14 marca 2014 By TRAVEL With 48090 Views

Tokyo Marathon 2014

7 sierpnia 2013 roku, za namową kolegi, wysłałam zgłoszenie na loterię do Tokyo Marathon. Potraktowałam to jako próbę szczęścia, którego w 2013 roku mi nie brakowało. Nie było opłat za loterię, termin odległy. Spróbuję – pomyślałam. Zapisy trwały przez cały sierpień. 26 września miało się rozstrzygnąć, kto miał szczęście…

„Dear Ms. Aleksandra Madzik, Congratulations! You have been selected to run Tokyo Marathon 2014.” Okazało się, że spośród moich znajomych tylko ja otrzymałam maila z taką treścią. Uśmiech na twarzy był ogromny. Zaraz po nim pojawiła się jednak myśl… – I co teraz? Pierwsze, co zrobiłam, to opłaciłam pakiet startowy. – Nad resztą zastanowię się potem – pomyślałam. Tokio należy do grona Wielkiej „Szóstki”. To sześć najbardziej prestiżowych maratonów na świecie, tzw. World Marathon Majors. Wtedy jeszcze nie myślałam jednak o ukończeniu całej „szóstki”…

Po pierwsze bilet, po drugie hotel
Po pierwsze, potrzebny był mi bilet lotniczy. Chciałam znaleźć takie połączenie, żebym nie musiała czekać za długo na lotnisku, ale też żebym nie musiała zapłacić za bilet kosmicznej ceny. Udało mi się znaleźć super ofertę z Emirates, z przesiadką w Dubaju, gdzie postój trwał „tylko” 4 godziny.
Po drugie, musiałam znaleźć hotel, a ponieważ moja koleżanka była rok temu na wakacjach w Japonii, postanowiłam skorzystać z jej doświadczenia. Wybrałam więc ten sam, co ona hotel. Jak się potem okazało, w bardzo dobrej lokalizacji.

„Po najważniejsze” – 3:20 w maratonie
I „po najważniejsze”. Wiedziałam, że cel, który postawiłam sobie na Tokio, czyli 3:20, będzie ciężko osiągnąć w pojedynkę. Już wcześniej spotkałam się z Anią na krótkim wybieganiu w lesie, ale teraz miało zacząć się na poważnie. Ania Jakubczak, bo o niej mowa, to trzykrotna uczestniczka Igrzysk Olimpijskich, wybitna polska lekkoatletka, a teraz moja trenerka. W takich rękach wiedziałam, że jestem bezpieczna, a czy osiągnę cel zależało też od mojego uporu. 14 tygodni różnorodnych treningów, 60 jednostek treningowych i prawie 750 km, które doprowadziły mnie do startu w Tokio.

Ania

W Japonii miałam spędzić tydzień. Na miesiąc przed wyjazdem zaczęłam więc planować zwiedzanie. Kolega pożyczył mi super książkę – „Bezsenność w Tokio”. Znalazłam tam sporo informacji, które potem sprawdziły się na miejscu. Od koleżanki dostałam mapę, przewodnik i masę cennych wskazówek, których nie znalazłam nigdzie indziej, np. jakie bilety kupować do przemieszczania się po Tokio, co warte jest zobaczenia, a co niekoniecznie, jeśli czasu braknie. Spakowana w 27-kilogramową!!! walizkę, we wtorek 18 lutego 2014 roku, wyleciałam na tydzień do Tokio. Ze względu na zmianę stref czasowych i żeby spokojnie wypocząć chciałam być na miejscu kilka dni przed biegiem.

Spokój, porządek i problem z angielskim
Japonia okazała się taką, jakiej się spodziewałam – spokój, nie ma pośpiechu i wszędzie porządek. Jedyną rzeczą, w którą nie wierzyłam, był fakt, że Japończycy nie mówią po angielsku. A jednak… Gdy wysiadłam z metra i szukałam hotelu, zapytałam o drogę napotkanego pana. Pomógł, bo miałam kartę z adresem i telefonem, ale mówił baaardzo słabo. Myślałam, że tak trafiłam. Po pierwszej rozmowie na recepcji przekonałam się, że jednak nie. Oni zwyczajnie słabo mówią albo nie mówią wcale. Pokój okazał się malutki, ale za to przytulny i miał wszystko,czego potrzebowałam – czajnik, lodówkę i klimatyzację.

Zanim z kolegą Sebastianem – z którym potem biegłam maraton – poszliśmy odebrać pakiety startowe, odwiedziliśmy naszą Ambasadę w Tokio. Pani Konsul Dominika bardzo ciepło nas przyjęła i opowiedziała o Polonii w Japonii oraz o Japończykach. Dostaliśmy też kilka cennych rad, czego możemy się spodziewać. Pewne triki przydały się. Japończycy nie wiedzą na przykład, co to „Poland”, bo nie znają „L” i po spółgłoskach muszą mieć samogłoskę. Ale już, co to „Porando” wiedzą 🙂

Ambasada RP w Tokio

I jak tu nie kupić?
Poszukiwania Tokyo Big Sight – miejsca, w którym zlokalizowane było Expo oraz biuro zawodów, gdzie mogliśmy odebrać pakiety – zajęło nam godzinkę. Pomimo tego, że miejsce było oddalone 400 m od kolejki, nie widziałam nigdzie żadnego znaku, który wskazywałby drogę. Bardzo słabo oznaczone miasto to duży minus. Impreza tej rangi i zero radości.
Pakiety wydawane były przez 3 dni, od czwartku do soboty. My dotarliśmy w piątek wieczorem, a i tak były spore tłumy. Sam odbiór pakietów przebiegał szybko i sprawnie. Nie było w ogóle kolejek, sporo wolontariuszy do pomocy. W pakiecie znajdowała się koszulka techniczna Asics; chip do zamontowania w bucie, który potem zostawał na pamiątkę, książka pamiątkowa z opisem imprezy, w tym lista wszystkich 36 000 uczestników. Po odbiorze pakietków przyszedł czas na zwiedzanie Expo i pamiątkowe zdjęcie pod ścianą World Marathon Majors.

Tokyo Marathon 2014

Wystawców na Expo było mnóstwo, ale największe stoisko – jako sponsor główny – miał Asics. Około 40 rodzajów koszulek okolicznościowych, czapki, rękawiczki, plecaki… Chwila zastanowienia i już mogło się okazać, że nie ma po co wracać, bo wszystko sprzedane. Ceny wysokie, ale kto nie chce mieć pamiątki z takiego maratonu?
Były również stoiska Mizuno, Pumy czy The North Face, ale też firm, których nie znałam. Można było zbadać stopę przed kupnem buta czy spróbować żelu energetycznego. Z Expo udaliśmy się wspólnie na kolację, na okonomiyaki – moje ulubione danie kuchni japońskiej – placki ze świeżej kapusty, z różnymi składnikami, smażone na grillu. Pyszne!

I przyszedł ten dzień…
I przyszedł dzień, na który czekałam od kilku miesięcy. Wiedziałam, że w Polsce mam wsparcie wśród moich przyjaciół i znajomych. Czułam, że dzięki temu mogę zmierzyć się z moim celem.
Dzień przed biegiem przygotowałam sobie wszystko, by w niedzielę, 23 lutego, wstać na spokojnie o 6:30 i zjeść przywiezioną z Polski owsiankę. Nie wyobrażam sobie, żeby przed startem zjeść cokolwiek innego. Owsianka z płatków górskich, rodzynek, orzechów z wodą to jest to, co daje mi siłę na kilka pierwszych kilometrów biegu, a przy tym nie obciąża żołądka.

Tokyo Marathon 2014

Ponieważ Sebastian mieszkał bardzo blisko startu, umówiliśmy się na 8 rano. Już wtedy wszędzie były tłumy. Maratończycy przebierali się wszędzie – od stacji metra aż po ulice wokół miejsca startu.

Strefa ciszy:)
Ruszyliśmy oddać nasze rzeczy do depozytu. Po drodze obowiązkowo WC i tu się zdziwiłam – osobno dla kobiet i osobno dla mężczyzn. Tu się zgubiliśmy. Wiedziałam, że ja swoje rzeczy muszę zanieść praktycznie na sam koniec depozytów, więc potruchtałam i liczyłam, że Sebastiana spotkam w naszej strefie startu, czyli D. Mocno zaskoczyła mnie cisza w strefie. Przyzwyczajona byłam do polskiej oprawy, że gdzieś w tle jest zawsze jakaś muzyka zagrzewająca do startu i ktoś radośnie dopinguje. Tu cicho i poważne przemowy. Pogoda idealna – chłodno, 3 stopnie i zero słońca. Dla mnie najważniejsze, że bez deszczu. Niestety, straciłam swoje pierwsze spodnie biegowe i kurtkę – coś musiałam założyć, żeby nie zmarznąć za bardzo przed startem, ale nie było jak komuś podać, więc zostały na krawężniku.

Gotowi, start!
9:05 i wystrzał startera. Myślałam, że skoro jestem w strefie D to ruszę na trasę 10-12 min później, a tu już po 3 minutach żwawo mogłam przebierać nogami. Zaraz na początku biegu spotkaliśmy Adama (miał napis na koszulce). Gdy go wołaliśmy po imieniu, był mocno zdziwiony. Kilka słów zaczepnych, życzenia powodzenia i pobiegliśmy dalej. Po mniej więcej kilometrze spotkaliśmy Polkę, ale jej imienia już nie znam. Chwila rozmowy i biegliśmy dalej. Na 3 km złapaliśmy już swoje, wcześniej ustalone tempo mimo przebijania się przez tłum.

Początek trasy bardzo fajny, spokojny, z górki. Mnóstwo kibiców, których w takiej ilości się nie spodziewałam, a już na pewno nie kibicujący tak głośno i tak ekspresyjnie. I druga rzecz – poprzebierani maratończycy. Ich ilość i pomysłowość tego, co mieli na sobie przerosła moje oczekiwania. Batman, Truskawka, Młoda Para, Św. Mikołaj, Bouli czy Złota Rybka to tylko część tego, co widziałam.

Tokyo Marthon 2014

Strefy nawadniania były długie i zlokalizowane w miarę często. Przy każdej mnóstwo wolontariuszy, którzy w zależności od tego, czy była to woda czy izotonik mieli odpowiedni kolor koszulki. Między stolikami zawsze kilka dużych pudeł, do których można było wrzucić puste kubeczki, dzięki czemu trasa była czysta. Jeśli ktoś nie trafił to zaraz wolontariusz sprzątał.

Wycieczka po Tokio
Start był w dzielnicy biznesowej Shinjuku, następnie przez Idabashi, by dobiec do Pałacu Cesarskiego. Tam – na 11km – miałam okazję widzieć czołówkę, która wtedy miała w nogach już 19 km. Potem biegnąc do Shinagawa, gdzie był zlokalizowany punkt pomiaru na 15 km, widać było Tokio Tower – wieżę zbudowaną na wzór Wieży Eifla, ale ciut większą, i również z tarasem widokowym. Kolejną dzielnicą z nawrotką w Asakusa, czyli najsłynniejszej świątyni w Tokio, była Ginza – tu znajdują się najdroższe sklepy w Tokio, coś w sam raz na zakupowe szaleństwo. I tu pożegnałam się z Sebastianem. On miał więcej sił, ja chciałam się oszczędzać i zostawić coś na koniec, bo wiedziałam, że tam czają się podbiegi. I tu też zaczął się mój problem z karkiem. Ból, który mnie dopadł trzymał jeszcze po przebiegnięciu. Dziś wydaje mi się, że był to zarówno stres związany z całym wyjazdem, jak i to, że spinałam „górę”. Podsunął mi to mój znajomy, z którym potem o tym spięciu „góry” rozmawiałam. Wtedy zorientowałam się, że faktycznie ja zupełnie nie kontrolowałam rąk podczas biegu.

Do 38 km wszystko wskazywało na to 3:20 uda mi się złamać z małym zapasem. Niestety, podbiegi, które potem się pojawiły były ponad moje siły i to, co miałam zgromadzone wcześniej, tu straciłam. Widząc tabliczkę „ostatnie 5 km” miałam wrażenie, że to będzie najdłuższe 5 km w moim życiu. Potem kolejne tabliczki co kilometr, by wreszcie zobaczyć tuż za zakrętem wielką, dmuchaną bramkę z napisem „Ostatnie 195 m”. Wtedy wyciągnęłam flagę Polski, którą miałam ze sobą i wbiegłam trzymając ją nad głową. Wynik 3:20:31 ogromnie mnie ucieszył.

Zaraz za metą zobaczyłam Sebastiana. On swój czas poprawił o 17 min. i uzyskał 3:18:20. Potem już tylko z uśmiechem na twarzy odebraliśmy medal, okolicznościowy ręcznik zamiast foli do okrycia, wodę, owoce i preparat na obolałe mięśnie. Cieszyliśmy się, wymienialiśmy wrażeniami, jednocześnie rozciągając się.

Urzekające depozyty

Tokyo Marathon 2014

A potem… coś, co mnie urzekło i do dziś mam w głowie. Odbiór depozytu. Wszystko idealnie poukładane, nie było bałaganu i wolontariusze, którzy mocno bili brawo, gdy weszłam, gratulowali i uśmiechali się. Łezka zakręciła mi się w oku, bo poczułam się jak ktoś wyjątkowy, a nie jedna z wielu.
Po odebraniu swoich rzeczy udałam się na akupunkturę. W końcu z tym bólem karku coś trzeba było zrobić. I tu znów – wydzielone miejsca dla pań i panów. Wolontariuszka wymasowała mi kark, a potem druga powbijała coś maleńkiego. Nie wiem, co to było, ale efekt był taki, że pomogło 🙂

Tokyo Marathon 2014

Kolejną atrakcją przygotowaną dla maratończyków była możliwość wymoczenia nóg w wodzie, a potem… zimne piwo 🙂 Co prawda 0%, ale pragnienie gasi. Asahi było jednym ze sponsorów. Obowiązkowo fotka w wieńcu laurowym i można udać się do wyjścia.
Gdy dojechałam do hotelu byłam tak zmęczona, że po szybkim prysznicu zasnęłam na półtorej godziny. Potem przyszedł czas na czytanie wiadomości i sms-ów od znajomych. Byłam mocno zaskoczona, gdy zobaczyłam, ile osób śledziło mój bieg w nocy. Wielkie pokłony za to!
Porozmawiałam też a Anią, trenerką, o moich odczuciach po biegu, o tym jak się czułam. Cieszyłam się, że nasz plan na 3:20 wypalił. W nagrodę za życiówkę na drugi dzień pojechałam zwiedzać Kioto. Wsiadłam w pociąg Shinkansen i w 140 min pokonałam 500 km. Z okien pociągu widać było górę Fuji.

Jeżeli ktoś z Was zastanawia się nad startem w Tokyo Marathon, to gorąco polecam. Super zorganizowana impreza, nie ma się czego przyczepić tak naprawdę. A przy okazji można zwiedzić piękny kraj. Był to pierwszy mój tak duży maraton, ale patrząc na poziom organizacji w Polsce naprawdę nie mamy się czego wstydzić i nasze imprezy są na światowym poziomie.
W przygotowaniach poza trenerką Anią, wspierali mnie przyjaciele i znajomi, ale również sponsorzy. I to im dziękuję za zaufanie i że mieli odwagę postawić na amatora. Nessi – odzież sportowa, TomTom oraz BV Sport – dzięki za wiarę.

 Aleksandra Mądzik

Zdjęcia: Aleksandra Mądzik

Zapraszamy również do śledzenia biegowych podróży Oli na blogu. 

Tags : ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *