20 stycznia 2020 By GÓRY & ULTRA, Slider With 4476 Views

VIBRAM Hong Kong 100 km 2020/ Relacja Szczepana Brzeskiego

„39 km biegu zapamiętam na długo. To było na ścieżce, gdzie kamienie wystawały z ziemi jak porozrzucane bezwładem kostki brukowe. Przyklejone. Małe i duże. Dość szybko zbiegam w dół… Nagle, jedna noga zahaczyła o taki kamień, druga chcąc ratować upadek, dynamicznym wykrokiem spotkała się z innym kamieniem… ciało leci do przodu już bezwładem…”. Zapraszamy do przeczytania relacji Szczepana Brzeskiego z VIBRAM Hong Kong 100 km.

—————————————————————

20.01.2020 r.

Tekst i zdjęcia: Szczepan Brzeski / Szczepan Brzeski – Spotkania na Mount Everest 

Szczepan Brzeski jest podróżnikiem i himalaistą – zdobywcą górskiej Korony Ziemi, najwyższych szczytów wszystkich kontynentów.

—————————————————————

Setka to setka. Jeśli jesteś na nią gotowy, to poza zmęczeniem jest to świetna przygoda. W tym biegu przygoda nie była taka świetna, i wcale nie chodzi o czas lub poziom zmęczenia.

Ultra Trail Cape Town z cyklu Ultra Trail World Tour (Afryka) to był bieg, który dał mi pewność siebie. Bardzo rygorystyczne limity na odcinkach powodują, że startują w nim tylko doświadczeni ultrasi i ultraski. Tam przy 100 km i 4300 m przewyższeń limit końcowy to 17h. Tutaj 103 km i 5200 up, a limitem jest… 30h. Czyli odległość prawie ta sama, a limit znacznie większy – więc pewnie można spać po drodze…

Na starcie 1831 osób. Ruszam w pierwszej fali. Zaczynam spokojnie (nie na max), ale dynamicznie. Na pierwszym punkcie kontrolnym na 12 km wykręcam czas w pierwszej setce (87. miejsce). Trasa wiedzie przez ciekawe tereny podmorskie, głównie przez gęste zarośla typu trawy, bambusy, niskie drzewa. Roślinność się zmienia, a my mijamy kilka zapór wodnych. Biegniemy po betonowych „ścieżkach” szerokich na ok +- 1 metra. Niestety, choć sama trasa jest ciekawa przyrodniczo, tak beton, jak i schody towarzyszyły nam na ok. 50-60% trasy, nawet tam, gdzie było naprawdę dziko. Taka specyfika.

Czuję się dobrze. Na drugim punkcie na 22 km utrzymuję lokatę w czubie (99. miejsce). Mimo wilgoci biegnie mi się dobrze. W tym jak i w kolejnym etapie mieliśmy największe wzniesienia pierwszej połowy całego biegu. Biegliśmy też przez trzy plaże. Na jednej z nich piękny widok serferów ujarzmiających kilkumetrowe fale. Na 3 punkcie kontrolnym na 34 kilometrze jestem zadowolony z przebiegu zawodów i melduję się na 130. miejscu. Przede mną najprostsze 8 km biegu. Powinienem je pokonać bardzo sprawnie i szybko.

39 km biegu zapamiętam na długo. To było na ścieżce, gdzie kamienie wystawały z ziemi jak porozrzucane bezwładem kostki brukowe. Przyklejone. Małe i duże. Dość szybko zbiegam w dół… Nagle, jedna noga zahaczyła o taki kamień, druga chcąc ratować upadek, dynamicznym wykrokiem spotkała się z innym kamieniem… ciało leci do przodu już bezwładem…. ułamki sekund, automatyczny odruch, wyciągam dłoń… jednak siła ciężkości powoduje, że ona się ugina, a ja widzę przed oczami spooory kamień. Nie powinno go tam być…mikrosekundy powodują, że skręcam twarz lekko w prawo… brzdęk głowy w pełnym impecie o kamień…. Kurwa! 77 kg wyhamowało.

Organoleptycznie sprawdziłem, w jakim stanie jest twarz. Czułem, że oberwałem w szczękę i czoło. Dotykam – na pierwszy rzut oka jest okej. Ręka we krwi. Twarz pewnie też. Wstaję i zatrzymuję na zbiegu pierwszą osobę, która biegła za mną (mniej więcej co 15 sekund ktoś biegł). „Hej powiedz mi, czy wszystko ok ze mną? Zobacz na mnie” – mówię. Wysportowana biegaczka z Azji, pokrzyczała coś w panice pod nosem i pobiegła dalej. Próbuję sam sobie radzić. Siadam obok ścieżki. Mam ze sobą podręczną apteczkę. Krople krwi kapią. Dobiega do mnie Chan, mieszkaniec Hong Kongu. Dzwoni do ratowników i pomaga mi kleić czoło gazami i opaską uciskową. Wiem, że adrenalina działa, ale w międzyczasie analizuję jak się czuję, co z głową – czy boli, co ze świadomością… Tutaj na szczęście wydaje się wszystko być ok. Chan mówi, że pomoc idzie z dołu i żebym czekał… Kolejny punkt kontrolny jest 4 km poniżej. Mówię – „Ok, biegnij, czuję się dobrze. Bardzo ci dziękuje”.

Dla mnie to koniec biegu.

Po 30 minutach zaczynam schodzić na spotkanie z ratownikami. Krew zatamowana. Mijają mnie kolejni biegacze pytając, czy wszystko ok, czy mi pomoc. W końcu spotykam ratownika i docieramy do punktu na 43 km. A tam już wzięło mnie w obroty chyba z 10 lekarzy, którzy byli ubrani jak… eleganccy żołnierze podczas parady. Mieli naszywki „Medical”, więc mimo chwilowej konsternacji (brak białych habitów) musiałem dobrze trafić. Zaczęli od wywiadu, czy pamiętam, co pamiętam, itp. Chyba zdałem ten test dość dobrze. Ściągnęli opaskę, wymyli rany i wszystkie plamy na ciele. Zapytali grzecznie, czy do 1,5 cm rozcięcia nad lewą brwią mogą napchać wazeliny. Pokazali mi ją i że jest sterylna itp. Powiedziałem „Bardzo proszę, o niczym inny nie marzę”. Zakleili duży plaster. Ja odwdzięczyłem się jednym pytaniem: „Czy mogę wrócić do biegu… ??” Miałem czas trochę pomyśleć. Jednak sądziłem, że zapakują mnie na jakiś czas na obserwacje do karetki. Powypytywali mnie jeszcze trochę i orzekli – „OK, jeśli chcesz….”

Never Give Up. Przyjechałem tutaj, aby ukończyć ten bieg i nie widzę powodu, który by jednoznacznie przekreślał to marzenie.

Uzupełniłem płyny i wróciłem na trasę. Całe zamieszanie trwało około 1,5h, a ja wróciłem do stawki mniej więcej na 288. miejscu. Podjąłem decyzję, że biegnę i obserwuję jak się będę czuł. Wynik czasowy i napieranie od tej pory ustąpiło miejsca dystansowi do czasu i do walki z podejściami. Na ukończenie pozostałych 57 km miałem aż 24h. No więc chyba się uda. Od tego momentu biegłem na spokojnie. Na jednym pit stopie spędziłem 20 minut, na kolejnym 15 minut. Generalnie zazwyczaj przeznaczam na to 3 minuty, maksymalnie 5. Biegnąc czerpałem garściami z dobrodziejstw spokojnego biegu.

W drugiej części trasa zrobiła się jeszcze bardziej górska. Było więcej wysokich lasów (z betonowymi schodami ehh), wyżej skaliste podejścia i zbiegi. Na niektórych biegłem w dół, na innych schodziłem. Zapada zmrok. Ubieram czołówkę. Tutaj szybko robi się ciemno, bo to półkula północna.

Rozmawiam z biegaczami z różnych krajów. Czuję się stosunkowo dobrze. Ambitni faceci mają to do siebie, że lubią jednak jakieś wyzwania mieć, więc i ja takie znalazłem. Pomyślałem, że dobrze byłoby skończyć bieg nie tyle przed limitem 30 h, ale przed 20 h. Policzyłem, że w sumie to jest możliwe, jeśli trochę przycisnę. No to tam, gdzie miałem siły to cisnąłem.

W nocy punkty z pożywieniem zaczęły żyć na całego. To ostoja światła i dobrej energii. Co około 2h dobiegasz do takiego, witają cię wiwatujący wolontariusze. Możesz jeść i pić, ile chcesz, w sam raz, aby starczyło na kolejny odcinek. Do wyboru zupa miso (!) mini sushi z solą (!) pomarańcze obrane (moje ulubione), herbata z imbirem, kawa, isotonic, woda, cola, i inne drobne przekąski jak orzeszki, suszone owoce itp. Gra głośno muzyka, a w centralnej części rozpalone jest ognisko, biegacze siedzą w około i się ogrzewają. Kto potrzebuje, ten idzie spać do namiotu obok. Bardzo kuszące na dłuższy pobyt były te miejsca. Dla biegacza jednak ważne jest to, aby za bardzo nie odpocząć, bo zbyt duża regeneracja rozleniwia organizm. Przynajmniej ja tak mam.

Wolontariusze i obsługa. Świetni ludzie. Troskliwi. Weseli. Radośni. Gdy tylko docierałem do miejsca to podbiegali od razu: „Czy napełnić ci bidony? Woda? cola?”. A i za każdym razem chcieli mi pomagać z medykami, bo widzieli plaster i poplamioną koszulkę.

W nocy biegniemy w lasach z widokiem na podświetlony Hong Kong. Niesamowita uczta dla oczu. Monumentalne wieżowce, wiele barw. Myślę, że spośród wszystkich 924 wieżowców powyżej 150 m w HK widzieliśmy wtedy jakieś 20-30% z nich. Niesamowity widok!

Do 93 km biegło mi się dobrze, nogi nie czuły dużego zmęczenia. Ostatnie 10 km to napieranie pod górę, a później marsz wysokimi graniami we mgle z widocznością kilka metrów. Ostanie 4 km to zbieg asfaltową ulicą i gdyby nie biały pas na jezdni, to większość wspinaczy by się zgubiła w tym mleku. Widoczność max 1 metr.

W końcu jest! O dziwo na mecie mam wstęgę do przerwania (!) pierwszy raz! Ci organizatorzy to potrafią zrobić dobrze biegaczowi! Mało tego, okazało się, że zasłużyłem na statuetkę SILVER Award za przebiegnięcie trasy HK100 w czasie poniżej 20h. Mój wynik to 19h 54 minuty. To była dla mnie taka wisienka na torcie za trud włożony w bieg. Czas dał mi 471 lokatę na 1831 biegaczy.

I z całego tego biegu wracam ze wspomnieniami i nowymi przemyśleniami.
I z wdzięcznością dla opatrzności, że nie stało mi się nic poważnego.

Bardzo dziękuję Wam za trzymanie kciuków!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *