8 listopada 2019 By GÓRY & ULTRA, Slider With 12683 Views

Było 600 kilometrów przez Islandię… będzie 1000 km w Tadżykistanie. Szymon Makuch i jego biegowe projekty.

W lipcu 2019 roku Szymon Makuch pokonał 600-kilometrową trasę podczas samotnej biegowej wyprawy przez Islandię. We wrześniu 2020 roku planuje przebiec 1000 km w Tadżykistanie. Podczas realizacji swoich biegowych projektów Szymon wspiera potrzebujących. Tym razem chce pomóc maratończykowi, który doznał rozległego udaru mózgu. Portal www.runandtravel.pl jest patronem mediowym wyprawy do Tadżykistanu.

Tekst i zdjęcia: Szymon Makuch

Samotny bieg przez Islandię w ciągu 11 dni był bardzo ważnym i przełomowym wydarzeniem w moim życiu. Nie tylko ze względu na sportowy aspekt tego przedsięwzięcia, który w znaczący sposób przesunął fizyczne ograniczenia mojego organizmu, ale także na to, w jaki sposób patrzę na otaczającą mnie rzeczywistość. Bieganie czy też uprawianie danej dyscypliny sportu, która mocno wychodzi poza obszar strefy wygodnego komfortu, jest swoistą nauką o samym sobie – o swoich ograniczeniach, o progu bólu czy też o motywacji do kontynuowania tego, co jest niebezpieczne, nieprzyjemne, a na koniec jednak okazuje się najlepszym uczuciem na świecie. Sportowy paradoks. Często wracam do momentów kryzysowych – a jest do czego wracać i wyciągam z nich wnioski. Wstawanie bladym świtem na trening, kiedy na zewnątrz panują egipskie ciemności, a temperatura sięga blisko zera nie stanowią już problemu, który kiedyś mogłem przeczekać pod kołdrą, usprawiedliwiając swoje lenistwo trudami poprzedniego dnia. Islandia nauczyła mnie walki ze swoimi słabościami bez względu na wszystko. Nauczyła mnie również konsekwencji własnych działań oraz – co najważniejsze – żeby nigdy nie tracić nadziei.

fot. Szymon Makuch

 

Pokonywanie własnych barier i ograniczeń jest niezwykle wciągające. To, co do niedawna wydawało się być niemożliwe, a na pewno nieracjonalne – w sporcie wyczynowym przechodzi przez szereg testów, prób i doświadczeń, by wreszcie okazało się realne. Najważniejszy jest tu czas. Prędzej czy później się uda. Do niedawna złamanie 2 h w maratonie było czymś, co uważaliśmy za wyczyn nie do zrealizowania. Jednak szereg prób i niezwykle zaawansowanych doświadczeń pokazało, że jest i to jeszcze ze sporym zapasem czasu.
Rok temu byłem przekonany, że maksymalnie w ciągu roku jestem w stanie przebiec 4 maratony. W tym roku przebiegłem ich ponad 16. Każdy z 11 dni był wyjątkowy. Jakkolwiek brzmi to banalnie tak właśnie było. Pierwsze dni podczas biegu były walką z ciężarem plecaka i tym, co się w nim znajdowało. Mimo że pakowałem się parę razy przed wyruszeniem w trasę, to wciąż uważałem, że mam za dużo rzeczy, że na pewno jest coś, czego nie potrzebuję. Oczywiście wcale tak nie było i myśl ta powracająca jak bumerang co jakiś czas stawała się coraz słabsza. W czasie trwania biegu nauczyłem się ignorować uciążliwe myśli, które wystawiały na próbę moją motywację i upór w dążeniu do celu. Brzemię plecaka nie było jedynym problemem, z którym musiałem się zmierzyć. Z powodu długich i ciężkich treningów, które przygotowały mnie do biegu mocno obciążyłem miednicę. Przeciążenia wywołały niezwykle bolesny ucisk w okolicach kostki, a w ostatnich dniach w kolanie. Wtedy nie znając jeszcze przyczyny bólu jedyny ratunek upatrywałem w dużych dawkach leków przeciwbólowych. W czasie 11 dni mocno zaprzyjaźniłem się z ketonalem i ukochanym paracetamolem. Codziennie wraz z uporem udawało mi się przebiec ok. 55 km. Harmonogram dnia wyglądał następująco: rano owsianka ze snickersami z dodatkiem ketonali, które uśmierzały ból na parę godzin. Po pierwszych 25 kilometrach robiłem 20 minutową przerwę na lunch, by później co 10 kilometrów dodawać sobie energii batonami i krótkimi przerwami. Nie lubię się na długo zatrzymywać, więc nawet zdjęcia robiłem w biegu. Na wyspie w lipcu przez cały jest jasno. Takie warunki panują aż do września. Mój dzień w biegu trwał 8 h. Śmiałem się pod nosem, że po prostu wychodzę sobie do pracy na 8 godzin i wracam. Ale ja nie wracałem, tylko codziennie brnąłem na przód. To było niesamowite uczucie widzieć swój własny postęp jako malutką kropkę na mapie, która z dnia na dzień przesuwała się coraz bardziej na południe.

fot. Szymon Makuch

Krajobraz Wyspy był tym, co wśród ludzi, którzy pytali mnie o bieg wywoływało największy zachwyt. Natura na wyciągnięcie ręki. Bliskość gór, które na południu mieniły się kolorami tęczy i kusiły kształtami. Lodowce, których smak wody nie da się porównać z niczym innym. Codziennie przymierzałem kilkadziesiąt kilometrów w towarzystwie islandzkiego wiatru i wszechobecnego wulkanicznego pyłu.
Pomimo iż był to samotny bieg, to udało mi się spotkać niezwykle fascynujących ludzi. Jednym z nich był niesamowity szkocki biegacz – Jamie Ramsay. Jamiego poznałem nieopodal jeziora Myvatn na północy. Był to ostatni punkt cywilizacyjny przed wkroczeniem w islandzki interior. Już miałem wchodzić do sklepu po ostatnie zakupy, kiedy kątem oka zauważyłem uśmiechniętego jegomościa w tych samych butach biegowych, co ja. Od razu złapaliśmy ze sobą kontakt i po podzieleniu się dotychczasowym doświadczeniem ustaliliśmy, że nasza trasa pokrywa się w trzech nadchodzących dniach. Ja biegłem z północy na południe, natomiast Jamie ze wschodu na zachód. Była to wyjątkowa lekcja dla mnie, ponieważ Jamie był bardzo doświadczonym biegaczem, który zdobył przydomek ‘British Forest Gump’ po tym jak przebiegł dwie Ameryki – 17 tysięcy kilometrów w czasie 400 dni. Pomyślałem wtedy i myślę o tym za każdym razem, że nie był to przypadek, że wtedy spotkaliśmy się w małej wiosce przy jeziorze pośrodku niczego, bowiem jego historia i to, czego dokonał stała się motorem napędowym moich kolejnych pomysłów.

1000 km przez Tadżykistan

Uważam, że jeszcze sporo pracy przede mną – tej fizycznej i mentalnej. Może dlatego projekty, które wymyślam są tak długie i wymagające. W 2020 roku we wrześniu zamierzam samotnie przebiec legendarną drogę Pamir Highway. Niezwykle piękny i trudny szlak, którego początek zaczyna się w Tadżykistanie, a kończy w Kirgistanie w mieście Osz. O Tadżykistanie zacząłem myśleć już w czasie biegu przez Islandię. W głowie miałem oszałamiające krajobrazy Pamiru i piętrzące się blisko szczyty. Trasa, którą zamierzam przebiec ma ponad 1000 km i blisko 20 tysięcy metrów przewyższenia. Dla porównania Islandia liczyła 620 km i 6 tysięcy metrów przewyższeń. Poprzeczkę ustawiłem sobie niezwykle wysoko. Pamir Highway przebiegnę bez dodatkowego supportu i znów samotnie. Co ciekawe, zamierzam zabrać ze sobą o wiele mniejszy plecak niż podczas islandzkiego trawersu. Do tej pory nikomu nie udało się pokonać tej drogi biegiem, co stanowi dla mnie niepowtarzalną okazję do sprawdzenia siebie w wyjątkowo pionierskich warunkach.
Ten bieg będzie szczególny pod wieloma względami. Jednak jego najważniejszym aspektem będzie pomoc charytatywna dla pewnego maratończyka, który doznał rozległego udaru mózgu – Łukasza Daty. Dla Łukasza będę chciał uzbierać pieniądze na jego kosztowną, ale dającą niezwykle duże szansę na poprawę jego zdrowia – rehabilitację. ‘Tadżykistan dla Daty’ będzie projektem wyjątkowym dla nas obu.

Portal www.runandtravel.pl był patronem mediowym wyprawy biegowej przez Islandię, będzie również patronem mediowym wyprawy do Tadżykistanu.

Szymon Makuch jest bohaterem jednego z podcastów Black Hat Ultra, w którym opowiada nie tylko o Islandii, o planowanej wyprawie do Tadżykistanu, ale również o tym, czym dla niego jest bieganie.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *