15 lipca 2017 By GÓRY & ULTRA, Slider With 8426 Views

Etapowy bieg górski Triada. Relacja Anny Szymańskiej

Anna Szymańska startu w Triadzie nie planowała. W tym sezonie zdecydowała się zbierać Perły Małopolski. Cóż jednak miała zrobić, kiedy to właśnie na jednym z biegów w ramach tego cyklu wygrała pakiet? Pobiegła. Pobiegła i zajęła 7. miejsce wśród kobiet. Zapraszamy na relację Ani.

Autor: Anna Szymańska

Startu w Triadzie nie planowałam. W tym sezonie, jeśli chodzi o biegi górskie, zdecydowałam się zbierać Perły Małopolski. To cykl 6-ciu biegów rozgrywających się od kwietnia do października w małopolskich Parkach Narodowych. I właśnie podczas odbierania pakietu startowego na bieg z tego cyklu (w maju w Szczawnicy) na stoisku Triady wzięłam udział w moim pierwszym w życiu zakładzie bukmacherskim. Trzeba było obstawić wynik najszybszego zawodnika w wyścigu na najdłuższym dystansie Pereł. Nagrodą był dowolny pakiet w Triadzie. Obstawiłam, rozpisując wynik na godziny:minuty:sekundy i… pomyliłam się o jedną sekundę. Było nas dwoje takich szczęśliwców. To była moja pierwsza taka wygrana. Los się do mnie uśmiechnął i dlatego postanowiłam podjąć to wyzwanie i zmierzyć się z Triadą. A jest z czym się mierzyć!

Triada – etapowy bieg górski

Triada, to jak na razie, jeden z niewielu w Polsce etapowych biegów górskich. Odbywa się w niesamowitym miejscu na mapie Polski – w Krościenku nad Dunajcem, gdzie zbiegają się trzy pasma górskie. Bieg(i) odbywają właśnie w tych trzech różnych pasmach górskich: w Beskidzie Sądeckim na dystansach 17, 35 i 60 km; w Pieninach dystansie 11 km oraz w Gorcach na dystansach 22 i 34 km. Udział w Triadzie polegał na wyborze i zsumowaniu trzech różnych biegów (czyt. dystansów), ale można było również startować solo, w pojedynczym biegu.
Jako że nie mam dużego doświadczenia w startowaniu w biegach górskich, zdecydowałam się na najkrótsze dystanse, ale jednak w Triadzie i wyszedł mi mój pierwszy dystans ultra, bo aż 50 km. Rozbity jednak na trzy biegi w dwa dni.

Dzień pierwszy – Beskid Sądecki

Anna Szymańska

Anna Szymańska

Pierwszy start był w sobotę 1 lipca o godz. 10:00 z okolic bardzo charakterystycznego mostu w Krościenku nad Dunajcem, rozpościerającego się właśnie ponad rzeką Dunajec. W oczekiwaniu na start most był wspaniałym schronieniem przed ulewnym deszczem, który padał od nocy. No ale kiedyś trzeba było wyjść spod mostu i ruszyć na trasę biegu po Beskidzie Sądeckim. W skrócie ta trasa mogłaby się nazywać „szlakiem dopływów Dunajca”, ponieważ już pierwsze podejście prowadziło wąwozem, którego środkiem spływał po skałach i kamieniach górski strumień. Lejący się z nieba deszcz dodawał tylko uroku tej sytuacji. Potem trawersowaliśmy chwilę stromym zboczem w lesie, aż trafiliśmy do kolejnego wąwozu, którym zbiegliśmy do samego Dunajca, gdzie była zawijka o 180 stopni i kolejnym mokrym wąwozem pięliśmy się w górę, w stronę szlaku na Dzwonkówkę.

Pierwsze źródlane wlewy do butów były dosyć przyjemne, jednak z czasem temperatura wody zaczynała mi doskwierać i marzyłam, żeby to się już skończyło. Biegam bez zegarka, więc dopytywałam po drodze, ile km mamy już na liczniku i jak daleko jeszcze do mety. Trasa była bardzo dobrze oznakowana, jednak bez wskazywania przebytych km. Za to w strategicznych punktach byli obecni sami organizatorzy biegu, którzy zarówno pilnowali porządku, jak i serdecznie dopingowali wszystkim biegaczom. I gdzieś na 10 km stał anioł-stróż Kacper, który wskazał mi skręt na upragniony ostatni zbieg w kierunku Krościenka. Ci, którzy wybrali dłuższy dystans, musieli pokonać jeszcze podejście na Przehybę, gdzie czekał na nich punkt odżywczy oraz przepak. Ja szczęśliwa puściłam się w dół i z utęsknieniem wypatrywałam asfaltu, który zwiastował upragnioną metę w Krościenku.
Metę udało mi się osiągnąć po około dwóch godzinach biegu. Pierwszy etap ukończyłam na 7 pozycji wśród 34 kobiet, co było miłą niespodzianką i zachętą, aby takie fajne miejsce w tabeli wyników utrzymać. Na mecie czekała pyszna gorąca herbata i woda. Kiedy trochę odpoczęłam i ostygłam, udałam się na pobliską kwaterę, żeby się wysuszyć, ogrzać, zjeść i zregenerować przed kolejnym startem tego dnia, czyli biegiem nocnym w Pieninach.

Dzień pierwszy – etap nocny – Pieniny

Anna Szymańska / fot. Karol Szczapa

Anna Szymańska / fot. Karol Szczapa

Bieg startował z pobliskiego pięknego Rynku w Krościenku jeszcze tego samego dnia, w sobotę, o godz. 21:00. Trasa prowadziła na początku asfaltowymi ulicami Krościenka, przebiegała wąskimi ścieżkami po łąkach, aż na skraju miasta dotarliśmy do dosyć ostrego kilometrowego podejścia pod górę. Znowu w wąwozie, tym razem bez strumyka, ale za to z błotem ściągającym buty. Zalesiony wąwóz nawet podczas pierwszego okrążenia był ciemny i wymagana w regulaminie czołówka bardzo się przydała. Dodatkowo na szczycie znowu stał anioł-stróż Kacper, który zbawiennie nawoływał, niczym głos z niebios, że to już koniec podbiegu i teraz już tylko czeka nas zbieg szeroką, przyjemną ścieżką, prowadzącą z powrotem na ulice Krościenka. Po drodze był jeszcze jeden rarytas, to znaczy bieg po położonej szerokim pasem łące. Nie wiem jak oni to zrobili, ponieważ nie było to ściernisko, ale mięciutka, chociaż mokra i śliska, położona wysoka trawa. Trzeba było uważać, ale zbieg po takim dywanie to niezapomniane przeżycie. Ten odcinek trasy doświetlali również strażacy z wozu strażackiego. Wszystko było pod kontrolą. Po powrocie na ulice Krościenka, wbiegliśmy na ciemną promenadę prowadzącą wzdłuż Dunajca aż do Rynku. Znów przydała się czołówka. A odległość do mety na rynku wskazywał, wyłaniający się w oddali pięknie oświetlony, wspominany już przeze mnie wcześniej, charakterystyczny most nad Dunajcem. Po pokonaniu pierwszego okrążenia, na drugim wspaniałą nagrodą były świetliki. Prawdziwe, migoczące w ciemnościach i w strumieniach światła z czołówek świetliki. Widziałam je na żywo po raz pierwszy w życiu! Warto tutaj dodać, i znowu pochwalić organizatorów Triady, że trasa była bardzo pomysłowo oznakowana, to znaczy na gałęziach i trudnych punktach, wymagających uwagi i ostrożności, były porozwieszane odblaski oraz migoczące światełka. Nie było ich za wiele, ale były dokładnie tam, gdzie trzeba. To dawało poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Poczucie, że organizatorzy mają doświadczenie i wyobraźnię, która podpowiada im, czego biegaczom potrzeba. Po dobiegnięciu do mety, każdy szybko oddalał się w kierunku kwatery i łóżka, bo następnego dnia rano… kolejny start .

Dzień drugi – Gorce

Anna Szymańska / fot. Karol Szczapa

Anna Szymańska / fot. Karol Szczapa

Następnego dnia, w niedzielę, obudziłam się nawet wyspana, jednak na lekko sztywnych i bolesnych nogach, a czekała mnie 22 km trasa po Gorcach. W drodze na start spotykałam zawodników, którzy – tak jak ja – pierwszy raz brali udział w tego typu zawodach i też byli już zmęczeni poprzednim dniem, ale dzielnie szli(śmy) na start, dodając sobie wzajemnie otuchy. I chociaż ciężko było wystartować, od razu pod górę, to widoki ze szlaku prowadzącego na Lubań, były wspaniałe. Tym razem trasa wiodła górami, a nie wąwozami. Pięknie było widać pobliskie Pieniny i Tatry w oddali! Widoki zapierały dech w piersiach, ale nie miałam ochoty zatrzymywać się, żeby podziwiać widoki, bo chciałam jak najszybciej skończyć ten bieg i móc naprawdę odpocząć. Mieć to już za sobą. Więc trzeba było gnać przed siebie i do góry. Naprawdę mocno do góry. Ostatnie kilkadziesiąt metrów podejścia na Lubań, to była dla mnie ściana. Chociaż były wyżłobione drobne schodki w ziemi, to jednak było tam tak stromo, że szło się niemal na czworakach… no, ale jak już pokonało się ten próg, to faktycznie było już tylko z górki. No i pytanie: jak daleko jeszcze do mety? Biegłam już naprawdę ostatkiem sił. Nogi same (się) niosły, w dół, ale jakiekolwiek wypłaszczenie, a co gorsza drobne wzniesienie, to była męczarnia. A z tyłu głowy pojawiła się myśl, że pewnie, tak jak wszystkie etapy, ten bieg również będziemy kończyć w tym samym miejscu, gdzie wystartowaliśmy, więc na samiusieńkim końcu czeka mnie jeszcze stromy zbieg po wykoszonej trawie wprost w bramkę mety. Skupiłam się więc tylko na tym, żeby nie zakończyć tego biegu jakąś spektakularną wywrotką. Na szczęście udało się dobiec bez wywrotki i kontuzji i na obronionej po pierwszym i drugim etapie 7 pozycji wśród kobiet. Chociaż na mecie padłam jak kłoda, byłam jednak naprawdę szczęśliwa, że udało mi się sprostać takiemu wyzwaniu. Wielokrotnemu poderwaniu się do walki ze samą sobą, ze swoimi słabościami, bólem i zmęczeniem i z okolicznościami przyrody, deszczem, błotem… Na trasie spotykałam ludzi, którzy biegli dłuższe dystanse i podziwia(ła)m ich. Często dzielili się swoją wiedzą i doświadczeniem. Wspieraliśmy się nawzajem. Bardzo im za to dziękuję.

To był naprawdę wspaniały bieg pod każdym względem. Od organizacji, informacji, przygotowania i obsługi tras, po zacne grono uczestników, prawdziwych pasjonatów, ludzi uśmiechniętych i szczęśliwych. Polecam ten bieg serdecznie każdemu!

relacje z biegów

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *