3 sierpnia 2024 By GÓRY & ULTRA, Slider With 375 Views

Biegowa wycieczka przez Szwajcarię, czyli Crossing Switzerland [wywiad z Mariuszem Kołodziejem]

“Start w Crossing Switzerland polecam łowcom przygód, dla których liczy się trasa, wewnętrzne doświadczenia i chęć sprawdzenia siebie” – o 163 godzinach spędzonych na trasie 390-kilometrowego biegu przez Szwajcarię rozmawiamy z Mariuszem Kołodziejem. 


3.08.2024 r.

Monika Bartnik: 390 km / 24 000 m+. To dystans, jaki pokonałeś w ramach Crossing Switzerland. Co skłoniło Cię do wzięcia udziału w tak ekstremalnym biegu i czy rzeczywiście było to ekstremalne doświadczenie?

Mariusz Kołodziej: To proste. To marzenia skłaniają mnie do nowych wyzwań. Rok temu połknąłem bakcyla, po starcie w TORX 330 km i szukałem nowego biegu. Przypomniała mi się relacja Jędrka Maćkowskiego z pierwszej edycji biegu, a potem już poszło. 

Czy było ekstremalnie? Hmmm… Trochę tak było, o tyle ciężej, bo organizator zrobił dość duże odległości pomiędzy bazami życia. Na TORX były standardowo co 50-60 km. Tutaj pojawiły się odległości 70-80 km. To dużo, a do tego punkty wsparcia były zazwyczaj rozstawione ok. 20 km, więc też są to znaczne odległości bez stałego jedzenia. Na szczęście ilość wody w Alpach była bardzo duża, więc z tym nie było problemu. 

Jak wyglądała formuła biegu?

Mariusz Kołodziej: Bieg składał się z 6 baz życia – znajdowały się w nich torby, które zostawiliśmy organizatorowi. Był tam śpiwór, buty na zmianę, jedzenie, ciuchy itp. W tych bazach  możliwe jest też spanie i jakieś „poważniejsze” posiłki. Pomiędzy bazami są punkty wsparcia z wodą i jedzeniem. Co do zasady, ja wgrywam sobie 6 tras i każdą z nich traktuję jak oddzielny bieg i lecę na kolejną trasę. 

Czy miałeś wcześniej doświadczenia z biegami na tak długich dystansach? Jak ten bieg różnił się od poprzednich?

Mariusz Kołodziej: To druga edycja biegu na takim dystansie robiona przez tego organizatora – cały czas się uczy i rozwija. Wcześniej, jak już wspominałem, startowałem we włoskim klasyku TOR 330 km. TORX wydaje się jednym z najlepszych biegów długodystansowych, więc ciężko było znaleźć coś, co byłoby lepiej zorganizowane. W Szwajcarii nie było takiej ilości wolontariuszy na punktach i tak dobrej organizacji, a przede wszystkim na niektórych punktach brakowało ciepłego jedzenia – tragedii nie było, ale nie pomagało to w pokonywaniu trudnych kilometrów. Tak jak pisałem, odległości od punktów były duże, „trochę” za duże. Organizator też zmienił trasę z uwagi na bezpieczeństwo, co wpłynęło na zmianę przewyższeń oraz wprowadzono dziksze i zdecydowanie trudniejsze odcinki na trasie. 

Czy jakoś specjalnie przygotowywałeś się do startu na takim dystansie?

Mariusz Kołodziej: No nie. Założyłem, że intensywność „mojego” biegania nie jest duża, więc pamięć mięśniowa i „wrodzona” wytrzymałość wystarczą, no i głowa udźwignie. Moim zdaniem, to nie są trudne biegi, o ile wcześniej zrobiło się bazę. Pomoga np. start w kilkadziesiątu innych biegach górskich, w tym np. w TDS, Lavaredo Ultra Trail, TransGranCataria, MIUT, GTC… Bez tego byłoby trudno, ale to już kilkanaście lat zbierania doświadczeń i wytrzymałości. 

Jakie były najtrudniejsze momenty podczas trasy? Co było dla Ciebie szczególnie trudne?

Mariusz Kołodziej: W ostatnim biegu pamiętam ostatnią noc. Wybiegłem z punktu bez odpowiedniego wypoczynku i przypłaciłem to lekką utratą świadomości – nie pamiętam, jak znalazłem się w schronisku, więc tym razem próbowałem nie mieć kryzysów związanych ze spaniem i to się w 90 % udało. Jak pojawiało się zmęczenie na szczęście pojawili się inni biegacze, a to czasami wystarczy. 15 minut rozmowy i kryzys zażegnany. 

Najtrudniejszy moment to obtarcia. W drugim dniu w nocy padał deszcz, a rano zaświeciło słońce. Do bazy, gdzie mógłbym zmienić buty było jeszcze ok. 50 km, czyli kilkanaście godzin biegu. Pomimo zmiany skarpet i posmarowaniu stup to jednak niewiele dało i zrobiły się kalafiory, a potem pęcherze i odciski. Rozwijały się z dnia na dzień, bo dni były upalne i w butach był ogień. Na szczęście pomimo informacji organizatora, że nie będzie masażystów i podologów – BYLI i robili dobrą robotę. W szóstym dniu porozcinałem buty i wypuściłem małe palce, co umożliwiło mi ukończenie biegu, bo było już blisko tego, żeby 50 km przed metą zejść z trasy. Ból każdego kroku był już nie do wytrzymania, zwłaszcza na zbiegach.

Dystans pokonałeś w 163 godziny! Jak udało Ci zapanować nad zmęczeniem i utrzymać motywację na tak długim dystansie? Jak radziłeś sobie z kryzysami?

Mariusz Kołodziej: Moja motywacja jest zawsze na bardzo wysokim poziomie. Ten bieg był moim marzeniem, więc inaczej być nie mogło. Dodatkowo pomagały mi okoliczności natury. Miałem również grupę przyjaciół, którzy śledzili trasę, byłem z nimi cały czas w kontakcie. To oni dodawali mi otuchy i siły. Jak zawsze szukałem też kontaktów z innymi biegaczami. Rozmowy pomagają. Czasami warto po prostu z kimś przemierzyć kilka kilometrów. Było kilku Polaków, z którymi trzymałem się i wspieraliśmy się . 

Jak wyglądało Twoje odżywianie i nawadnianie na trasie?

Mariusz Kołodziej: W swojej torbie, która była w każdej bazie życia dostarczana przez organizatora, miałem przygotowane racje żywnościowe – na każdą część trasy inny woreczek z żywnością. W zależności od długości różniły się wielkością żeli, batonów, własnego izo -tabletki. Do tego na każdym punkcie jadłem wszystko, co było ciepłe, stałe, owoce. Nawet nie wiem, ile sera zjadłem, ale w kilogramach by wyszło. Wodę brałem z punktów i dorzucałem własne tabletki. Uzupełniałem też wodę ze źródeł, rzeczek i rzek, ale to już jak wiedziałem, że wyżej nie ma już żadnego pastwiska. Smak wody nie do zapomnienia i ten chłód.

Jakie wyposażenie miałeś sobą na trasie?

Mariusz Kołodziej: Powiedziałbym, że standardowe. Jedyne, czego miałem więcej to środki do pielęgnacji stóp – strzykawka, igła, gaziki, środek odkażający, tejpy i plastry bez opatrunku. I oczywiście główna rada – nie używamy plastrów na odciski. Ściąga się je już ze skórą, więc więcej złego niż dobrego robią. No chyba że bieg jest na 50 km.

Co się sprawdziło, co zawiodło, co polecasz zabrać ze sobą?

Mariusz Kołodziej: Chyba wszystko się sprawdziło – trzeba pamiętać, że na XXL dystansie wszystko może obetrzeć, więc ciuchy i buty muszą być sprawdzone i często zmieniane. Co zabrać? Jedzenie zawsze się przyda, bo nigdy nie wiadomo, jak trudna technicznie będzie trasa będzie i ile potrwa, więc zapas zawsze musi być (pomimo tego, że czasami żele już nie wchodzą – to nie ma jakoś znaczenia i tak trzeba jeść). No i oczywiście apteczka.

Co najbardziej zapadło Ci w pamięć podczas biegu przez Szwajcarię? 

Mariusz Kołodziej: Cisza w górach w nocy, wschody słońca i zachody. Te momenty, kiedy łapie się chwilę snu – po prostu kładziesz się na podłodze i bez problemu zasypiasz. Chyba najbardziej zapadają w pamięci obrazy obudowane emocjami – no i chwila, kiedy przeciąłem buty i nagle mogłem znów po prostu biec i już wiedziałem, że będzie meta. 

Komu polecasz start w Crossing Crossing Switzerland, a komu jednak byś odradził?

Mariusz Kołodziej: Polecam łowcom przygód, dla których liczy się trasa, wewnętrzne doświadczenia i chęć sprawdzenia siebie. Bez kilku lat spędzonych na uprawianiu jakiejś dyscypliny związanej z bieganiem będzie trudno, ale myślę, że warto próbować jeśli się chce. 

Jak oceniasz organizację całej imprezy?

Mariusz Kołodziej: No i tu mam problem, bo to nie była zła organizacja. Taka 6,5 na 10 pkt. Problemy były głównie z brakiem ciepłego jedzenia na kilku punktach, ale po drugiej stronie pamiętam punkt, gdzie mogłem zażyczyć sobie to, na co mam ochotę, a Pani Kucharz przygotuje mi go na kuchence polowej. To były moje najlepsze ziemniaczki smażone z jajkiem i bekonem. Był też burger z frytkami oraz fasolka z ryżem i kurczakiem cudnie doprawiony. To pewnie jeszcze ulegnie poprawie. 

Miejsca do spania były dobrze przygotowane, możliwość skorzystania z usług podologa i masażu możemy uznać za standard na długich dystansach i tu też już to było. Zmiana trasy, która została puszczona autorską trasą po pastwisku na poziomie 2300 m i zejście trasą bez szlaku to było bardzo wymagające i nie do końca zrozumiałe, chociaż wiem, że zmiana trasy wynikała z przyczyn zewnętrznych. Myślę, że za dwa lata będzie jeszcze lepiej.  Ps. w pakiecie był oczywiście limitowany scyzoryk – szwajcarski 🙂 

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Czy masz w planach starty na jeszcze dłuższych dystansach?

Mariusz Kołodziej: Chyba tak, chciałbym spróbować. Może Portugalia? Ale na razie to jeszcze odciski leczę 😉 

Jakie plany biegowe masz na ten rok?

Mariusz Kołodziej: W tym roku już na spokojnie. Gdzieś koło Konina chętnie pobiegam. Z dalszych wyjazdów to szykuje się Cappadocia Ultra Trail na 60 km.  Ps. Właśnie odwołałem udział w biegu marzenie – może za rok – Grand Raid Reunion. W tym roku już chyba wykorzystałem liczbę cięższych biegów.


Jesteś naszym Czytelnikiem?
Dołącz do naszych Patronów i w ramach Patronite.pl wspieraj rozwój portalu ruandtravel.pl.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *