11 lipca 2018 By GÓRY & ULTRA With 14030 Views

Piekielnie trudny i niebiańsko piękny. Ivo Vuco o Brixen Dolomiten Marathon 2018.

„Szaleństwo w czystej postaci. Piekielnie trudny i niebiańsko piękny. Brixen Dolomiten Marathon 2018, bo o nim mowa, to wyjątkowy bieg, który rozpoczyna się lekką 5-kilometrową przebieżką ulicami miasta, aby zaraz potem zacząć morderczą wspinaczkę do mety, na górze Plose.” Tak swoją relację z tegorocznej edycji imprezy zaczyna Ivo Vuco. Zapraszamy do przeczytania całej opowieści o tym, jak się biega w Dolomitach.

Autor: Ivo Vuco

Szaleństwo w czystej postaci. Piekielnie trudny i niebiańsko piękny. Brixen Dolomiten Marathon 2018, bo o nim mowa, to wyjątkowy bieg, który rozpoczyna się lekką 5-kilometrową przebieżką ulicami miasta, aby zaraz potem zacząć morderczą wspinaczkę do mety, na górze Plose. Bieg startuje z małego miasteczka Brixen, zwanego też Bressanone. W mieście tym urodził się słynny himalaista Reinhold Messner, który jako pierwszy zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. Zapytany o Messnera mieszkaniec Brixen odpowiada z dumą, że to „ich człowiek” i podkreśla to na każdym kroku.

Maciej Muszyński i Ivo Vuco / fot. archiwum prywatne

Po pięciu kilometrach zaczął się podbieg lasami i polanami, czerwonym szlakiem turystycznym, który wcale do łatwych nie należy, choć gęsto ustawione punkty odżywcze dodawały otuchy i siły. Organizator zadbał o biegaczy jak należy i nawadniał oraz dokarmiał nas średnio co trzy kilometry. Mimo iż tego dnia było gorąco, bardzo dobrze chroniły nas korony drzew, dzięki czemu nie czuliśmy palącego słońca. Później, im wyżej tym zaczęło robić się chłodniej. Ale to nie temperatura była problemem, a coraz mniej tlenu w płucach. Aby osiągnąć metę na szczycie góry, trzeba było wdrapać się na wysokość 2562 metrów.

Brixen Dolomiten Marathon 2018 / fot. materiały prasowe organizatora

Na 34 kilometrze biegu znajdował się punkt kontrolny, który trzeba było osiągnąć najpóźniej w sześć godzin. Organizatorzy okazali się nieugięci i mnóstwo biegaczy musiało zakończyć swoją przygodę z BDM. Przynajmniej oficjalnie, gdyż pozwolono im wspinać się na własne ryzyko, bez numerów startowych, aby mogli odebrać upragniony medal. Szczęśliwie sześciu Polaków, którzy startowali tego dnia, osiągnęli punkt kontrolny w wyznaczonym czasie i mogli ruszyć dalej. Pierwszym z nas był jeden z dwóch wysłanników runandtravel.pl, Maciek Muszyński, który osiągnął trzydziesty czwarty kilometr w czasie 04:12:30.

Brixen Dolomiten Marathon 2018 / fot. materiały prasowe organizatora

Drugim wysłannikiem runandtravel.pl byłem ja i jako szósty z Polaków dobiegłem do punktu kontrolnego na dwie minuty i pięćdziesiąt sekund przed jego zamknięciem (05:57:10). Szczerze jednak muszę przyznać, że według moich obliczeń na dwudziestym kilometrze, nie widziałem już większych szans, aby wyrobić się w sześć godzin. Moje tempo i profil trasy nie wróżyły dobrze, ale nie było mowy, aby się poddać, więc parłem do przodu wierząc, że może jednak jakimś cudem się uda. I ten cud pojawił się na trzydziestym kilometrze, kiedy trasa zaczęła lecieć mocno w dół! Spojrzałem na zegarek, szybka kalkulacja… Dwadzieścia trzy minuty… cztery kilometry… Dam radę! Przyspieszyłem na ile to było możliwe i na ostatnim kilometrze dałem z siebie wszystko, choć byłem już mocno zmęczony. Udało się. Za mną zaczęło się już eliminowanie zawodników. Na ten trzydziesty czwarty kilometr straciłem wszystkie siły, ale zostało przecież jeszcze osiem i nie było odwrotu.

Brixen Dolomiten Marathon 2018 / fot. materiały prasowe organizatora

Kolejne pięć kilometrów to bułka z masłem. Można było biec i trudno było uwierzyć w to, kiedy jeden z organizatorów przekonywał, że najgorsze dopiero przed nami. Niestety, nie kłamał. Ostatnie trzy kilometry to przewyższenie 500 metrów i upiorna wspinaczka na szczyt. Nawet lekki zbieg na samym końcu nie mógł już niczego zmienić. Maciej Muszyński okazał się bardzo mocnym zawodnikiem i ukończył swój bieg w czasie 5:37:30, co jest zaprawdę świetnym wynikiem, zważywszy na to, że pierwszy zawodnik, zawodowy biegacz górski, wpadł na metę „tylko” dwie godziny przed Maćkiem. Maciej zajął 83. miejsce OPEN i 19. w kategorii wiekowej M-50. Ja zostałem sklasyfikowany na 253. miejscu OPEN i 27. w kategorii M-40 z czasem 8:13:33. Limit w regulaminie biegu, to 8 godzin, ale na mecie dostaliśmy wiadomość, że jeśli biegacz osiągnął czas na punkcie kontrolnym w czasie sześciu godzin, to otrzymywał bonus w wysokości 30 minut! Dzięki temu udało mi się ukończyć bieg w limicie. Jako przedostatni zawodnik.

Brixen Dolomiten Marathon 2018 / fot. materiały prasowe organizatora

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że warto było wziąć udział w tym biegu. Z mojego punktu widzenia był to najtrudniejszy bieg, z jakim miałem do czynienia. A biegałem już w polskich górach maratony i ultra maratony oraz dystanse trzy razy dłuższe od tego w Brixen. Jednak to właśnie maraton w Dolomitach zmasakrował mnie najbardziej. Bieg absolutnie godny polecenia. Świetna organizacja, mistrzowska obsługa na punktach żywieniowych, fantastyczni kibice i rewelacyjna pogoda.

Co do miejsca, to można je określić jednym słowem: Raj. Dla kogoś, kto kocha góry, widok zapiera dech w piersiach. Piękne miasteczko i jego okolice, uśmiechnięci mieszkańcy, klimatyczne kawiarenki, w których od rana Włosi popijają wino lub kawę. W każdym lokalu transmisja z mistrzostw świata (w końcu Włosi uwielbiają futbol), czyste ulice, czyste powietrze, cisza i spokój. Wszyscy mówią w języku włoskim i niemieckim, a większość zna bardzo dobrze język angielski. Ludzie są pomocni i uśmiechnięci. Ale uwaga! Niewiele jest w Brixen restauracji, kawiarni czy barów, w których można płacić kartą, a bankomatów również jest jak na lekarstwo. Najlepiej jest mieć ze sobą gotówkę. To samo tyczy się maszyn z napojami i biletów komunikacyjnych. Gotówka jest niezbędna. Komunikacją miejską są tylko autobusy, które w dni deszczowe jeżdżą co godzinę, a w dni słoneczne co pół godziny. Miasteczko jest jednak na tyle małe, że można sobie pochodzić. Najtańszy hotel znajdziecie w St. Andreas (około 350 zł/doba ze śniadaniem), okolicznej wiosce, która jest częścią Brixen i z której rusza kolej linowa na szczyt Plose. Autobus z St. Andreas jedzie do centrum Brixen 16 minut (dokładnie). Pewnie jechałby szybciej, bo to tylko 3 kilometry, ale droga jest kręta jak serpentyna, a kierowca i tak robi co może, aby się po niej płynnie poruszać. Koszt biletu to 1,50 euro. Nie wiem, ile kosztuje kolejka linowa, bo naszymi biletami były numery startowe. Warto jednak dostać się na szczyt na własnych nogach, a z powrotem to już można sobie pozwolić na kolejkę, do której trzeba się jednak wrócić, około 25 min. piechotą lub autobusem (!) który zwozi ze szczytu (około 10 min). Nasz kierowca musiał pchnąć delikatnie autobusem krowę, która uparła się, że ma większe prawo do stania na drodze, a dalej widziałem strach w oczach biegaczy, kiedy po stromej skarpie wiozący nas autobus toczył się powoli i ociężale.

Brixen Dolomiten Marathon 2018 / fot. materiały prasowe organizatora

A wracając do maratonu, to naprawdę bogate pakiety dostają biegacze, co w zagranicznych biegach zdarza się raczej bardzo rzadko. Oczywistym jest medal i posiłek, ale w pakiecie znajdziecie też wysokiej jakości koszulkę finishera, mnóstwo dodatków od sponsorów (zazwyczaj są to artykuły spożywcze), dwie gumowe taśmy do ćwiczeń siłowych oraz ciepły prysznic na szczycie góry (!) i wspomniany już transport kolejką w dół.

Brixen Dolomiten Marathon 2018 / fot. materiały prasowe organizatora

Jeśli chodzi o sprawę transportu, to można lecieć samolotem z przesiadką w Monachium lub Wiedniu, ale jest to najdroższa opcja. Dużo taniej wychodzi pociąg, który z Warszawy do Berlina lub Wiednia zawiezie nas za 29 euro, a dalej można jechać Flixbusem. Zresztą ten przewoźnik wychodzi najtaniej z Warszawy, Krakowa, Łodzi, Wrocławia, Szczecina czy Poznania do samego Brixen/Bressanone (z przesiadkami w Berlinie i Innsbrucku). Jest to jednak najdłuższy czas podróży (około 24 godziny). Można też jechać samochodem, jak Maciej, który po drodze zwiedził mnóstwo innych ciekawych miejsc i nie przeszkodziło mu to w zajęciu wysokiej pozycji.
Podsumowując. Kapitalne miejsce do biegania i fantastyczna organizacja. Jeśli wysiłek nie zwali Cię z nóg, to na pewno zrobią to widoki. Absolutne 10 na 10!

***

Chciałbym podziękować pewnemu włoskiemu biegaczowi, Giovani Di Cesare z Rzymu (Villa Ada Green Runners), który na ostatnich kilometrach nie opuszczał mnie na krok i pomógł dotrzeć do mety mimo, że ja nie miałem już siły ustać na nogach. Metę zawdzięczam właśnie jemu, bo te ostatnie trzy kilometry były już poza moimi możliwościami. Giovani zasługuje na ogromny szacunek, że ponad czas (mógł mieć przecież znacznie lepszy) stawiał dobro drugiego zawodnika, a przy okazji sprzątał całą trasę ze śmieci, które wyrzucali inni zawodnicy. Chcę również podziękować jednemu z polskich biegaczy, którego imienia jednak nie zarejestrowałem, ale dzięki któremu udało mi się zdążyć na autobus powrotny do Berlina. Przede wszystkim jednak, chcę podziękować runandtravel.pl, bez których nie byłoby mnie na maratonie w Dolomitach. Raz jeszcze serdecznie dziękuję i szczerze polecam Brixen Dolomiten Marathon, bo naprawdę warto spróbować swoich sił w tych fantastycznych zawodach.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *