W 2025 roku Edyta Lewandowska drugi raz zmierzyła się z najtrudniejszym biegiem świata – Badwater 135. Drugi raz zeszła z trasy. Ale nie o “porażkach” jest ta rozmowa. To opowieść o pasji, presji i sile, która każe wstać i walczyć dalej. Bo jak mówi: „Nie wrócę tam po raz trzeci. Ja tam wrócę, żeby wygrać.”
Dlaczego Badwater 135 tak bardzo Cię przyciąga?
To była Twoja druga próba zmierzenia się z Badwater 135. Dlaczego tak bardzo Cię ciągnie do tej Doliny Śmierci? 🙂 Czym dla Ciebie jest Badwater, że chcesz tam startować?
Edyta Lewandowska: Tak, druga i druga nieudana. Jest wiele powodów, dla których mnie tu ciągnie. Profil trasy, który prawie cały czas prowadzi pod górę, wysoka temperatura, którą uwielbiam i w której doskonale się czuję. Ważna jest dla mnie także formuła biegu oraz to, jak Amerykanie traktują swoich bohaterów, tak samo zwycięzców jak i każdego, kto osiąga metę u podnóża Mount Whitney.
Ten bieg jest specyficzny, o czym przekonałam się na własnej skórze oraz analizując też starty innych uczestników. Urósł legendą przez swoją wyjątkowość i duże restrykcje stawiane organizatorom przez dyrekcję Parku Narodowego Doliny Śmierci. Nie ma szans na taką komercjalizację jak UTMB czy zawody rozgrywane poza strefami ściśle chronionymi. Zawsze znajdzie się ktoś, kto uczepi się formuły “najtrudniejszy bieg pieszy na świecie”. Ten, kto go przejdzie, jest bohaterem. Polecam spróbować. Samo otwarcie drzwi auta w miejscu startu przypomina uchylenie drzwiczek rozgrzanego piekarnika.
Czy silna chęć wygranej może... przeszkadzać?
Wyszłaś na trasę zdrowa, przygotowana i pełna nadziei. W swoich social mediach napisałaś, że nie wiesz, co jest z tym biegiem, że tak bardzo chcesz go wygrać. Czy myślisz, że silna chęć zwycięstwa może czasem przeszkadzać, zamiast pomagać?
Edyta Lewandowska: Pod moim postem ktoś napisał, że największym “dziadostwem”, które nas niszczy w uprawianiu sportu, jest presja. Kompletnie się z tym nie zgadzam. Może dlatego, że uprawiając sport od dziecka, wychodząc z biegów ulicznych, ocierając się olimpiadę w maratonie, z tą presją jestem wręcz zaprzyjaźniona i nie traktuję jej jako przeszkody. Billie Jeane King powiedziała, że presja jest przywilejem. Podpisuję się pod tym. Stojąc na starcie każdych zawodów, chcę je wygrać. Tak już mam.
Niektórzy piszą w swoich socialach przed zawodami, że będą się dobrze bawić itd. Ja się nie bawię, ja biegnę po zwycięstwo. Jestem walczakiem. Nie szukam wymówek przed startem, nie tłumaczę się, zanim bieg mi nie wyjdzie. Mogę bawić się na mecie, ale nie w trakcie zawodów. To wyniosłam z maratonów, które są wymierne i nie pozostawiają żadnej wątpliwości-albo jestem gotowa na konkretne tempo, albo nie. Koniec.
Oczywiście, w trakcie wszystko może się zdarzyć: uraz, kontuzja, problemy żołądkowe albo okres. Na Badwater eliminuje Cię każdy z wymienionych powodów, a także kilka innych jak awaria auta, brak odpowiedniej ilości lodu czy zróżnicowanego, przygotowanego na różne ewentualności jedzenia. Na starcie mam takie same szanse jak wszyscy inni. Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek nie myślał o wygranej. I ten bieg pokazuje właśnie, że faworyci potrafią odpadać na kilka mil przed metą a cierpliwość i konsekwencja nagradza, jak w ubiegłym roku, zawodników niestawianych przed startem za potencjalnych zwycięzców.
Jak radzisz sobie z oczekiwaniami – swoimi i kibiców?
Napisałaś, że oprócz tytanicznej pracy do zwycięstwa potrzebne jest szczęście. Wielu kibiców chciałoby, żebyś po prostu zawsze wygrywała. Ale sport tak nie działa. Jak radzisz sobie z tą presją oczekiwań – zarówno własnych, jak i kibiców – w kontekście tak trudnych wyzwań jak Badwater?
Edyta Lewandowska: W ubiegłym roku po powrocie do Polski przez dwa miesiące miałam ochotę nie wracać do biegania. Gdyby nie ból każdego kroku kontuzjowanej nogi, nie czułabym potrzeby walki z urazem. Kilka przedstartowych tygodni przed wylotem do USA to były zabiegi elektrolizy w Hiszpanii, trening zastępczy w basenie, którego w pasie wypornościowym tak po ludzku nienawidzę oraz próba ratowania się 5-cio, czasem 8-godzinnymi treningami na orbitreku, które w efekcie prób oszczędzania Achillesów doprowadziły w trakcie startu do przeciążenia pasma biodrowego.
Potem żałowałam, że nie robiłam relacji w social mediach z tych trudnych chwil na treningach, podczas zabiegów, płaczu i wątpliwości, zwątpienia i walki z czasem, dzieleniem się tym z najbliższymi przez telefon. Kibice czy sponsorzy widzą uśmiech, widoki z treningu i sam start. 10 procent tego, czym żyją sportowcy. Od tamtej pory uznałam, że powinniśmy z tym walczyć, a przynajmniej ten wizerunek starać się zmieniać na bardziej prawdziwy. Takie są jednak social media. Czasem ktoś napisze mi pod postem: “też bym tak chciał”, “ale masz zajebiście, mnie nie stać na ciągłe wakacje”, itd. Co mam odpisać ? Jak wrzucę wideo płacząc i robiąc krok przy próbie wejścia na dwa schodki do wynajętego domu po powrocie z Badwater w Pahrump niedaleko Las Vegas to przeczytam, że sama tak chciałam, to mam. To prawda. Sama tego chcę, kocham to i tym żyję. I dziękuję wszystkim, którzy ze mną są, którzy mi pomagają i wspierają. I mam nadzieję, że mój upór, łzy i determinacja motywuje i nikt się ode mnie nie odwróci.
Mam nadzieję, że zmieniając też ten słodki i uśmiechnięty obraz w social mediach dam przykład ideałom, które mnie prowadzą, dają mi siłę i pozwolą motywować, pokazać innym, że warto walczyć, wylewać łzy, pot i być wytrwałym i silnym. To uniwersalne wartości, które wykorzystać można w każdej dziedzinie życia. I wiesz co ? To zaczyna działać. Dostaję coraz więcej wsparcia od osób, niezwiązanych ze sportem, które mi piszą, że inspiruję, że podziwiają. Sarę Alonso zaatakowała na treningu krowa, ma połamane żebra.
Azara Garcia wróciła do ultra po kontuzji typu “niemożliwe”, utracie 90% struktury ścięgna półścięgnistego, Nuria Picas w 2008 roku otrzymała po koszmarnym urazie nogi w wyniku wypadku w trakcie wspinaczki, diagnozę sugerującą, że już nigdy nie wróci do biegania. Wygrała Mistrzostwa Świata Skyrunning w 2012 roku i następnie Transgrancanarię i wiele innych biegów. Ja też jestem przykładem długotrwałej walki z urazem kręgosłupa, która przekreśliła karierę maratonki. Wróciłam w góry i potem do ultra. Badwater ? Wiem, że tam wrócę.
Jak radzisz sobie z emocjami w kryzysie? Pomagają czy przeszkadzają?
Czy emocje, które pojawiają się w chwilach granicznych – jak ten moment, kiedy krzyknęłaś: „to po jaką cholerę wspinałam się na tę górę!” – pomagają później w budowaniu siły psychicznej, czy raczej trzeba się od nich zdystansować?
Edyta Lewandowska: To są emocje chwilowe, czasem pokazujące wściekłość na sytuację i cały świat, o którym myślisz, że jest niesprawiedliwy i się na ciebie uwziął, a czasem też rodzaj automotywacji, walki z tym, kto odpowiada za twoje bezpieczeństwo i musi podjąć ostateczną decyzję. Takie zapasy głowy z sercem. Przez sekundę nienawidzisz tego, kto prosi lub decyduje, by zakończyć rywalizację. Po chwili, kiedy wraca spokój i rozsądek dociera do ciebie, że to jedyne, co można zrobić, by nie ryzykować zdrowia. W takich momentach zdajesz sobie sprawę, że właśnie po to jest support, bo w chwilach ekstremalnego wyczerpania nie myślisz rozsądnie. To trudna rola. Dlatego mam pełne zaufanie do osób, które mi towarzyszą.
Czy porażki naprawdę uczą najwięcej?
„Charakter sportowca wykuwa się w porażkach”. Jak postrzegasz porażkę w sporcie – jako etap, lekcję, motywację czy może coś jeszcze?
Edyta Lewandowska: Przede wszystkim nie traktuję tego, co wydarzyło się podczas Badwater jako porażki. Ale tak, dopóki walczysz, jesteś w grze i możesz wygrać. Zwycięstwa niczego nie uczą. Wszystko, czego doświadczamy, wychodzi z przegranych pojedynków. Tylko wtedy umiemy wyciągać wnioski i brać lekcje. Musimy jednak analizować i nauczyć się eliminować błędy. Bez tego będziemy powtarzać potknięcia. Porażka nie motywuje. Porażka boli. Motywuje upór i determinacja, ambicja. I “dziadostwo” zwane presją. To mój silnik. Jeśli nie pomyślisz, że “jeszcze Wam pokażę”, pomyśl “udowodnię sobie, że to zrobię”. Co mnie nie zabije, to mnie nie zabije, ale nie wzmocni. Moją motywacją jest proces i rozwój.
Jakie wartości chcesz przekazać zawodnikom, których trenujesz?
Wspomniałaś, że zawodnicy, których trenujesz, mogli zobaczyć, jaka jesteś w takich chwilach. Jakie wartości chcesz im przekazywać jako trenerka poprzez własny przykład?
Edyta Lewandowska: W Dolinie Śmierci, były ze mną dwie moje zawodniczki. Widziały, jak reaguję, jak znoszę ból, krzyczę i poganiam. Jak płaczę, kiedy brakuje mi sił. Wspinając się ze mną na Towney Pass widziały, jak próbuję iść, walcząc z dystansem, a nie rywalkami. W pewnym momencie straciłam rozeznanie, która jestem i przestało to mieć dla mnie znaczenie. Górę wzięła analiza sytuacji i tego, co możemy zrobić, by odzyskać siły i wrócić do rywalizacji. To kosztowna i cenna lekcja, gdy ambicja toczy bój z rozsądkiem. Zwłaszcza w ultra, kiedy wszędzie słyszysz, że nie wolno się poddać, że jak zejdziesz, to jesteś słaba. Musisz nauczyć się z tym żyć i nauczyć się nie poddawać nawet w chwili, gdy tego dnia bieg się dla ciebie kończy
Gdybyś miała opisać tę edycję Badwater jednym słowem – co by to było?
Gdybyś miała opisać tę edycję Badwater jednym słowem jako doświadczenie, co by to było? Czego nauczyłaś się o sobie podczas tej edycji Badwater?
Edyta Lewandowska: Spokój. Jestem spokojna. Oczywiście, że było mi przykro z niezrealizowania celu. To normalne. Mam jednak w sobie przekonanie, że Badwater 135 w 2025 roku było do wygrania, pomimo bardzo silnych rywalek. Może to dało mi ten spokój. Silne odwodnienie spowodowane biegunką jest dla mnie nadal nowością, która przytrafiła mi się pierwszy raz w życiu. Podobno pojawił się jakiś wirus, tak słyszałam, ale nie potrafię go obwiniać. Doświadczenie zaprocentuje. Dostałam kilka wiadomości od rywalek i kilku biegnących tę edycję mężczyzn, którzy pisali, że wyglądałam na bardzo silną i życzą mi powrotu do Death Valley.
Jedna z legend Badwater zadeklarowała wręcz chęć udziału w moim przyszłorocznym teamie, by pomóc wygrać. To naprawdę wspaniałe. Przed powrotem do Polski zrobiliśmy rekonesans przyszłorocznego Route 66. Na stulecie oddania Drogi Matki i 250 lecie powstania USA, szykuje się coś niesamowitego. Jestem zmotywowana i podniecona. Kocham to uczucie.
Do trzech razy sztuka?
Czy o Badwater135 myślisz “do trzech razy sztuka”?
Edyta Lewandowska: Tak, z pewnością. Mam swoją misję i plan na 2026 rok. Minęło już zbyt dużo czasu od zwycięstwa Patrycji Bereznowskiej w 2019 roku. Najwyższa pora zawiesić po raz drugi polską flagę na Mount Whitney.
Gdzie jeszcze będziemy Ci kibicować w tym roku?
Gdzie jeszcze będziemy Ci mogli kibicować w tym roku?
Edyta Lewandowska: Mam niedosyt po Badwater i chcę gdzieś pojawić się teraz na polskich szlakach. W najbliższym tygodniu powinnam pojawić się w Zawoi na biegu sponsorowanym przez Mizuno. Poza tym rozglądam się za jakąś setką w polskich górach. Podrzucicie jakiś bieg ? We wrześniu ruszę na GSB z własnym projektem i próbą poprawienia rekordu tej trasy. Mam nadzieję, że będziecie mi kibicować ? A może Run&Travel ma ochotę na medialne partnerstwo tego wyzwania?
Oczywiście! Z przyjemnością obejmiemy patronat medialny nad Twoim projektem 🙂