdy fragment trasy omawiają z dokładnością co do kilometra, no prawie 😉 co gdzie, na co uważać, co możemy spotkać, gdzie są punkty kontrolne, jakie limity, gdzie punktu odżywcze, gdzie jest trudno i trzeba uważać, od jakiej strony będzie wiał wiatr, i gdzie spotkamy stado dzikich krów; że trzeba zabrać ze sobą filtr 50-tkę, kurtkę z kapturem i na CP3 być do 13.30, reszta ponoć już jest prosta.
Sobota, 0 6.00 stawiamy się przed biurem zawodów, by o 6.15 ruszyć autobusem na start. Ekipa bardzo różna, jest nas ponad 50 sztuk, większość uzbrojona fachowo, choć czasem , gdzieś przewinie się człowiek w „tiszerce”, bez plecaka, jak przypadkowy gość na imprezie, jak to wszystko może mylić. Po około godzinie dowieziono nas na start – Svetni Naum – klasztor położony nad jeziorem, stąd ma zacząć się nasz bieg.
Piękne słońce, piękne widoki, jedni się rozgrzewają, inni leniwie czekają na słońcu godziny W, w międzyczasie organizatorzy częstują słodkościami, rozstawiają start, robią zdjęcia. Przy nas zatrzymuje się młody chłopak, Darin, Amerykanin z Alaski, który uczy geografii w Albanii. Pyta się o nasze przygotowania, ile biegamy, jakie dystanse, wymiana informacji typowo biegowych. On biega głównie maratony, ale jest dość szybki i postanowił spróbować czegoś innego, jego brat robi biegi po 100 km, więc mu opowiedział to i owo, jak to jest z ultra i chce sprawdzić, ocenia siebie, że zrobi to w 7 godzin. Patrzymy z podziwem, gdyż nasz Bohater w koszulce Supermena oprócz skromnego plecaczka, buffu i butów biegowych nic ze sobą nie ma, a raczej ma spokój, luz i dużą otwartość. Potem okazuje się, że dotarł na metę z drugim czasem- 7:39:52, do pierwszego zabrakło mu 1,30 min. Wieki szacunek…i…jak to nie należy oceniać po pozorach.
Start…miło sympatycznie, zielono, park, łąka, rzeka, raczej na mokro niż na sucho i już od razu pniemy się do góry, po drodze punkt z wodą, a na 10 km coś słodkiego, izo, cola, uśmiech, 600 m w górę już za nami, kolejny punkt to Kota F10 – 2265 m, najwyższy punkt na trasie, tam chcę się dostać. Teraz to już tylko kijki robią swoją robotę, metr po metrze wyrywamy sobie tę trasę, oznakowania trochę trzeba szukać, a może to moje rozkojarzenie, że nie zawsze dostrzegam utkane w trawie czy runie małe pomarańczowe chorągiewki. Na szczęście gdzieś zawsze przede mną jest człowiek, który staje się azymutem trasy, czasem, ktoś krzynie, left, right; wspinam się na szczyt, widoki po horyzont. Tu się czuje potęgę tych gór! Mają coś z magii, siły, dzikości i nieskażonej naturalności. Jeszcze żaden z widoków tak mnie nie oczarował. Tu można czerpać naturalną moc.
Ja już wiem, że moja przygoda skończy się na kolejnym punkcie, bo jednak mój stan fizyczny jest daleki od normy. Postanawiam spokojnie przejść resztę trasy, delektując się widokami. Jest pięknie, dziko, wieje, trzeba się ubrać, być ostrożnym, bo zbiegi, w moim wypadku zejścia, są strome, trudne techniczne, podziwiam tych, co zrobili je na maxa. Po drodze mijam tutejszych goprowców, którzy pojawiają się ni stąd ni zowąd, z pytaniem, czy jest ok, czy nie potrzebuję pomocy… A ja po prostu idę i delektuję się samotnością. Mam wrażenie, że tu właśnie dotykam prawdy o sobie. Jak okiem sięgnąć góry, płaty śniegu, natura. Jest po prostu pięknie. Końcówka zejścia od ok. 19 km, to piękny zjazd po śniegu. Tu zdecydowanie przyda się sprzęt saneczkarski 😉 Niesamowite jest to, że ten zjazd kończy się w chyba bukowym lesie, gdzie witają Cię drzewa z pięknie młodo zielonymi liśćmi, wszystko się tu łączy i przenika. Dzikie irysy, nieznane mi fioletowe kwiaty, dzikie dzwonki i przylaszczki. Mimo że surowo, to na swój sposób bogato… jest jezioro, góra, niebo, kolory mikro kwiatków…
Na CP3 deklaruję swoje zejście z trasy i już grzecznie czekam na transport do biura zawodów. Ja i jeszcze kilka osób, czekamy, rozmawiamy, opalmy się w słońcu, ekipa zbiera punkt, sprząta trasę. Kierowca zabiera nas do miasteczka po drodze opowiadając co widzimy, gdzie jesteśmy, i jak tu jest pięknie. Na pozostałych śmiałków czeka już kolejne podejścia, a potem to raczej z górki, wąwozy, dzikie krowy, przysmaki na punktach, mili ludzie, podejścia zejścia i piękno przyrody, która wszystkich zachwyca.
Warto tu być, warto zostać tu dłużej, wspiąć się w Ohrid na zamek, zwiedzić XIV-wieczne cerkwie, odetchnąć klimatem spokoju, malowniczych uliczek, które wijąc się wysoko doprowadzają nas w kolejne magiczne miejsce, usiąść wypić kawę, podelektować się ciszą lub posłuchać opowieści starca pielęgnującego XIV-wieczną cerkiew. Wszystko było tu super. Sama bym się tutaj nie dostała, nie znałam tego miejsca … Z całego serca R&T dziękuję za taki prezent!
——————————————————————————————————————————————————————