Lemkowyna Ultra Trail 2021

16 maja 2021 By GÓRY & ULTRA, Slider With 5089 Views

Łemkowyna Ultra Trail 2021. Podsumowanie edycji wiosennej

W dniach 15-16 maja 2021 r. w Beskidzie Niskim odbyła się wyjątkowa – wiosenna – edycja imprezy Łemkowyna Ultra Trail. Na wszystkich pięciu dystansach wystartowało łącznie prawie 1000 zawodników. Nie zabrakło rekordów tras.


16.05.2021 r.

Łemkowyna Ultra Trail 150

Zawodnicy z koronnego dystansu 150 km z łącznymi przewyższeniami +5860 m/-5970 m na trasę wyruszyli z Krynicy Zdrój o 1.00 w nocy z piątku na sobotę. Ze względu na obostrzenia covidowe biegacze startowali w 4-osobowych grupach co 30 sekund. Na najdłuższym dystansie wystartowało łącznie 211 zawodników, z czego 152 biegaczy ukończyło bieg, a 59 zaliczyło DNF. Niestety, ze względu na ograniczenia związane z covid-19 na najdłuższym dystansie pojawiło się w tym roku tylko kilku zawodników z zagranicy, w tym m.in. ze Słowacji, Czech i Niemiec.
Pierwsze miejsce zajął Grzegorz Ziejewski, który dystans 150 km pokonał w czasie 17:33:05. Niestety i tym razem nie udało się pobić rekordu trasy. Najbliżej był Piotr Uznański, który w 2019 r. wyrównał porachunki z ŁUT i przebiegł 150 km w czasie 16:45:03! Do rekordu trasy zabrakło mu dosłownie kilku minut. Przypomnimy, że w 2017 r. ustanowił go Vit Otevrel i wynosi 16:39:48.


Grzegorz Ziejewski – zwycięzca ŁUT 150 (czas: 17:33:05)

W tygodniu poprzedzającym Łemkowynę czułem się świetnie, więc jechałem z nastawieniem na walkę w czołówce biegu. Strategia była prosta – nakręcać swoje, ile się da i nie tracić kontaktu z czołówką. Początek zgodnie z oczekiwaniami był dobry – czułem się świetnie, ale około 30 km poczułem, że nie jest to najlepszy dzień na długie bieganie. Nogi były słabe, przez jakiś czas zastanawiałem się, czy uda się przetrwać do końca. Później udało mi się przezwyciężyć te trudności i „dogadać” z nogami. Na trasie trudne są odcinki bagniste oraz rzeki i strumienie w okolicach Jasionki i Wolowca, które po ostatnich deszczach były jeszcze bardziej mokre. Dla mnie trudne było ostatnie 30 km, ponieważ starałem się podkręcać tempo, aby pozostać pewnym utrzymania prowadzenia. W ŁUT150 brałem udział po raz drugi. Podczas pierwszej próby miałem dużo problemów i ostatecznie musiałem zrezygnować na 136 km. Pozostał niedosyt i chęć wyrównania rachunków z trasą. Wiosenna edycja okazała się być dla mnie dużo łaskawsza, a świt na Popowych Wierchach w towarzystwie rozkrzyczanych ptaków czy widoki na Beskid Niski i Bieszczady z zieleniejących polan, pozostawiają duże wrażenie. 


W tym roku drugie miejsce należy do dwóch zawodników: Łukasza Kubasika oraz Rafała Kota, którzy na mecie pojawili się z czasem 18:39:22. Niestety Sławek Gawlik, który prowadził na początku, musiał zejść z trasy na 80 km.
Na najdłuższym dystansie wystartowało 25 kobiet, z czego tylko cztery panie nie ukończyły. Pierwsze miejsce – i jednocześnie 10. w klasyfikacji generalnej – zajęła debiutująca na Łemkowynie Patrycja Bereznowska, która dystans 150 km pokonała w czasie 20:18:01, pobijając tym samym rekord trasy. Przypomnijmy, że od 2018 r. należał on do Gosi Pazda-Pozorskiej i wynosił 20:24:38.


Patrycja Bereznowska

Patrycja Bereznowska – zwyciężczyni i rekordzistka trasy ŁUT150 (czas: 20:18:01)

Nie czuję się jeszcze całkiem pewnie na takich trasach, ale pracuję nad tym i po namowie mojego menedżera, coraz więcej trenuję w takich warunkach. Wykorzystuję silne nogi podczas podejść i podbiegów, jednak póki co zyskaną przewagę tracę na pierwszych metrach zbiegu.
W tym roku sporo było wody w potokach i rzekach, uciążliwe błoto, a w południe męczące słońce i duchota. Wystartowałam o godzinie 1.01 cztery minuty przed Martiną, co nie ułatwiało mi kontrolowania jej tempa. Tak czy inaczej robiłam swoje, a finalnie okazało się, że poza pierwszym punktem, gdzie straciłam mniej niż minutę, z kolejnymi odcinkami moja przewaga wyraźnie rosła. Na mecie zaskoczyła mnie informacja o poprawieniu rekordu trasy o 6 minut, należącego wcześniej do Gosi Pazdy-Pozorskiej.
Organizacja, dostosowana do wymogów sanitarnych, była świetna i jestem pełna podziwu dla organizatora i wolontariuszy za skrupulatne przestrzeganie przepisów. Kolejny bieg z listy marzeń zaliczyłam z uśmiechem, chociaż na trasie było zmęczenie i szeptanie modlitw pod nosem. Chętnie wrócę jeszcze kiedyś zobaczyć Ultra Łemkowynę w barwach złotej jesieni.


Drugą kobietą na mecie była Czeszka – Martina Dvorakova (21:23:56), która poprawiła swój czas z 2019 roku o ponad godzinę (zajęła wówczas trzecie miejsce). Trzecia na mecie była Justyna Janus z czasem 25:25:30.
Wiosenne uroki Beskidu Niskiego najdłużej podziwiał biegacz, który na trasie spędził dokładnie 34:25:54 i na mecie pojawił się 35 minut przed limitem wynoszącym 35 h.

Łemkowyna Ultra Trail 100

15 maja 2021 roku o 2.00 z Krynicy Zdroju na trasę wyruszyli zawodnicy z ŁUT100. Do pokonania mieli 103 km z łącznymi przewyższeniami +4460m/4660 m i z limitem czasu 22h. Wystartowało 90 biegaczy, ukończyło 80 – limit czasu przekroczyło trzech zawodników, DNF zaliczyło siedmiu.
Zwycięzcą i jednocześnie rekordzistą trasy na dystansie 100 km został Czech – Ondrej Pavlu, który na mecie zameldował się dokładnie po 10 godzinach, 56 minutach i 49 sekundach. Drugim zawodnikiem był Maurycy Oleksiewicz z czasem 11:33:41, który co prawda nie wygrał, ale poprawił swój czas z 2018 r. – przypomnijmy, że z czasem 11:50:52 zajął wtedy pierwsze miejsce. Trzeci na mecie był Tomasz Majnusz z czasem 12:32:50.


Ondrej Pavlu – zwycięzca ŁUT100

Ondrej Pavlu z czeskiego teamu Columbia Montrail – zwycięzca i rekordzista 100-kilometrowej trasy (czas: 11:56:49)

O Łemkowyna Ultra Trail słyszałem same dobre rzeczy od moich kolegów z teamu Columbia Montrail, którzy wcześniej brali udział w ŁUT, więc ja też chciałem spróbować i cieszyć się błotem na trasie. To był mój pierwszy bieg w Polsce, ale na pewno nie ostatni.

Trasa ŁUT100 miała wszystko – szybkie odcinki, techniczne zbiegi, strome podejścia i oczywiście dużo tańca w błocie. Nie nudziłem się ani przez minutę…

Całą rozmowę z Ondrejem przeczytacie >>> TU


Maurycy Oleksiewicz i Ondrej Pavel

Maurycy Oleksiewicz – 2. miejsce ŁUT100 (czas: 11:33:41)

Lubię wiedzieć, z kim rywalizuję. Przestudiowałem wnikliwie listę startową i po wycofaniu się kilku mocnych biegaczy, to w Ondreju upatrywałem faworyta do zwycięstwa. Pierwszą hopkę na Huzary pokonaliśmy w milczeniu jeden przyklejony do drugiego, pełna koncentracja i wzajemne badanie słabych punktów przeciwnika. Dopiero po pół godzinie na drodze asfaltowej w Mochnaczce zaczęliśmy długą i ciekawą rozmowę. Wiedziałem, że moją jedyną szansą na ogranie młodszego, ale bardziej doświadczonego górsko zawodnika będzie trzymanie się go najdłużej jak się da. Poniekąd wpisywało się to w moje własne ułańskie początki i bez zbędnych kalkulacji lecieliśmy tak na granicy bezpieczeństwa dla ultra dystansów.
Na podejściu pod Popowe Wierchy za Zdynią (36 km) Ondrej zaczął mi odjeżdżać i już niebawem zniknął mi na szutrowym zbiegu. Myślałem, że więcej go już nie zobaczę, a tymczasem po 15 minutach wyskoczył mi zza pleców po drobnej nadróbce trasy. We wsi Wołowiec na początku ścieżki w stronę Bartnego (czyli po kolejnych 10 km) uciekł mi ponownie, tym razem już skutecznie. Widząc, z jaką swobodą porusza się po nieznanych mu beskidzkich szlakach i czując swoje pierwsze oznaki zmęczenia (jeszcze przed półmetkiem) musiałem lekko zwolnić i leciałem dalej już swoim względnie komfortowym tempem. Na mecie straciłem do Ondreja ponad pół godziny. W pełni zasłużył na to zwycięstwo i z ciekawością będę obserwował dalszy jego rozwój.
Wiosenna odsłona trasy ŁUT100 była zdecydowanie inna od jesiennej. Krótsza noc teoretycznie powinna sprzyjać lepszym wynikom, ale bezlitosne majowe słońce skutecznie wysysało energię na kilku dłuższych podejściach wśród pachnących zielenią łąk. Porównując bieżąca „błotność” Beskidu Niskiego do edycji w 2018 r., gdy również rywalizowałem na dystansie 100 km, tym razem w mojej opinii było ciężej, błota więcej, a poziom wody w strumieniach wyższy. Z wielką ochotą powrócę do krainy Łemków już w październiku, jeszcze tylko nie wiem, na którą trasę.


Na dystansie 100 km wystartowało dziewięć kobiet, nie ukończyła tylko jednak zawodniczka. Pierwszą kobietą na mecie była Marta Chilicka z czasem 13:20:43, drugą – Katarzyna May-Adamek z czasem 18:35:41, trzecią – Agnieszka Choma-Gaca z czasem 18:39:20.

Łemkowyna Ultra Trail 70

Z Chyrowej do Komańczy. Na taką właśnie wycieczkę 15 maja punktualnie o 9.00 wybrało się ponad 163 zawodników. Na pokonanie 70 km z łącznymi przewyższeniami 2520 m+ mieli 13 h. Bieg ukończyło 154 biegaczy.

Zwycięzcą ŁUT70 został Radosław Hetman z czasem 6:09:45. Tym samym rekord trasy nadal należy do Kamila Leśniaka, który w 2018 roku pokonał 70 km w czasie 5:43:15). Drugi na mecie był Paweł Gościniewicz z czasem 6:56:38, a trzecim – Przemysław Morawski z czasem 7:13:52. Pierwszą kobietą na mecie i jednocześnie 10. w klasyfikacji generalnej była Justyna Mamala z czasem 7:32:22. Drugą zawodniczką była Karolina Wierzchowska z czasem 7:35:03, a trzecią – Anna Kukuć-Kwapiszewska z czasem 8:21:24.


Radek Hetman

Radek Hetman / fot. Manuel Uribe Photography

Radosław Hetman – zwycięzca na dystansie ŁUT70 (czas: 6:09:45)

Bardzo chciałem poprawić swój czas z mojego debiutu w ultra, który był właśnie na trasie Lemko 70 w 2019 r. Czułem, że jestem w formie i stać mnie na mocne bieganie. Nie ukrywam też, że po zwycięstwach w Lądku (DFBG 68 km) i Chojniku (70 km) miałem chrapkę na pudło.
Od startu do mety biegałem w komforcie , bez zbędnego ryzyka i oglądania się za plecy. Kibicowało mi dużo osób, miałem też fantastyczny support na trasie. Wielkie dzięki dla nich, bo niesamowicie mnie nakręcali. Pogoda dopisała, więc na trasie nie było trudności technicznych. Było trochę błota, powalonych drzew, które spowalniały, ale ogólnie trasa bardzo mi pasowała. Była szybka i w 100% biegowa. Najbardziej zachwyciły mnie widoki i oczywiście końcówka, moment wbiegnięcia na metę. Chwila, kiedy dosłownie eksplodują wszystkie emocje.
To był mój drugi start na Łemkowynie i na pewno nie ostatni. Na bieg wybrałem się razem z rodziną i znajomymi. Wszyscy zgodnie wracamy do Jaworzna zachwyceni widokami i klimatem Beskidu Niskiego.


Justyna Mamala – zwyciężczyni ŁUT70 (czas: 7:32:22)

Justyna Mamala i Karolina Wierzchwiak

Justyna Mamala i Karolina Wierzchwiak

Jechałam z myślą, żeby dać z siebie wszystko. Kilka ostatnich miesięcy przepracowałam dosyć solidnie, ponieważ od końca ubiegłego roku moim treningiem zajęła się Kasia Solińska. W końcu nadeszła długo wyczekiwana okazja, żeby sprawdzić, na jakim etapie jesteśmy i był to sprawdzian jak się okazało na medal.

Biegło mi się dobrze, nie obyło się bez kilku przygód czy kryzysowych momentów, ale dałam z siebie tyle ile mogłam tego dnia. Wydaje mi się, że najtrudniejszym dla mnie momentem był długi asfaltowy odcinek do punktu w Puławach. Nogi odczuły te kilka twardych kilometrów, więc były zdecydowanie cięższe w drugiej części trasy.

Wcześniej podczas Łemkowyny pojawiłam się dwa razy jako support na najdłuższym dystansie. W tym roku przyszła pora, aby sprawdzić się w roli zawodnika. Beskid Niski urzekł mnie swoim pięknem, więc kto wie, może w przyszłości pojawię się na „trochę” dłuższym dystansie, aby zobaczyć go o innej porze roku.


Łemko Maraton

15 maja o 7.00 z Iwonicza Zdroju na trasę Łemko Maratonu (48 km) wyruszyło dokładnie 279 biegaczy. W limicie, który wynosił 8 h, na metę w Komańczy dotarło 268 zawodników. Bieg wygrał Mariusz Szkaradek z czasem 4:09:42. Tym samym rekord trasy nadal należy do Tomasza Kobosa, który 48 km w 2019 r. pokonał w czasie 3:47:49. Drugim zawodnikiem na mecie był Przemek Mormul z czasem 4:14:01, a trzecim – Tomasz Hadrys z czasem 4: 29:38.


Mariusz Szkaradek – zwycięzca Łemko Maraton (czas: 4:09:42)

Pojechałem na Łemkowynę z założeniem przebiegnięcia Łemko Maratonu w czasie 4h-4h 15min. Czas ten wytypowałem po analizie poprzednich edycji, gdyż właśnie taki czas dawał szansę na znalezienie się na podium. Wiedziałem, że duże znaczenie będzie mieć pogoda. Miałem też lekkie wątpliwości co do swojej formy biegowej jak i moich rywali. Organizator układał listę startową, biorąc pod uwagę punkty ITRA. Ale w czasie pandemii biegów było mało, niektórzy w nich nie startowali przez co ciężko było stwierdzić jak będzie przebiegać rywalizacja.
Start był falami. Ja miałem to szczęście w nieszczęściu, że biegłem w pierwszej grupie. Teoretycznie dobrze, bo kontrolowałem przebieg rywalizacji. Miałem jednak z tyłu głowy, że może ktoś wystartować później i zrobić lepszy czas. W dniu startu miałem typowy „dzień konia”. Od samego początku biegło mi się dobrze, powrót po tak długiej przerwie do biegania w zawodach napędzał mnie jeszcze bardziej. Przed biegiem założyłem, że kluczowy będzie punkt na 34 km w Przybyszowie. Tam był plan, żeby zaatakować podium. W trakcie rywalizacji okazało się, że już za punktem w Puławach Górnych wyszedłem na prowadzenie. Od tamtego momentu zwycięstwa już nie oddałem.
Krytycznym momentem był 41 km – miałem lekki kryzys. Pomogła jednak znajomość trasy, i chęć wygrania w tak prestiżowej imprezie. Najbardziej podobało mi się oznaczenie trasy. Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem, bo wiem ile trudu w to trzeba włożyć.
Był to mój pierwszy start w Łemkowynie. W momencie gdy się zapisywałem na bieg, czyli w grudniu 2019 r., liczyłem na deszcz, błoto i walkę z samym sobą. Rzeczywistość jednak okazała się łaskawsza. Mega mi przypadła wersja wiosenna – warun był jak dla mnie idealny! W takich warunkach biega mi się najlepiej. No i przy okazji, ostatni odcinek okazał się błotnisty, przez co miałem chociaż przez chwile namiastkę jesiennej edycji.


Na 5. pozycji ukończył bieg jeden z Patronów portalu runandtravel.pl – Piotr Kamiński (czas: 4:34:08)
Czułem, że jestem dobrze przygotowany i planem minimum było top 10, chociaż po cichu liczyłem na walkę o top 6. Otwarcie biegu było bardzo mocne, co mnie trochę zaskoczyło, ale wiedziałem, że jeżeli chcę zawalczyć, to muszę utrzymać jakikolwiek kontakt. Trasa była mocno biegowa. Nie było dużego błota, więc sprzyjała ściganiu. O dziwo, na cały bieg otworzyło się okno pogodowe i momentami było aż za ciepło. Przed Wahalowskim Wierchem dopadł mnie delikatny kryzys żołądkowy i straciłem ok 1,5-2 minuty, ale odnowiłem się dość szybko i ruszyłem. Na ostatnim odcinku asfaltowym była walka o miejsce, ale nie miałem już z czego za bardzo podkręcić. Wtedy myślałem, że straciłem pudło, ale okazało się, że jeden z zawodników startujących później pokonał trasę i tak o 5 minut szybciej ode mnie, więc finalnie skończyłem na piątej pozycji, co jest moim największym sukcesem. Wierzę, że zmiany w treningu poszły w dobrą stronę i jeszcze pokaże na co mnie stać – powiedział Piotrek po biegu.


W Łemko Maraton wzięło udział 65, a ukończyło 60. Zwyciężczynią na tym dystansie została Beata Boruszewska z czasem 5:09:09. Druga na mecie była Karolina Leśniak (5:14:33), a trzecia Iwona Furtek (5:16:54)

Łemko Trail

Biegacze, którzy wybrali Łemko Trail, czyli 30 km po Beskidzie Niskim, na trasę wyruszyli 15 maja o 9.00 z Puław Górnych. Na starcie pojawiło się 254 biegaczy i tylko cztery osoby biegu nie ukończyły.
Zwycięzcą Łemko Trail został Michał Korek, który 30 km pokonał w czasie 2:13:59. Drugim zawodnikiem na mecie był Jakub Wojtczak z czasem 2:14:46, a trzecim – Michał Gazdowski z czasem 2:27:55. Pierwszą kobietą na mecie była Izabela Malinowska z czasem 2:51:52. Jako druga zameldowała się na mecie Katarzyna Waręcka (2:59:28),a jako trzecia – Małgorzata Smyk (3:03:10).


Michał Korek – zwycięzca Łemko Trail (2:13:59)

Na wiosenną edycję Łemkowyna Trail 30 zapisałem się praktycznie w ostatniej chwili po konsultacji z moim trenerem Marcinem Świercem. Miał być to start kontrolny, bo nie było okazji solidnie przepalić łydek i sprawdzić obecnej formy wcześniej. Strategia na bieg była prosta: „finiszować od samego startu”… a tak serio, to wykręcić średnie tempo 4:30. Mocno pracować od samego początku, ponieważ 30 km to jednak krótki dystans i ciężko jest nadrobić stratę. Nie do końca się udało, ponieważ pomimo wiosny, to spora ilość błota na ostatnim odcinku skutecznie mnie hamowała. Udało się ukończyć w tempie 4:37 z czasem 2h 13 min. 59 sek. i jestem z tego zadowolony.

Oczywiście miałem w głowie, że biegnę na pudło… własne ego i ta piękna szklana statuetka…a tak na poważnie, to chyba każdy, kto poważnie podchodzi do swoich treningów i wkłada w to dużo wyrzeczeń, wysiłku, potu, zmęczenia, chwil zwątpienia, czasem łez, zawsze jedzie na zawody z myślą o zwycięstwie. Wygrana Marcina na Beskidzkim Toporze MP bardzo mnie uskrzydliła oraz tydzień wcześniej wygrana Kamila Dąbrowskiego na 100 Miles of Beskid Wyspowy- czasem mamy okazję razem pobiegać, więc teraz był czas na mnie.

Na trasie najtrudniejsze dla mnie było to, że nie do końca miałem okazję cieszyć się pięknymi widokami Beskidu Niskiego. W Beskidzie Niskim czuję się jak w domu, a na Łemko jak w rodzinie. Lubię tu być, lubię chłonąć tę przyrodę wszystkimi zmysłami. To jest moje miejsce.

To była moja piąta Łemkowyna. Na pierwszej dla mnie ŁUT 70 w 2017 r. nie było mi dane pobiec, ponieważ borykałem nie z urazem, ale odbiłem sobie to w 2018 r. Później Łemko zimowe 2019 i 2020, teraz 2021 wiosną…i na pewno to nie koniec…może jesień 2021 ŁUT 48.

Wiosenna edycja Łemkowyna Ultra Trail myślę, że pod względem błota nie ustępuje jesiennym edycjom. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy te jesienne były dosyć suche. Pomimo „dziwnego” czasu i nietypowego startu – z wiadomych przyczyn – wiosenna edycja podobała mi się. Jak zawsze organizacja na najwyższym poziomie,  cudowni wolontariusze, których tak bardzo kochamy na Łemko. Łemkowyna dziękuję Wam!!!


 

 

 

Na wszystkich pięciu dystansach  Łemkowyna Ultra Trail 2021 wystartowało łącznie prawie 1000 zawodników, których wspierało na starcie, trasie i na mecie prawie 100 wolontariuszy, którym jak co roku należą się serdeczne podziękowania za poświęcony czas i serce, jakie wkładają w pracę.


A jak podsumowuję wiosenną edycję Organizatorzy?

Gabriela Gajdzińska: W kuluarach żartujemy, że mijająca właśnie Łemkowyna to powrót do korzeni, czyli do pierwszej edycji w 2014 roku. Kto był, ten pamięta: plac w Komańczy, a na nim brama startowa, jeden namiot i ognisko. Było bardzo minimalistycznie i na miarę naszych ówczesnych możliwości. Później wszystko się rozrosło i przyzwyczailiśmy się, że w Komańczy powstaje małe biegowe miasteczko z tańcami do rana. Podczas tej edycji nie było wspólnego startu, nie było też miasteczka, koncertu, sauny i kąpieli w balii. Towarzyszyło nam wiele obostrzeń, których wszyscy musieliśmy się trzymać, aby mogło być bezpiecznie. Były za to kwitnące drzewa, przepiękne wschody słońca, mgły, ubłocone buty. I radość, że wszystko to, co nazbieraliśmy w sobie przez ostatni rok, można było na chwilę w górach zostawić.
Mam w sobie dużą wdzięczność, że to wszystko się udało. A jest to zasługa dwóch panów dyrektorów ŁUT – Krzyśka i Piotrka, którzy przez ostatnie trzy tygodnie pracowali bez wytchnienia. Wolontariuszy, których w tym roku było o połowę mniej, więc dawali z siebie dwa razy więcej. Partnerów, którzy pomagali, jak tylko mogli. I Was – biegaczy. Widziałam, że wyolbrzymialiście szczęście i nie skupialiście się na tym, czego Wam brakowało, wykazując się wobec nas dużą wyrozumiałością. Może właśnie minimalizm, do którego poniekąd zostaliśmy teraz zmuszeni, pokazał, o co w tym całym bieganiu po górach chodzi… Podpatrywałam Was na startach, punktach i mecie. Widziałam Waszą walkę, łzy wzruszenia, słyszałam rozmowy o tym, jak pięknie było na trasie i jak tęskniliście.
Dziękuję, że przyjechaliście! Czuję, że wielu z nas takiego weekendu potrzebowało. Niech będzie już tylko różowo! Do zobaczenia jesienią!

Tags : , , , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *