11 lipca 2017 By GÓRY & ULTRA, Slider With 7120 Views

Ultramityczne Lavaredo, czyli 120 km Sylwii Młodeckiej.

The North Face Lavaredo Ultra Trail… To była wielka niewiadoma i zagadka, bo nie biegałam ultra od października (ŁUT70). Zapisałam się oczywiście na spontanie, bo chciałam zrobić „jakąś ponad setkę” w cieplejszych warunkach niż nasze. W sumie to zapisałam się i przez Grześka i dzięki Grześkowi. Tyle nasłuchałam się od niego opowieści – a jego są wyjątkowo barwne i żywe – że zaczęłam o tym marzyć.

Autor: Sylwia Młodecka

Od wylosowania oczywiście – jak to ja – miałam różne fazy. Była radocha, że będzie duuużo biegania i myśli w stylu, ale będzie zajebiście! Potem było zwątpienie… Po co ja to chcę zrobić… przecież nie dam rady! Aż do zwykłego na tydzień, dwa przed biegiem… Zrobię to! Chcę, mam siłę i zrobię to! Bałam się pogody i nieznanego. Trasę znałam z dokładnych opowieści Grześka i wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Ale to coś innego niż w naszych górach, gdzie jeżdżę i trochę je znam. Dolomity, wielkie i przeogromne, ukazały mi się, a raczej rzuciły mnie na kolana swoim pięknem! Już w samochodzie, gdy dojeżdżaliśmy łzy kręciły się mi w oczach.

fot. archiwum prywatne

fot. archiwum prywatne

Na miejscu byłam w środę przed biegiem, żeby mieć czas na aklimatyzację. Całe szczęście, bo miałam czas również na zachwycenia się miejscem i wylewanie łez z zachwytu… Zawsze wzrusza mnie piękno przyrody. Nawet w moim lesie potrafię popłakać się, bo ładnie pachnie po deszczu albo tak po prostu, bo jest bosko! W górach jednak to się nasila. One mnie powalają!

fot. archiwum prywatne

fot. archiwum prywatne

W czwartek rano pobiegłam pod prąd ostatniego zbiegu. Ryczałam. Popołudniu z ekipą znajomych wjechaliśmy kolejką na najwyższy szczyt w Cortonie, żeby popatrzeć i pooddychać rozrzedzonym powietrzem. Ryczałam. Dookoła były piękne, cudowne ogromne G❤️ÓRY. Już miałam stan szczęścia i skupienia i nie mogłam doczekać się na start. Chciałam już to robić i być w NICH!

W piątek odbieranie pakietu i czekanie … To jest najgorsze. A potem była już ta cudowna samotność ultraski. Bycie kompletnie przy sobie. Wczuwanie się w siebie i spokojne napieranie. Pomimo zapalenia krtani i męczącego suchego kaszlu o dziwo szło mi dobrze i miałam siłę. Byłam szczęśliwa. A gdy wstało słońce i je zobaczyłam, to już odleciałam całkowicie. Jezioro Musurina powala z nóg. A potem się zaczęło… Tre Chime!

fot. archiwum prywatne

fot. archiwum prywatne

Mam kartkę z kalendarza z zimowym zdjęciem Sióstr przyczepioną do lodówki. Patrzyłam na nią codziennie i myślałam: niedługo tam będę. Kiedy więc już się tam znalazłam i dotarło do mnie, gdzie jestem i co robię, to oczywiście znowu się poryczałam i beczałam jak małe dziecko. Aż dławiło mnie w gardle ze wzruszenia. To był najprzyjemniejszy moment całego biegu. Nigdy nie zapomnę tego uczucia. Nawet teraz, kiedy o tym piszę, łzy same napływają mi do oczu… Potem było jeszcze dużo cudownych widoków, przekraczanie strumienia w cudownej kamienistej dolinie otoczonej przez kolosalne bułowate i okrąglejsze góry.

Upał dał mi w kość na długich prostych. Nade mną krążyła burza, a tej w górach za bardzo nie lubię. Bałam się ostatnich 30 km, bo Grzesiek mi opowiadał, co mnie tam czeka. I miał rację. Druga noc, przyszła burza, było mokro i niezbyt bezpiecznie. Na szczęście miałam zapas czasu i mogłam spokojnie pokonywać ostatnie około 25 km.

fot. archiwum prywatne

fot. archiwum prywatne

Bałam się drugiej nocy. Ultra robi się jednak na takiej adrenalinie, że nie byłam senna. Tylko jedna myśl krążyła mi po głowie – chcę już skończyć i wejść pod prysznic! Zawsze mnie to męczy. Po 12-15 godzinach w biegu mam ochotę się umyć! No ale cóż, trzeba było napierać. Na trasie cały czas byli ludzie, więc nie czułam się kompletnie sama. Poznałam Polaka – Bartka – i z nim napierałam końcówkę. Mieliśmy wrażenie, że jest dzień świstaka i że to się nigdy nie skończy. Ze zmęczenia na naszej trasie zacżęły pojawiać się krowy z kokardą, chińskie kotki… Hitem był pod koniec namiot cyrkowy w lesie. No i mi przez ostatnich kilka godzin cały czas biły dzwony z Cortiny. Było ciężko dojść do ostatnich 2 punktów odżywczych. Nawet Krzychu musiał mnie słuchać przez telefon i znosić moje: nigdy nie będę biegać! nie biegnę Grani Tatr! Nienawidzę gór! Wyrzucenie z siebie pomogło.

Moją strategią i celem było ukończyć Lavaredo w limicie i to się udało – wbieg na metę był jak w malignie. Jednak 29 godzin na nogach może zmęczyć. Szybki prysznic, krótki sen i do domu. A ja nic… Dopiero w poniedziałek rano mnie tąpnęło i jak zrozumiałam, co zrobiłam, to się znowu popłakałam. Taka mała, niezbyt wysuszona jak na ultraskę, a zrobiłam coś tak trudnego! I chcę jeszcze! Chyba to właśnie przełamywanie słabości i kryzysów mnie tak pociąga w ultra biegach. No oczywiście na pierwszym miejscu są widoki! Kocham bieganie, góry i podróże, ❤️a bieganie ultra jest mega fajnym tego połączeniem. I bardzo się cieszę, że nie wszędzie są ciasne limity i nawet ja mogę to robić i kończyć. Nawet jak tak długo to trwa. W tym roku jeszcze dwa starty BUGT w moich kochanych Tatrach i Łemkowyna 70, która jest deserem na koniec sezonu i moim ukochanym biegiem górskim.

Sylwia Mlodecka czyli Ultramityczna 6

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *