7 czerwca 2018 By GÓRY & ULTRA, Slider With 7699 Views

Samotne ultra po Lofotach

Wieloetapowy bieg ultra bez wsparcia z zewnątrz i bez napinki… Na 260-kilometrowej trasie, którą chce pokonać w pięć dni, będzie zupełnie sama i liczyć będzie mogła wyłącznie na siebie… 9 lipca 2018 roku Ewa Siwoń wyrusza do Norwegii, aby zmierzyć się z samotnym ultra po Lofotach. A Ty jaki masz pomysł na wakacje?

Monika Bartnik: „Cel daje mi motywację. Im jest trudniejszy, tym większą. Im bardziej robię przed nim w majty, tym bardziej mnie on ekscytuje.” To fragment wpisu na Twoim blogu. Jaki jest więc Twój cel nr 1 na 2018 rok i jak wpadłaś na pomysł, żeby właśnie ten cel wpisać do tegorocznego kalendarza?
Ewa Siwoń: Plan na ten rok jest dość nietypowy, bo do tej pory moimi celami „pierwszej kategorii” były starty w dużych i długich zawodach. Tym razem nie będzie jednak ścigania, tylko samotne przemierzenie całego archipelagu wysp Lofotów w północnej Norwegii, za kołem podbiegunowym. Chciałabym to zrobić w stylu tzw. fastpackingu, czyli biegnąc z plecakiem wszędzie tam, gdzie teren i moja moc mi na to pozwolą. Moja trasa częściowo pokrywa się z trasą zawodów Lofoten Ultra Trail na dystansie 100 mil. W dniu, w którym zobaczyłam zdjęcia z tej imprezy i w ogóle z Lofotów, było po mnie. Zrozumiałam, że muszę tam pojechać.

MB: Wieloetapowy bieg ultra bez wsparcia z zewnątrz i bez napinki… Będziesz zupełnie sama i liczyć będziesz mogła wyłącznie na siebie… Na blogu napisałaś, że tak naprawdę zawsze chciałaś coś takiego zrobić…
ES: Pomysł samodzielnego biegu powstał dość spontanicznie, bo początkowo miałam tam jechać z mężem jako supportem. Ostatecznie jednak zapadła decyzja, że jadę sama i po jakimś czasie doszło do mnie, że ja wcale żadnego supportu nie chcę. Zawsze lubiłam biegać sama w terenie, nawet tym, którego nie znam, mając tylko track albo mapę. To mnie kręci i powiem szczerze, że tą samodzielną wyprawą jaram się w tej chwili bardziej niż Łemkowyną 150, w której mam wystartować na jesieni.

MB: Jak będzie wyglądała trasa Twojego samotnego ultra biegu?
ES: Lecę samolotem do Bodø, skąd muszę przeprawić się na Lofoty promem, a następnie dotrzeć na sam „dół” archipelagu do miejscowości Å. Stamtąd zaczynam swój bieg i mam nadzieję dotrzeć do cieśniny Raftensund, która na północy oddziela Lofoty od archipelagu Vesteralen. Szlak wiedzie w zróżnicowanym terenie – przez góry, wąskie ścieżki, rzeczki, plaże, szutry i niestety też asfaltowe drogi. Lofoty to arcydzieło natury, wyrastające z morza szczyty, krystalicznie czysta woda, fiordy, a pomiędzy nimi małe miasteczka z kolorowymi domkami. Myślę, że będzie, na co popatrzeć.

Norwegia / fot. www.goodfreephotos.com

MB: Według Twojego planu przebiegniesz około 260 km z łącznymi przewyższeniami około 8500 m n.p.m. w ciągu pięciu dni… Czy masz szczegółowy plan działania na te pięć dni?
ES: O tak, plan rozpisałam w zimowe wieczory, a cały dystans podzieliłam na 5 odcinków (po 56, 59, 55, 37 i 55 km). Każdy z tych pięciu dni chcę skończyć w pobliżu campingu albo pola namiotowego, gdzie się prześpię i przede wszystkim będę mogła podładować urządzenia (zegarek z trackiem) oraz zalać sobie wrzątkiem liofilizowaną „pyszotkę”, bo nie biorę żadnej kuchenki do gotowania. Lofoty, dzięki Golfstromowi, który je opływa, mają wyższe temperatury w lecie niż Norwegia kontynentalna, ale zlewy i wichury są na porządku dziennym, także w lipcu. Mam więc zapas jednego dnia na tzw. fuck-up pogodowy, chociaż dopóki renifery nie będą latać w poziomie, będę napierać w przeciwdeszczówce, a jak przemoknie, to w foliowym poncho za kilka zeta. Oczywiście mam świadomość, że plany i rzeczywistość lubią się rozmijać, ale to też jest fajne. W końcu wyruszam w nieznane po przygodę, a nie na urlop z biurem podróży.

MB: Nie będzie oznakowanej trasy, nie będzie supportu, nie będzie punktów odżywczych… Musisz mieć ze sobą nawigację, plecak, namiot, śpiwór, jedzenie… Jak wyglądają w praktyce Twoje przygotowania sprzętowe? Co jest w tym zakresie największym dla Ciebie wyzwaniem?
ES: No właśnie, niby ten mój cel wydaje się łatwiejszy od startu w zawodach – nie będzie przecież ścigania ani nie grozi mi limit czasowy. Z drugiej strony, muszę mieć wszystko ze sobą i sama orientować się w terenie, a nie jestem tu mistrzem. Założyłam sobie, że plecak będzie ważyć max. 6,5 kg (licząc jedzenie), żeby dało się z tym sensownie przez tyle dni biec. Muszę więc wyposażyć się w ultralekkie rzeczy, co nie jest proste, bo taki sprzęt mimo swego minimalizmu kosztuje kupę kasy. Kupiłam w dobrej cenie namiot ważący 0,7 kg i lekką matę (której część zresztą obetnę), za to nadal szukam śpiwora, który jest kluczowy. Norwegia jest jak wiadomo droga, więc szaleć po sklepach nie będę. Biorę liofilizaty, wysokokaloryczne batony, masło orzechowe i bakalie, aczkolwiek nie za dużo, bo przecież wszystko waży. A moje przygotowania sprzętowe polegają też na tym, że wszystko ważę, nawet skarpetki i koszulki, żeby wybrać najlżejsze. Jak spotkacie w sklepie outdoorowym wariatkę z kuchenną wagą przy regale, to pewnie będę to ja.
Jeśli chodzi o trasę, to chcę korzystać z tracka wgranego do zegarka, ale biorę też kompas i mapkę, gdyby elektronika padła. Nie wiem, co będzie największym wyzwaniem, ale domyślam się, że walka ze swoimi słabościami, bo muszę brać pod uwagę czarny scenariusz typu – leje, nic nie widać, bo mgła, a ja muszę dostać się z punktu A do B na dużym zmęczeniu i nie ukrywajmy głodzie, bo kalorii będzie na styk. Liczę jednak na swoją wytrwałość, upór i mocną głowę. Na szczęście na Lofotach będzie w tym okresie dzień polarny, więc w razie problemów, czas na pokonanie danego odcinka każdego dnia będę miała bardzo długi.

MB: Czego najbardziej obawiasz się podczas tych pięciu samotnie spędzonych dni na Lofotach?
ES: Po pierwsze, jakiejś kontuzji, która wykluczyłaby mnie z gry. Nie chodzi tu o ból mięśniowy, bo mam już parę ultra za sobą (np. Lavaredo) i do bólu podczas biegu przyzwyczaiłam się. Raczej o coś grubszego. Po drugie, obawiam się tłumów. Tak naprawdę chciałabym widzieć tam przede wszystkim naturę a nie turystów, ale mam świadomość, że cały świat przyjeżdża obejrzeć to norweskie cacko, więc pusto nie będzie. Moja trasa mocno jednak zbacza z głównych szlaków, więc może uda mi się zaznać trochę „samotności długodystansowca”. Zgubić się raczej nie zgubię – Lofoty to nie Australia gdzie idziesz, idziesz i końca wyspy nie widać, ale dobrze byłoby trzymać się założonej trasy.

MB: „Do zawodów podobno najlepiej jest trenować imitując to, co nas na nich czeka. A mnie, na moich własnych „zawodach” na Lofotach czeka targanie na plecach tobołka.” Jak więc wyglądają Twoje treningi biegowe przygotowujące Cię do tego wyzwania?
ES: Do tego biegu szykuję się od początku roku, a może nawet od grudnia. Nie są to jakieś szalone kilometraże, ale biegam sporo, po kilka dni pod rząd i przede wszystkim z dociążonym plecakiem. Jednym z trochę krejzolskich pomysłów było zrobienie Topora Beskidzkiego 73 km i dzień po nim 20 km w górach, żeby zobaczyć jak mi idzie na dużym zmęczeniu. W czerwcu wszystkie treningi zamierzam robić z plecakiem, a wybiegania już z docelowym bagażem ok. 6-6,5 kg. Oprócz tego ćwiczę co drugi dzień, na siłowni albo w domu, żeby wzmocnić mięśnie, które mi się tam przydadzą. W najbliższy weekend jadę sama w góry, zrobić test bojowy z pełnym wyposażeniem na trasie ok. 50 km, a w połowie czerwca z koleżanką uderzamy w Tatry, gdzie też będę się przemieszczać z moim plecaczkiem. Niestety, nie jest tak kolorowo jak zakładałam, bo trochę szwankuje mi zdrowie – w zimie wróciła astma, która utrudnia oddychanie i niestety pobolewa mnie biodro, ale roluję, wzmacniam i rozciągam mięśnie, a moja doskonała fizjoterapeutka ostro działa w tym temacie, więc mam nadzieję, że do lipca te problemy ustąpią.

MB: Twoja wyprawa, oprócz pokonania 260 km w ciągu pięciu dni, ma jednak drugi, bardzo szczytny cel. Chcesz, żeby przydała się nie tylko Tobie….
ES: Tak, biegnę dla Dominiki Sokół. To mała, 4-letnia dziewczynka z porażeniem nóg i różnymi innymi poważnymi dolegliwościami, która potrzebuje specjalistycznego, drogiego urządzenia NF Walker, żeby móc wreszcie postawić samodzielnie pierwsze kroki. Uruchomiłam już na Facebooku pierwszą zbiórkę dla Dominiki, ale mam nadzieję, że w trakcie mojego biegu, uda mi się zebrać naprawdę sporo pieniędzy, żeby pomóc jej stanąć na nogi. To będzie też dla mnie dodatkową motywacją, żeby zrealizować swój plan.

  • O przygotowaniach Ewy do samotnego ultra w Norwegii możecie również przeczytać na Jej blogu >>> Do przodu i w górę.
  • Zapraszamy na fan page Ewy >>> Ava – do przodu i w górę.
  • Na zdjęciu „otwarciowym” – Ewa Siwoń podczas Lavaredo Ultra Trail.

Dominikę Sokół można wesprzeć przez stronę www.siepomaga.pl. Link do zbiórki >>> TU

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *