„23 kilometrowa trasa z sumą przewyższeń prawie 900 metrów i limitem 6h nikogo nie zniszczyła, ale też i nie pozwoliła sobie folgować za długo podczas biegu, chociaż okoliczności przyrody były kuszące…” Zapraszamy do przeczytania relacji Przemysława Barnowskiego z pierwszej edycji Gorce Ultra Trail Winter Edition, w której zajął 10. miejsce open.
4.03.2019 r.
Autor: Przemysław Barnowski
Zostałem „wysłannikiem” – „wysłannikiem” na pierwszą zimową edycję znanej w naszym środowisku biegowym imprezy Gorce Ultra Trail. Tylko godzina drogi ode mnie, więc grzechem byłoby nie skorzystać. W piątkowy wieczór zaraz po pracy zapakowałem manele i wyruszyłem w drogę do Ochotnicy Górnej. Przejeżdżając przez białą od padającego śniegu Przełęcz Knurowską, wiedziałem, że sobotnia trasa będzie zdecydowanie „łinter ediszyn”.
Do biura zawodów trafiłem bez żadnych problemów, korzystając z informacji, które organizator przesłał odpowiednio wcześniej w komunikacie technicznym do wszystkich zgłoszonych. Przestępując próg biura wpadłem po uszy. Urzekła mnie domowa, sielska atmosfera. Narzucona przez organizatorów oraz wolontariuszy kolejność działań w biurze miała wyższy wymiar. Na początku ciasteczka, ciasta, lokalna nalewka (bez)alkoholowa, wsparcie lokalnej organizacji w zamian za ręcznie wykonane drobne upominki, zakupy, w tym. m.in. książek Violi i Roberta z autografami, a dopiero na końcu odbiór pakietu, który po wszystkich celebracjach odbywał się sprawnie i bez większej spiny. Oficjalnie w piątek biuro działało do godziny 22:00, w sobotę lotne obok startu do 30 minut przed wystrzałem. To zdecydowanie duży plus.
Szybki dojazd na jedną z bogatej oferty kwater w Ochotnicy Górnej, kolacja, pogaduchy z nowymi starymi znajomymi i spanko. Wszyscy wiedzą, że w górach śpi się wspaniale, więc nic dodać nic ująć, obudziłem się po siedmiu godzinach snu jak nowo narodzony, gotowy na gorczańską przygodę. Na szczęście dla wszystkich startujących w nocy przyszło ochłodzenie i trasa, która jeszcze w piątek zaczynała przypominać szwajcarski ser, zrobiła się twarda z możliwościami do mocnego ścigania.
Po śniadaniu jak u babci, które zaserwowała nam gospodyni, udaliśmy się na start. Po krótkiej rozgrzewce, oddaniu do depozytu zbędnych rzeczy, miłym powitaniu wszystkich startujących oraz wystrzale jednej z ważniejszych osób we wsi 104 osoby ruszyły prawie 2-kilometrowym podbiegiem w stronę Lubania Wielkiego, symbolu biegu. 23 kilometrowa trasa z sumą przewyższeń prawie 900 metrów i limitem 6h nikogo nie zniszczyła, ale też i nie pozwoliła obie folgować za długo podczas biegu, chociaż okoliczności przyrody były kuszące…
Trasa prowadziła na szczyt Lubania Wielkiego, po czym zawodnik okrążał górę i wracał tą samą trasą. Przez pół trasy mieliśmy widok na Tatry po naszej lewej stronie, a przez drugie pół po prawej. Niby wspaniale, bo Tatry prezentowały się oszałamiająco, ale niestety to wyścig w warunkach zimowych, więc trzeba było patrzeć pod nogi. Dla mnie osobiście, pozytywne było mijanie się z innymi zawodnikami i wzajemne motywowanie. Trasa była dobrze przygotowana, oznaczona, a obecność strażaków oraz GOPR-owców dawała poczucie bezpieczeństwa.
Na mecie wszystkich witali organizatorzy, a finisher otrzymywał medal. Były także lokalne wypieki oraz gorąca herbata i grzaniec. W budynku z depozytami, wydawana była również pyszna, gorąca zupa (była naprawdę pyszna i gorąca). Meta została zamknięta o godzinie 16, a dekoracja zwycięzców w ramach programu poznawania wsi, została zaplanowana w budynku Centrum Kultury.
Po przegrupowaniu, odpoczynku udaliśmy się na oficjalne zakończenie. W sali CK czekały na nas suto zastawione stoły z lokalnymi wyrobami w ramach poczęstunku. Podczas dekoracji przygrywał genialny zespół góralski Mali Obrotni. Były też wystąpienia wójta gminy Ochotnica, podziękowania dla wolontariuszy, których uwaga… było około 60 osób! Gdy padły ostatnie słowa, czyli: „dziękujemy i zapraszamy ponownie”, wjechały pierogi przygotowane prze Koło Gospodyń Wiejskich w Ochotnicy i jestem pewien, że nikt tego wieczoru z lokalu głodny nie wyszedł. Rozmowy w kuluarach trwały jeszcze kilkadziesiąt minut, po czym po pożegnaniu się już chyba ze zgraną paczką znajomych wsiadłem do auta i udałem się w rodzinne strony.
Całościowo imprezę oceniam 10/10
Pakiet – nie oceniam, dla mnie pakiety są zbyteczne, ale krówki były obłędne!
Organizatorzy – właściwe osoby na właściwym miejscu.
Jedzenie wyśmienite, atmosfera rodzinna, miejsce cudowne, po prostu GUT – poczuj się jak u babci na wsi.