3 lipca 2018 By GÓRY & ULTRA, Slider With 8383 Views

Born to be wild. Magdalena Bień drugą kobietą na mecie 103 km Dolomiti Extreme Trail 2018

„Od początku wiedziałam, że po pierwszych 50 km może wydarzyć się wszystko. Trasa była trudna, warunki pogodowe zmienne. Nie jest to bieg 6-godzinny tylko kilkunasto- lub nawet kilkudziesięciogodzinne zawody i dużo biegania w bardzo trudnym terenie. Jechałam pościgać się raczej o pierwsze 8-10 pozycji. Drugiego miejsca nie spodziewałam się.” – mówi Magdalena Bień, druga kobieta na dystansie 103 km Dolomiti Extreme Trail 2018. Zapraszamy na krótką rozmowę po biegu.

Monika Bartnik: Chciałoby się powiedzieć. Szach i mat! Tak pięknie rozegrałaś końcówkę biegu na dystansie 103 km w ramach tegorocznej edycji Dolomiti Extreme Trail, że na metę wbiegłaś jako druga kobieta. Jak więc rozegrałaś tę końcową partię? Czy od początku zakładałaś, że jedziesz się pościgać?
Magdalena Bień: Cieszę się, że dałam sporo emocji kibicującym. Tak to jednak wyglądało z boku. Z mojej perspektywy było nieco inaczej. Z mojej perspektywy wyglądało to nieco inaczej. Na 52 km do punktu weszłam jako siódma kobieta, Passo Staulanza  punkt, na którym był również przepak. Plan i czasy do 50 km miałam rozpisane inaczej. Trasa była trudniejsza niż sądziłam i wygraną nie było miejsce, ale sama meta. Z tego punktu bardzo szybko wyszłam. Druga połowa trasy zawodów była łatwiejsza. Spadł też deszcz i zrobiły się lepsze warunki do ścigania, dla mnie. W Zoppè di Cadore okazało się – ku mojemu zaskoczeniu – że jestem już czwarta wśród kobiet. 30 minut przede mną była też trzecia kobieta. Na Monte Rite miałam już 8 minut do Ileany Nogaro. Na 94 km byłam już, albo dopiero, na trzeciej pozycji. Chwilę tak sadziałam, ale okazało się, że pierwsza zawodniczka została w Rifiuggio Bosconero . W związku z tym leciałam jednak jako druga do mety, do której zostało kilka kilometrów. Nie odpuściłam. To jest właśnie urok ultra zawodów. Od początku wiedziałam, że po pierwszych 50 km może wydarzyć się wszystko. Trasa była trudna, warunki pogodowe zmienne. Nie jest to bieg 6-godzinny tylko kilkunasto- lub nawet kilkudziesięciogodzinne zawody i dużo biegania w bardzo trudnym terenie. Jechałam pościgać się raczej o pierwsze 8-10 pozycji. Drugiego miejsca nie spodziewałam się.

MB: Wróćmy jednak z mety na trasę samego biegu. Napisałaś o nim „Najpiękniej i najtrudniej niż kiedykolwiek”. Chyba wszyscy polscy biegacze, którzy mieli okazję pobiec w DXT, mówią o biegu, że jak sama nazwa wskazuje, jest extremalny. Co w Twoim przypadku okazało się tym ekstremalnym doświadczeniem na trasie? Co sprawiło Ci największą trudność?
MB: Pokonywanie narastających przewyższeń. Na 20 km wychodziło około 2000 m, na 30 km było około 3000 m w pionie i tak do 50 km proporcjonalnie. Czyli niezła drapaka w górę. Zbieganie też nie było łatwe, powiedziałabym, że w pierwszej części było to praktycznie niemożliwe. Trasy przypominały bardziej szlaki dla dzikich zwierząt niż turystyczne. Druga połowa jest ogólnie łatwiejsza. Ostatnie fragmenty trasy to ponownie osuwające się niestabilne szlaki.

Przed startem Dolomiti Extreme Trail 2018 / fot. archwium prywatne Magda Bień

MB: Ciemno, zimno i do domu daleko… Jak radziłaś sobie podczas nocnego etapu biegu?
MB: Miałam jeden kryzys podczas wejścia na Monte Rita po 70 km. Brak zawodników przede mną i za mną i zaczęło robić się szaro. Zadzwoniłam do Doroty informując ją, że jest mi absolutnie wszystko jedno, czy jestem czwarta czy dziesiąta, tu jest taki hardcore. Powiedziała mi, że wszyscy trzymają kciuki i to wystarczyło. Nie miałam też po raz pierwszy na zawodach większych problemów z żołądkiem, co też przełożyło się na mój bieg. Nie czułam tzw. zjazdów.

MB: W Dolomitach pojawiłaś się na kilka dni przed startem. Jaką część trasy udało Cię poznać jeszcze przed biegiem? Jak w ogóle wyglądała Twoja aklimatyzacja w Dolomitach i jak duży miała wpływ na to jak pobiegłaś?
MB: Na co dzień mieszkam w Poznaniu, w związku z tym aklimatyzacja była bardzo ważna. Mieszkaliśmy kilka dni w Zoppè di Cadore na około 1500 m n.p.m. To było idealne rozwiązanie. Nie miałam większych problemów z wysokościami, a dość często odczuwam dyskomfort. Cztery dni przed zawodami poprosiłam Tomka, żebyśmy zrobili rekonesans końcówki trasy, ostatnie 15 km. Tę część na zawodach pokonywałam w nocy. Znaliśmy też kilka kilometrów do Zoppe di Cadore.

MB: Pobiec z kijami czy bez? Jakie wybrać buty? Czy wziąć drugie na przepak? Odwieczne dylematy biegacza Jaki więc Ty wybrałaś biegowy ekwipunek na trasę i jak się sprawdził?
MB: Przy tych przewyższeniach i kilometrażu, takie zawody tylko z kijkami. Buty to temat rzeka. Wybrałam najbardziej uniwersalne i moje ulubione Saucony Peregrine – dobre na skałę i podczas deszczu agresywny bieżnik trzymał w błocie, którego nie brakowało. Mają mało amortyzacji i to czułam na końcu na zbiegach. Co do zmiany butów podczas zawodów, miałam drugie w przepaku w razie dewastacji Sauconów. Nigdy jednak nie zmieniam. Staram się również spędzać na punktach minimum czasu. Ekwipunek minimalistyczny, ale to, co wymaga organizator. Na przepadku zabrałam z worka tylko żele i batony, 4 daktyle. Zmieściłam się w 5 litrowym plecaku.

Magda Bień podczas rekonesansu trasy DXT / fot. Tomek Świniarski

MB: Samo bieganie nie wystarczy… Start w Dolomitach wymaga jeszcze kilku innych umiejętności i nie tylko typowo biegowych treningów. Jak Ty się przygotowywałaś do DXT?
MB: Myślę, że te zawody były dobre dla skitourowców-biegaczy. Mocne pionowe podejścia i trudne zbiegi. Nie jestem niestety skitourowcem, natomiast całą zimę trenowałam kalistenikę. To mój eksperyment treningowy w tym roku. W związku z dużym kilometrażem biegowym szukałam czegoś, co nie obciąży dodatkowo nóg jak crossfit. Sprawdziło się. Po tych zawodach wprowadzam kilka dodatkowych ćwiczeń. Gorąco polecam treningi kalisteniki.

MB: Czy Dolomiti Extreme Trail to impreza dla każdego? Komu byś ją poleciła, a komu jednak odradziła?
MB: Polecam doświadczonym biegaczom, którzy dobrze czują się między innymi na trasie Grani Tatr, lubią takie odcinki jak Zawrat, Krzyżne. Odradzam jako pierwsze ultra, nawet trasę 50 km. Biegnąc pierwszy kilometr zawodów usłyszeliśmy utwór „BORN TO BE WILD” i myślę, że te słowa oddają klimat tych zawodów. Trasa zawodów jest zupełnie inna od Lavaredo. Klimat stwarza też sam organizator oraz ludzie towarzyszący w zawodach. Niezwykle mili i uczynni.

MB: Jakie masz jeszcze plany biegowe na ten rok?
MB: Głównym celem jest ponowny start w Chamonix na trasie TDS. Jest jeszcze w planach 50 km w Karkonoszach u naszych sąsiadów. W tym roku, oprócz zaplanowanych Dolomitów i Chamonix, starty – ze względu na pracę – układam raczej spontanicznie.

Magda Bień na mecie DXT 2018 / fot. archiwum prywatne

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *