27 lipca 2017 By GÓRY & ULTRA, Slider With 40392 Views

Nie miałem wątpliwości. Wszyscy, którzy dotrą do mety będą zwycięzcami. – rozmowa z Jarosławem Haczykiem po jego 100 km w ramach Ultra Sierra Nevada

W dniach 14-15 lipca odbyła się czwarta edycja imprezy biegowej Ultra Sierra Nevada w Andaluzji w Hiszpanii. Pierwszym Polakiem na mecie był Jarosław Haczyk. Zapraszamy na krótką rozmowę po biegu.

Na linii startu 100-kilometrowego biegu w ramach Ultra Sierra Nevada stanęło 400 biegaczy z ponad 38 krajów. Bieg ukończyło 185 osób. Ty zająłeś 70 miejsce open. Gratulacje! Czy przed startem podejrzewałeś, że będzie to bieg, który „wykosi” aż tylu zawodników?
Przed startem starałem się przeanalizować sytuację z poprzednich lat, wyniki i ilość kończących bieg. Pomaga to określić swoje miejsce w „szeregu” i w przybliżeniu oszacować możliwy do osiągnięcia wynik. Z takiej analizy wynika też szacunkowa ilość biegaczy kończących określone zawody. Dodatkowym elementem są właśnie spodziewane warunki pogodowe na trasie, a prognozy od jakiegoś czasu nie dawały złudzeń. Nie miałem więc wątpliwości, że wszyscy, którym uda się dotrzeć do mety będą zwycięzcami i mogłem przypuszczać, że uda się to około połowie biegaczy. Sam po cichu liczyłem na miejsce w szóstej dziesiątce.

Dystans to jedno. Drugie utrudnienie na trasie to przewyższenia, a trzecie – temperatura. Co tak naprawdę dało Ci najbardziej w kość?
Osobiście nie lubię setek. Wolę dystanse krótsze lub dłuższe. Dlaczego? Setka to taki dystans, że trzeba pobiec go dość mocno, ale też łatwo można przesadzić z tempem. Przewyższeń się nie bałem, gdyż po Rondzie w Andorze, którą ukończyłem dwa razy, zdecydowanie zmienia się spojrzenie na trudność trasy. Po tym biegu, wszystkie inne wydają się łatwe. W tym roku czuję się zdecydowanie mocniejszy na podejściach, szczególnie tych naprawdę ostrych i takie miały być właśnie w drugiej części trasy. A długi zbieg na ostatnich 7 kilometrach to było coś, na co czekałem od początku. Nie lubię biegać w upałach i tego właściwie przed startem bałem się najbardziej. Od początku wiedziałem, że zimno na południu Hiszpanii nie będzie, a czym było bliżej dnia startu, tym nadzieja na delikatne chociaż ochłodzenie umierała. Co więcej, zapowiadały się rekordowe upały. Scenariusz przybierał coraz czarniejsze barwy i kilka godzin przed północą temperatura wzrosła do 46 stopni. Miałem jednak czas, aby oswoić swój umysł z tym, co nieuchronne, pogodzić się z warunkami, a nawet polubić je. Wiedziałem, że początek trasy jest dość łatwy technicznie i zalesiony, jednocześnie pokonuje się go nocą, kiedy słońce nie praży, trzeba tylko poradzić sobie z wysoką temperaturą i pobiec na tyle spokojnie, aby zostało sił na drugą pięćdziesiątkę, która jest zdecydowanie trudniejsza z trzech powodów: temperatura, odsłonięty teren i zaczynające się schody, czyli znaczne przewyższenia. Z powyższych względów do tych zawodów podszedłem nadzwyczaj rozsądnie i pozwoliło mi to z uśmiechem pokonać prawie całą trasę.

Jarosław Haczyk /Ultra Sierra Nevada 2017

Jarosław Haczyk /Ultra Sierra Nevada 2017

Dystans ultra ma to do siebie, że nigdy nie wiesz, co może się przydarzyć w trasie… Zapewne jedną z takich niespodzianek był fakt, że Twojej żonie Natalii padła czołówka i przez dłuższy czas biegliście razem. Jak bardzo musiałeś zmienić swoją strategię na bieg? Czy to była jedyna „niespodzianka”, która czekała na Ciebie na tych 100 km?
Jak człowiek ma już wszystko poukładane w głowie, bardzo trudno jest szybko zmieniać taktykę, ale jeśli biega się ultra to koniecznie trzeba się tego nauczyć. Tym bardziej, że zdarzają się rzeczy, na które nie mamy wpływu. Pół godziny przed startem stało się jasne, iż do świtu pobiegniemy razem. A świt nastaje tu późno. Miałem więc 7 godzin na to, aby wszystko poukładać od nowa. Z jedną czołówką w trudnym terenie nie biega się zbyt komfortowo tym bardziej, że większość trasy prowadzona była wąskimi ścieżkami, którymi nie da się biec obok siebie. Podążałem więc za Natalią, próbując odchylać się to w prawo, to w lewo, aby mogła cokolwiek widzieć i w miarę bezpiecznie połykać kolejne kilometry. Gdy minęła siódma mieliśmy w nogach ponad 40 kilometrów i było już wystarczająco jasno, abym mógł polecieć własnym tempem. Musiałem tylko uważać, żeby zbytnio nie przyspieszyć, bo groziło to przegrzaniem, dosłownie i w przenośni. Wydaje się, że plan wykonywałem w miarę rozsądnie. Jednak upał błyskawicznie dał się we znaki. Do punktu na 57 kilometrze wszystko szło doskonale. Tam, tak jak wszędzie odpowiednio się nawodniłem i uzupełniłem zapasy. 1,5 litra płynów wydawało się wystarczające na następnych 10 kilometrów. Jednak już po trzech kilometrach z tego zapasu została tylko połowa. W tym momencie coś we mnie pękło. Zostało 7 kilometrów i ani jednego drzewa, pod którym można by się choć na chwilę schronić przed prażącym słońcem. Złapały mnie skurcze, musiałem odpuścić. Wiedziałem, że to będzie moje najtrudniejsze 7 kilometrów. Rozsądnie zatrzymałem się i do bidonu, w którym miałem wodę z cytryną wsypałem saszetkę z elektrolitami. Popijałem powoli i szedłem powoli, nie znałem trasy i nie wiedziałem, czy mogę liczyć na jakiś strumień. Po jakimś czasie, już na zbiegu, poczułem smród, a po chwili przy samym szlaku zauważyłem zdechłą od upału owcę. Na wodę tu raczej nie mogłem liczyć. Wziąłem się w garść i zacząłem truchtać. Dalej było już łatwiej.

Co było dla Ciebie największym wyzwaniem podczas biegu? Co sprawiło Ci największą trudność?
Można powiedzieć, że właściwie, chyba z powodu wcześniejszego nastawienia, żeby po prostu przeżyć, nie był to dla mnie bieg zbyt trudny. Spokojnie i z uśmiechem przemierzałem kolejne kilometry, podziwiając widoki, nasłuchując i wypatrując strumieni. Każda możliwość schłodzenia się przynosiła natychmiastową, choć krótkotrwałą ulgę. Wchodziłem do każdej wody. Z tego też powodu dość szybko na stopach pojawiły się sporej wielkości pęcherze, ale jak się biega długie dystanse, człowiek przyzwyczaja się do tego nieprzyjemnego uczucia chlupotania ropy pod skórą. Dla mnie zdecydowanie ważniejsza w tym momencie była możliwość schładzania się. Trzeba odpowiednio ustawić priorytety.

Jarosław Haczyk / Ultra Sierra Nevada 2017

Jarosław Haczyk / Ultra Sierra Nevada 2017

A co sprawiło Ci największą przyjemność podczas biegu? Czy tylko przepiękne widoki szczytów Sierra Nevada?
Przyjemność sprawiało mi samo bieganie w nieznanym terenie, atmosfera, pustka, widoki. Cudownie też było biec nocą razem z Natalią. Wspaniały był ostatni zbieg, kiedy gnałem jak opętany (potem okazało się, że niewielu zawodników zbiegło szybciej), śmiejąc się i krzycząc z radości, że bez większych problemów zbliżam się do mety. Na końcowych kilometrach wiedziałem, czego się można spodziewać, bo w środę, dwa dni przed biegiem, pojechaliśmy do Pradollano na ostatni trening, nasycić oczy widokami i aby wejść na Veletę (trasa biegu prowadzona jest ponad 300 metrów poniżej wierzchołka). A ja dodatkowo poleciałem jeszcze wtedy na najwyższy na Półwyspie Iberyjskim Mulhacen.

Jak oceniasz całą imprezę pod względem organizacyjnym?
Organizacyjnie było ok, chociaż brakowało trochę atmosfery takiej jak na biegach na pętli, kiedy to całe centrum wydarzeń zlokalizowane jest w jednym miejscu i czuje się klimat biegowego święta. Nie podobała mi się też lokalizacja biura zawodów i targów w centrum handlowym. Natomiast cała reszta, czyli to, co najważniejsze: organizacja punktów i oznakowanie trasy były na naprawdę wysokim poziomie. Polecić można też rozwiązanie z poszczególnymi punktami odżywczymi. Za każdy odpowiadał inny klub, grupa sportowa czy skauci. Zresztą takie rozwiązanie od kilku lat rozwija się na naszym DFBG i uważam, że jest to właściwy kierunek, czyli: kiedy nie biegam, pomagam innym biegaczom. Pomaganie często przynosi większą radość niż bieganie. I wiem, co mówię. Polecam.

Jarosław Haczyk / Ultra Sierra Nevada 2017

Jarosław Haczyk / Ultra Sierra Nevada 2017

Komu poleciłbyś udział w imprezie, a komu odradził?
Polecić ten bieg można każdemu, kto lubi poznawać i odkrywać dla siebie nowe tereny, każdemu, kto chce zwiedzić Andaluzję. To doskonały pretekst, aby się tam wybrać. I najważniejsze tym, którzy pragną przesuwać granice własnych możliwości. Po tym biegu żadne upały nie są już straszne. Komu odradzić? Chyba tylko tym, którzy nie lubią biegać ultra, nie lubią podróżować i wolą komfort własnego domu. Nie polecam również tym, dla których miało by być to pierwsze ultra.

Jakie masz plany biegowe na ten rok?
Jednym słowem: PTL. Później okaże się, czy coś jeszcze będzie możliwe. Parę pomysłów jest, ale raczej będzie spontan. Natomiast na przyszły rok grafik już się zapełnia.

W dniach 14-15 lipca 2017 r. odbyła się 4. edycja imprezy Ultra Sierra Nevada w Andaluzji w Hiszpanii, w ramach której biegacze mają do wyboru biegi na dystansach: 6 km, 40 km, 62 km i 100 km. Więcej o imprezie przeczytacie na naszej stronie >>> TU

  • Zapraszamy również na stronę biegu >>> TU
  • Zapraszamy na fan page biegu na Facebooku >>> TU
  • Zapraszamy na profil biegu na Instagramie >>> TU
  • Zapraszamy na profil biegu na Twitterze >>> TU

Tags :

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *