“Na Badwater, stając jako amator na starcie, nie planujesz czasu. On jest wtórny i fajnie jak jest dobry. Cel podstawowy to przebiec. Za 2 lata nikt nie będzie pamiętał, czy to było 32:52 czy też 33:0, a ważne będzie dla Ciebie, że jesteś „Official Finisher” – z Tomkiem Zyśko rozmawiamy o jego starcie w tegorocznym Badwater 135, który ukończył na 21. pozycji.
21.07.2o23 r.
- 4 lipca 2023 r. o godz. 21.00 (czasu lokalnego) rozpoczął się w Kalifornii – organizowany już od 46 lat – uważany za najtrudniejszy bieg na świecie – Badwater135.
- Badwater 135 (135 mil, czyli 217 km) to najbardziej wymagający i najbardziej ekstremalny bieg na świecie. Linia startu znajduje się w Badwater Basin w Parku Narodowym Doliny Śmierci, czyli w najniżej położonym miejscu w Ameryce Północnej (85 m poniżej poziomu morza). Wyścig zakończy się w Whitney Portal na wysokości 8300 stóp (2530 m). Trasa obejmuje trzy pasma górskie o łącznej długości 14 600 stóp (4450 m). Zawodnicy mają na swojej trasie takie miejsca jak: Mushroom Rock, Furnace Creek, Salt Creek, Devil’s Cornfield, Devil’s Golf Course, Stovepipe Wells, Panamint Springs, Darwin, Keeler, Alabama Hills, Lone Pine.
- Na linii startu stanęło 100 sportowców (34 weteranów Badwater i 66 debiutantów), którzy reprezentują 26 krajów (Argentyna, Australia, Brazylia, Kanada, Kajmany, Czechy, Salwador, Niemcy, Węgry, Indie, Irlandia, Izrael, Włochy, Japonia, Jordania, Luksemburg, Meksyk, Norwegia, Filipiny, Polska, Rumunia, Słowenia, Hiszpania, Szwecja, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone Ameryki) oraz 25 amerykańskie stany.
- Wystartowało 40 kobiet – rekordowa liczba – i 60 mężczyzn. Najmłodsi biegacze to Kaylee Frederick (18 lat, z Johnstown) oraz najmłodszy uczestnik w historii – Kornel Miszczak (25 lat, Polska). Oboje byli debiutantami. Najstarszymi biegaczami byli Linda Quirk (70 lat, Las Vegas) i David Jones (71 lat, Murfreesboro) – oboje są weteranami Badwater 135. Ogólna średnia wieku wynosiła 49 lat.
- Podczas tegorocznej edycji Badwater kibicowaliśmy trójce Polaków: Tomaszowi Zyśko, Kornelowi Miszczakowi oraz Emilii Kotkowiak, która startowała w barwach włoskich, ponieważ na stałe mieszka we Włoszech i jak sama mówi, to właśnie w tym kraju narodziła się jako biegaczka. Amerykanka Ashley Paulson wygrała tegoroczny Badwater135 z czasem 21:44:35! To drugi najlepszy czas w historii biegu. Pierwszym mężczyzną i drugim w klasyfikacji generalnej był tegoroczny debiutant Norweg Simen Holvik.
Rozmowa Tomkiem Zyśko, finisherem (21. miejsce na 100 startujących) tegorocznej edycji Badwater 135.
Monika Bartnik: 6 lipca 2023 roku – dokładnie po 33 godzinach i 7 minutach – przekroczyłeś linię mety najtrudniejszego ultra na świecie – Badwater135. Jakie były Twoje wyobrażenia o skali trudności biegu, a jaka okazała się rzeczywistość?
Tomasz Zyśko: Monika, bardzo dobre pytanie. Od lat wypatruję „najcięższe biegi na świecie” i staram się w nich uczestniczyć. Robię to od lat, a to oznacza, że nie ma czegoś takiego jak „najcięższy”. Mamy tutaj raczej zawłaszczanie pewnych kategorii i czerpanie z ich siły marketingowej. Jeśli coś miałoby być obiektywne, to musiałyby zostać określone jasne kryteria. Czy jest to najdłuższy bieg – nie. Choćby polski „Bieg 7 szczytów” jest dłuższy jeśli chodzi o dystans. Czy jest to bieg z najwyższymi przewyższeniami? Też nie – Brazylia 135 to prawie 8 tysięcy przewyższeń, więc prawie dwa razy więcej niż Badwater. Wreszcie temperatura i wilgotność – to jest naprawdę „naj”, ponieważ to właśnie w Badwater Basin zanotowano najwyższą temperaturę – 57 stopni Celsjusza, a wilgotność sięga 1%, więc obiektywnie jest ciepło. Jednak jeśli podsumujemy te wyzwania, to ja tylko mogę powiedzieć, że bieg jest piekielnie ciężki. To suma dystansu, klimatu, przewyższeń i ukształtowania terenu – to wszystko składa się na skalę trudności związanych z tym występem. Potwornie długie podbiegi i zbiegi, słońce operujące od godziny 6.00 rano po 19.00 wieczorem z tym samym poziomem intensywności, asfalt, gdyż cały bieg jest rozgrywany po nim, wiatr, który nie chłodzi. To wszystko składa się na to, co zwiemy Badwater
Pozwolisz, że zacytuję Patrycją Bereznowską: „To piekło na Ziemi, bieg zupełnie inny niż pozostałe. Upał powoduje, że nawet największe doświadczenie nie zawsze pomaga i już od pierwszego kilometra marzy się o mecie” – zgadzam się z nią w całej rozciągłości.
Kiedy i w jakich okolicznościach zakiełkowała w Twojej głowie myśl, żeby wystartować w Badwater? Po jakim czasie od zakiełkowania tej myśli pomyślałeś “jestem gotowy na start w Badwater”?
Tomasz Zyśko: Nigdy nie jesteś gotowy na start na Badwater. Ja do samego początku biegu miałem wątpliwości, że mogłem więcej trenować na sunie czy też więcej ćwiczyć na górkach. Zawsze znajdziesz taki fragment, że mówisz sobie – “oj, choćbym miał jeszcze parę dni”. I dzięki temu to dobrze, że w końcu jest start i jesteś weryfikowany przez realia wyścigu.
Ja o Badwater marzyłem od 2018 roku i cały czas start ten mi jakoś uciekał. Wspólnie z Markiem Rybcem przebiegliśmy Badwater SaltonSea – bieg patronacki, zwany też małym Badwater. On, mimo że znacznie krótszy (85 mil), daje wyobrażenie o skali trudności i klimatu, z jakim będziesz miał do czynienia (podobna koncepcja – z depresji na szczyt i od upału po hipotermię).
Aplikowałem trzy razy i dopiero za trzecim razem zostałem przyjęty. W każdym razie, aby co roku nie robić minimum kwalifikacyjnego (cztery biegi 100-milowe ciągłe w okresie 3 lat) pognało mnie do Brazylii, gdzie jest bieg siostrzany do amerykańskiego BW. Ukończenie go dawało mi spełnienie minimum kwalifikacyjnego (ale nie gwarancję) i dodatkowe punkty podczas procesu oceny aplikacji. Podsumowując, długa droga bez gwarancji sukcesu i wieczna niepewność, czy przygotowałeś się właściwie.
Jakie to uczucie, kiedy przekraczasz linię mety z biało-czerwoną flagą, a potem dostajesz koszulkę z napisem “Finisher Badwater” i słynną klamrę? Czy zmęczenie pozwalało Ci w pełni cieszyć się tą chwilą czy emocje finishera dotarły do Ciebie dopiero później?
Tomasz Zyśko: Może to moja specyfika, ale byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi w tym momencie. Widać to na zdjęciu, gdy w oczach jest jednocześnie niedowierzanie, jak i iskierki eksplodującej radości. No i ulga, że końcu jest ten koniec – tym bardziej, że podejście na Mt. Whitney jest naprawdę wymagające – i że można w końcu iść spać.
Później dopiero poczułem jak bardzo zmęczony jestem i fizjologiczna reakcja organizmu była absolutnie dominująca. Zimno na skutek utraty kalorii powodowało, że ja się telepałem nie mogąc utrzymać w ręce puszki piwa. Wtedy fizjonomia przejmuje nad tobą całkowitą kontrolę.
Prawdziwa świadomość, że „to zrobiłem” przyszła gdy po trzech godzinach (odległości – mieszkaliśmy na początku trasy) dotarliśmy całym zespołem do naszej kwatery. Już chodziłem „jak pingwin”, ale wtedy spłynął ze mnie cały stres biegu, przeciwności, walki ze sobą.
Tak bardziej ogólnie – ukończenie Badwater zamyka jakiś fragment w moim ego. Przez te lata dążyłem wszystkim, co robiłem, aby znaleźć się na starcie tego biegu i go zrobić. Tak więc ogromna radość kwitująca moją drogę, którą wykonałem.
Przed startem zapytałam Cię, czy można mieć w sobie taką pewność, żeby powiedzieć “jestem gotowy na Badwater”. Bieg ukończyłeś na 21. pozycji na 100 startujących zawodników – wszystko więc wygląda na to, że byłeś bardzo dobrze przygotowany. Jak Ty – już po starcie – oceniasz swoje przygotowanie? Czy wszystko poszło zgodnie z planem? Jaką miałeś strategię na bieg i czy w pełni udało Ci się ją zrealizować?
Tomasz Zyśko: Zacznę od końca, jeśli pozwolisz. Ja bieg ten sobie wymyśliłem tak, że chcę jak najszybciej uciec z najniżej położonego fragmentu Doliny Śmierci. Startujesz w nocy, gdzie przynajmniej jest o jakieś 5 stopni zimniej od dziennych temperatur. Ten odcinek to około 18 kilometrów zwany Badwater Basin i zrobiłem go naprawdę szybko. Półmaraton wyszedł mi poniżej 2 godzin, więc biorąc pod uwagę docelową odległość i temperaturę był to bardzo dobry wynik. Tym bardziej, że był to 9 czas na odcinku. Drugi bardzo dla mnie istotny punkt to był cut of time na 50 mili. Niezależnie od tego, kiedy wystartowałeś (3 fale startowe od 20-22) musisz go minąć do 10.00 dnia następnego. Niby nic wielkiego, ale nie wiedziałem, co to oznacza w tych temperaturach. Ciśnienie zeszło ze mnie, gdy go zrobiłem w 9 godzin. Wtedy już wiedziałem, że bieg ukończę, więc pozostawała teraz to tylko kwestia wyniku.
No i się zaczęło – mój żołądek się zbuntował. Nie przyjmowałem nic do jedzenia, a wypite płyny chlupotały mi wewnątrz żołądka praktycznie nie wchłaniając się do organizmu. To znacznie spowolniło mnie, gdyż w pewnym momencie (na relatywnie łatwym i płaskim fragmencie trasy) szedłem zamiast biec. Jakakolwiek próba przyjęcia czegokolwiek kończyła się odruchem wymiotnym. Powiem szczerze, że bałem się o własne zdrowie. Tak więc trasę można byłoby zrobić co najmniej o godzinę szybciej bez specjalnego wysiłku. Straciłem wtedy pozycję 19 na właśnie 21, na której bieg skończyłem.
Około 100 kilometra dostałem krwotoku z nosa od gorąca. Akurat to był długi (ok. 20 km) zbieg, więc wyglądało to ekstremalnie śmiesznie – facet biegnie skrajem drogi i mimo że spadek trzyma łeb wysoko zaś twarz i koszulkę ma zakrwawioną. Dzięki bogu, poradziłem sobie z tym i krwotok ustał.
Tak więc sama widzisz – planowanie planowaniem, treningi treningami, a życie i tak zaskoczy. Na Badwater, stając jako amator na starcie, nie planujesz czasu – on jest wtórny i fajnie jak jest dobry. Ale cel podstawowy to przebiec – za 2 lata nikt nie będzie pamiętał czy to było 32;52 czy też 33:07 (co innego Patrycji 24 z kawałkiem czy też 21:44 Ashley Paulson, gdyż to kosmos), a ważne będzie dla Ciebie, że jesteś „Official Finisher”.
Zakładam, że przed startem w teorii o biegu wiedziałeś prawie wszystko 🙂 Czy było jednak coś, co Cię zaskoczyło?
Tomasz Zyśko: Faktycznie tak to jest, że przed biegiem do tego się przygotowujesz i słuchasz wszystkich możliwych audycji czy też czytasz wszystkie możliwe artykuły. Teoretycznie jesteś całkiem niezłe przygotowany, ale….
Największym zaskoczeniem jest gorąc, który się leje i do którego po prostu musisz przywyknąć. Każdy to wie, ale skala ciepła jest na pewno zaskoczeniem. Z lekkim uśmiechem obserwowałem polskie memy o upałach 30-stopniowych w momencie, kiedy na pustyni to temperatura chłodnego poranka. Dzień przed biegiem wracaliśmy z „odprawy”, a mieszkaliśmy tak, że musiałem pokonać prawie całą trasę samochodem. Aby sprawdzić, jakie temperatury są o godzinie 21, czyli w momencie, kiedy ja będę startować, zatrzymaliśmy się i wyszedłem z samochodu. Wiał gorący porywisty wiatr zawiewający piaskiem i czułeś się błyskawicznie jakbyś otworzył piekarnik, z którego bucha ciepło. Ja już wtedy biegałem w Dolinie Śmierci w ramach treningów i miałem prawie tydzień aklimatyzacji, ale ten „front” był dla mnie zaskoczeniem tak, że modliłem się o to, aby było bezwietrznie w dzień startu. Chyba jestem nie najgorszym człowiekiem, bo modlitwy moje zostały wysłuchane i wiatr przynajmniej się uspokoił.
Co do tegorocznego BW to miało ono lekką zmianę trasy. Mianowicie powinno się biec drogą, która wiedzie koło wyschniętego jeziora Owen Lake. Niestety jezioro nie chciało współpracować i nie dość, że nie wyschło, to jeszcze zalało drogę, po której mieliśmy biec. Organizatorzy musieli więc wyznaczyć „obieg” i dzięki temu na pustyni robiłaś 0,4 mili „po krzakach” zaś później, aby zachować dystans, zawodnika podwoził samochód supportu przez 19 mil. To wcale dla mnie nie było udogodnienie – wybijasz się z tego, co mentalnie masz w głowie, niby wszystko doskonale oznaczone, ale jednak masz stres, że coś pominiesz, no i pytanie, czy po takim odpoczynku twoje nogi ruszą. Tak więc zmiany, zmiany, zmiany…
Co okazało się dla Ciebie największym wyzwaniem? Zakładam, że nie sam dystans, bo już podobne masz na swoim koncie…
Tomasz Zyśko: Bardzo ciężko powiedzieć, że coś jest największym wyzwaniem, gdyż cały bieg nie jest łatwy. Bałem się startu i tego początku w depresji, a to poszło mi znakomicie. O problemach z żołądkiem już wspominałem.
Jeśli mam coś wyróżnić takiego, to dobijająca jest końcówka. Myśląc BW myślisz sobie Dolina Śmierci, a nikt nie myśli Mt. Whitney i to, że musisz się wspiąć na 2 550 m n.p.m. Jesteś już na końcu drogi, a tutaj biegniesz czy też idziesz pod górę i pod górę, by ostatnie 5 mil było „bardzo mocno pod górę”. O tym, że nie będzie łatwo na końcu ja wiedziałem z BW SaltonSea, gdzie końcowe podejście jest do tej pory dla mnie traumatyczne. Tu może nie było tak źle (tym razem nie padało), ale ostre wspinanie się po 130 milach w nogach potrafi działać na psychikę. Trawersujesz drogą prowadzącą na szczyt, a po lewej stronie masz przepaść – zatoczysz się i lecisz parędziesiąt metrów w dół. Dlatego też ja zamiast trzymać się lewego pobocza bardziej odbijałem w kierunku środka drogi.
Pamiętam, że spotkałem się z supportem Argentyńczyka z numerem 96 i pytają się mnie:
- Hay guy, do you need anything?
- No …. Or maybe – I need a finish line – odparłem.
Tak więc to było dla mnie ciężkie od strony „biegu głową”.
Czy miałeś jakieś poważne kryzysy na trasie? Jeśli tak, to jak sobie z nimi radziłeś?
Tomasz Zyśko: Tych kryzysów trochę było – jest takie zdjęcie, gdy siedzę na krzesełku i trzymam się za głowę. Duże problemy z odżywianiem i, jako konsekwencja, niemożność biegu oraz walka z nudnościami – to powodowało, że te kryzysy przychodziły – ale o tym już mówiłem.
Taki duży kryzys miałem przez Lone Pine. Była to już prawie 28 godzina biegu, więc sama końcówka i druga noc, kiedy nie spałem. Biegłem poboczem drogi szybkiego ruchu i zasypiałem. Oczy patrzyły, a umysł już odpływał w zupełnie innym kierunku. Z tej katatonii coraz budziła mnie przejeżdżająca ciężarówka i było to naprawdę niebezpieczne, gdyż wszystko działo się około 2 w nocy.
Ja już wiedziałem, że ukończyć ukończę choćbym miał się czołgać na ten szczyt, więc decyzja była całkiem prosta. Poprosiłem support o 20 minut snu. Wstałem po 10 minutach naprawdę głębokiego snu (odcięło mnie błyskawicznie) i to było dokładnie to, czego potrzebowałem – mogłem biec choćby następną noc.
Na czym zazwyczaj skupiasz myśli podczas biegu?
Tomasz Zyśko: Podczas biegu jestem bardzo mocno skoncentrowany na sobie i swoim ciele. Co mnie boli a co nie, jak stoję z jedzeniem, a jak z piciem, kiedy powinienem wziąć tabletkę z solą. Nie mam tak, że tu walnę sobie zdjęcie, a tam może filmik na Instagram. Moim zadaniem jest biec i wszystko, co robię podporządkowuję temu. Tak więc i myśli są ustawione na tym, aby „czuć siebie”, a nie zastanawiać się nad pięknem otaczającej mnie przyrody. Myśli więc odcinają się trochę od świata zewnętrznego i popada się podczas biegu w swoistą katatonię.
Dwie rzeczy, których się trzymam – myślę do przodu, a nie wstecz. Nie oglądam się, nie myślę o tym, że już tyle zrobiłem, bo to droga do porażki. No i najważniejsze – nie myślę całym dystansem. Myślę o następnym check poincie – jak daleko, co trzeba zrobić, aby tam dotrzeć. Całość biegu to suma checkpointów – jeśli jesteś na 15 mili i zaczynasz myśleć, że to nawet nie jest 10% całości, to głowa tego wszystkiego nie wytrzyma. Małe sukcesy – jestem na kolejnym punkcie – jestem w limicie czasu – tylko tyle i aż tyle.
Rozmawiałam po biegu z Twoją córką. Powiedziała “Nie spodziewaliśmy się tej skali, przytyrało nas mocno”. Nieocenioną rolę supportu na trasie znają chyba wszyscy, którzy kiedykolwiek korzystali ze wsparcia na trasie. Jak więc wyglądał Twój support podczas Badwater? Jak duża jest jego rola i jak wiele od niego zależy, żeby ukończyć ten bieg?
Tomasz Zyśko: Dotykamy chyba mojego ulubionego tematu. W biegach tego typu jak Badwater to nie ty wygrywasz – to wygrywa zespół. To jest bardzo ważne i BW naprawdę docenia support. Na metę wbiegasz jako zespół, a nie jako ty „heros atleta”.
Support to bardzo niewdzięczna rola. Ty biegniesz i realizujesz swoje marzenia, a oni muszą znosić niewyspanie, temperaturę, twoje złe humory, a do tego przygotowują dla Ciebie to, co akurat jest potrzebne – od posiłków po wymianę płynów w soft flasku. Jak ty przemkniesz, oni zwijają cały kram i następne spotkanie za 3 mile i cała procedura powtarza się od nowa. Schładzania, napoje na drogę, jedzenie, pakowanie i widzimy się za kolejne mile.
Jest jeszcze jedna rzecz, która jest unikatowa na BW. W pakiecie startowym dostajesz kołek (taki zwykły zaostrzony drewniany) ze swoim numerem. A więc jeśli coś się stanie tobie bądź też komuś z supportu i musisz podjechać do służb medycznych wbijasz ten kołek w pobocze, aby oznaczyć swoje miejsce i jedziesz. Nie ma możliwości i skutkuje to dyskwalifikacją, że support pozostawia biegacza. Tak więc zasada „wszyscy albo nikt” jest to podstawowa zasada tam panująca. Samochód nie oddala się od biegacza i osoby tam pracujące nie mają ani chwili wytchnienia.
Jakie wyposażenie miałeś ze sobą na trasie? Czy jest coś czego Ci zabrakło lub coś co wziąłeś ze sobą zupełnie niepotrzebnie?
Tomasz Zyśko: Znowu temat rzeka. Zacznę od najbardziej istotnych rzeczy, czyli buty i skarpetki. Butów miałem dwie pary. Były to Salomony Areo Glide oraz Asics Superblast. Jedną i druga parę uważam za doskonałe konstrukcje. Myśląc o butach musisz mieć świadomość, że cały bieg jest po szosach, więc potrzebujesz dobrej amortyzacji. Zacząłem w Salomonach, by w połowie biegu zmienić na Asicsy – po prostu chciałem jeden i drugi but wypróbować, a przy okazji zmiany skarpetek stanowiło to dobrą okazję do tego, aby zmienić buty.
Jak już jesteśmy przy skarpetkach – ja używałem Salomon Nso Long run, biegam w nich od lat i nie zamierzam nic zmieniać. Skarpeta trzyma się nogi, nie roluje się, nie obciera, oddycha i dobrze wchłania pot – czego więcej oczekiwać.
Koszulka spodenki oraz czapka z zakrytym karkiem to również produkty Salomona i naprawdę sprawdzały się doskonale.
To, co jest oryginalne, bądź też inne, to sposób nawadniania się. W Polsce ludzie biegają w kamizelkach, a w nich mają soft flaski. Niestety kamizelka to dodatkowa warstwa ubrania, a tego im mniej tym lepiej. Dlatego też korzystałem z trzech butelek ze specjalnymi uchwytami do trzymania w dłoni. Podbiegając do samochodu ja je tylko wymieniałem, a dwa flaski chłodziły się w lodówce. Patent podpatrzyłem od Amerykanów biegnących SaltonSea i sprawdziło mi się to również w Brazylii. Jak działa, to po co psuć.
No i końcu oświetlenie – lampka Ledlancer Neo 9R. Lekka i wytrzymała – mimo ekstremalnych temperatur i potu bez najmniejszego problemu pracowała przez dwie noce. Super sprzęt.
Całości dopełniały okulary przeciwsłoneczne. One są nie żadną fanaberią, a koniecznością przy tak operującym słońcu. Nie tylko podczas biegania, ale przy normalnym funkcjonowaniu na zewnątrz.
Jak wyglądało Twoje odżywianie na trasie?
Tomasz Zyśko: No właśnie problem w tym, że w ogóle nie wyglądało. W planie miałem żele i bułki z serem. W praktyce skończyło się na wmuszonych w siebie 2-3 bananach i 3 żelach. Na samym początku zjadłem jeszcze bułkę z serem. I to wszystko, jeśli chodzi o pokarm stały.
Żywiłem się Coca-Colą (oczywiście tą z cukrem), aby uzupełnić kalorie. Ona najbardziej mi podchodziła – wygazowana i z lodem. Tak więc to była moja największa bolączka na trasie.
Pytanie praktyczne. Wyjazd i start w Badwater to nie jest tania impreza. Czy możesz w przybliżeniu podać, z jakimi kosztami muszą liczyć się ci, którym zamarzy się start w Dolinie Śmierci?
Tomasz Zyśko: Oj tanie to nie jest. Sam bieg nie jest tani, gdyż jego koszt to 1,5 tys. USD. Do tego dochodzą Ci koszty przelotu (około 5 tys. na osobę), wypożyczenie samochodu odpowiedniej klasy oraz zakup niezbędnego asortymentu jak choćby turystyczne lodówki. Ja tylko powiem, że jak robiliśmy podstawowe zakupy spożywcze przed samym biegiem (izotoniki, cola, jedzenie, lód etc) zapłaciliśmy prawie 300 USD. Tak więc jak to sobie podsumujesz, to koszt całej imprezy rośnie niebotycznie. Nie wymieniam kosztów powiązanych jak noclegi, benzyna, gdyż one są wliczone w tą zabawę.
Dolicz sobie jeszcze do tego sprzęt biegowy, jasne ubrania, ręczniki chłodzące, w których biegniesz – całość do całości robią się z tego duże pieniądze. Ale czy warto – pewnie, że tak.
Jakie obrazy z Twojego Badwater zostaną z Tobą już na zawsze? Co najbardziej zapamiętasz?
Tomasz Zyśko: Chyba cały bieg jest na tyle zjawiskowy, że pozostanie mi w pamięci. Na pewno moment ukończenia – wystrzał endorfin i radości w momencie, kiedy przekraczasz metę z biało- czerwoną flagą. Ja wiedziałem, gdzie jestem, ale nie dowierzałem, że to zrobiłem. Wspaniałe uczucie. No i ceremonia dekoracji – Chris Kostman, dyrektor biegu, wręcza Ci klamrę, koszulkę „Official Finisher”oraz plakat przedstawiający trasę biegu. Tak więc jak porównasz koszty, o których rozmawialiśmy wcześniej, to są to najdroższe trofea na świecie. Z drugiej strony dla mnie najcenniejsze i one, jak i sam bieg, w sercu będą u mnie na zawsze.
Przebiegnięcie 217 km w Dolinie Śmierci było jednym z Twoich największych marzeń biegowych. Czy pojawiły się już w Twojej głowie kolejne?
Tomasz Zyśko: Fajnie, że o to pytasz. Jak zrealizujesz takie duże marzenie, za którym ja chodziłem 4 lata, to po momencie szczęścia pojawia się pustka. Ciężko znaleźć coś, co byłoby porównywalne z Badwater. Bieg legenda, ciężki, rozpoznawalny. Po skończeniu tego masz drogę otwartą do większości biegów na świecie, ale one mają jedną wadę. To nie jest Badwater.
Na pewno wracać powtórnie na BW nie chcę (przynajmniej na chwilę obecną) – jest tyle fajnych miejsc na świecie, więc po co robić parę razy to, co się już zrobiło.
Tych marzeń biegowych jest jeszcze trochę, więc głowę mam otwartą. Myślę o Barkley Marathon, aby wystartować tam jako pierwszy Polak, choć ukończenie może być problematyczne.
Mam też jeszcze parę biegów na oku, ale muszę jeszcze to wszystko sobie posprawdzać i policzyć. Ciągle po głowie chodzą mi jakieś indywidualne – bardzo duże projekty biegowe. Tutaj jednak problemem i wyzwaniem jest czas. Ja jak zwykle myślę dużymi cyframi i wstępnie to mi na to 2 miesiące potrzeba, a oczywiście, biorąc pod uwagę pracę zawodową, na to pozwolić sobie nie mogę.
Może czytelnicy Runandtravel podrzuciliby mi jakieś biegi jako inspirację – byłbym bardzo wdzięczny za to.
Każdy projekt, który Tomek realizuje jest wsparciem rehabilitacji Jasia: https://www.siepomaga.pl/jaswalos
Przeczytaj również
- Tomasz Zyśko: W co się ubrać na Badwater135? [wywiad]
- “Tomek Zysko, welcome to Badwater 2023!” [wywiad]
- Tomasz Zyśko – drugim Polakiem, który ukończył jeden z najtrudniejszych biegów na świecie – Brazil 135! Przeczytaj.
- Tomasz Zyśko: Lubię wyścigi na 100 mil. Tutaj wszyscy wiedzą, że łatwo nie będzie i że będzie bolało. Przeczytaj.
- S1 Ipertrail / La Corsa della Bora 2020. Relacja Tomasza Zyśko.
Jesteś naszym Czytelnikiem? Dołącz do naszych Patronów i w ramach Patronite.pl wspieraj rozwój portalu ruandtravel.pl.
Naszym Patronom oferujemy m.in. pakiety startowe na biegi, przekazujemy produkty do testów, wysyłamy newsletter…
Kliknij w baner poniżej i poznaj szczegóły