29 lipca 2021 By GÓRY & ULTRA, Slider With 2433 Views

Grzegorz Mandziuk: Przehyba Trail 2021

„Czułem dreszcze, gdy wsiadałem za kierownicę. Czułem, że moment, na który czekałem od 18 miesięcy jest tuż za rogiem. Moment, w którym przekroczę linię startu i wrócę na biegowy szlak nadchodził wielkimi krokami. Jechałem w kierunku Beskidu Sądeckiego z coraz większym bananem na twarzy. Wszak Przehyba już na mnie czeka!” Zapraszamy do przeczytania relacji Grzegorza Mandziuka z Przehyba Trail 2021.


Grzegorz Mandziuk / 29.07.2021 r.

Już kilka miesięcy temu wiedziałem, że z moją nogą lepiej. Że mogę spróbować czegoś, co kręciło mnie od pierwszego wyjścia na trailowe ścieżki. Wybór Przehyba Trail był w gruncie rzeczy strzałem, ale jak się okazało, strzałem w sam środek tarczy.

Szukałem biegu, który nie jest olbrzymią komercyjną imprezą. Biegu, który ma górski klimat, jest z jednej strony przyjazny biegaczom, którzy zaczynają swoje bieganie po górach (pozdrawiam, 23,3 km here!), ale też biegu, w którym potencjalnie w przyszłości miałbym szansę zwiększyć dystans i zaliczyć jeden z dwóch dłuższych kilometraży. A słysząc w tzw. „międzyczasie” pozytywne opinie na temat tych zawodów, postanowiłem jeszcze namówić do udziału Wojtka – kumpla z pracy, który jest zafiksowany na punkcie gór dokładnie tak, jak BNT na punkcie wspinaczki po Marriocie. Jednym słowem – bardzo.

Kilka tygodni później, po dwóch odsłuchanych odcinkach podcastu, 302 przejechanych kilometrach i 4h 5 minutach spędzonych na niecierpliwym bębnieniu palcami w kierownicę mym oczom w końcu ukazało się Biuro Zawodów. Delektowałem się tą chwilą. Start. Meta. Namiot Garmina. Wielki baner z logo Przehyba Trail. Odbiór pakietów. Uśmiechnięte twarze biegaczy gwarno debatujących o jutrzejszym starcie i cykających sobie fotki. Jak ja za tym tęskniłem!

Formalnościom stało się zadość, pakiet już na swoim miejscu. A w nim chip na buty, numer startowy z wydrukowanym do góry nogami profilem trasy. Fajny patent, dzięki temu ściągawka jest pod ręką, jeśli masz numer na pasie do wieszania numerów startowych. Do tego kilka ulotek zaprzyjaźnionych biegów i imprez, buffka zawodów. Co zwróciło moją uwagę, to oryginalna dodatkowo płatna koszulka, która nie była typowym poliestrem, a zawierała w sobie domieszkę bawełny. Jak się po starcie okazało, sprawdziło się to świetnie. I jak na koszulki z mniejszych biegów, była solidnej jakości. A wierzcie mi, z różnymi „startówkami” miałem do czynienia.

Sam bieg na moim dystansie rozpoczynał się o g. 9. Hardkorowcy 60+ km startowali o 6 rano, gdy ja jeszcze przewracałem się z jednego boku na drugi. Ci średniozaawansowani z dystansu +30 km zaczynali godzinę przed nami. A my, „amatorzy” (pozdrawiam wszystkich amatorów biegających 23,3 km z +/- 1000m przewyższenia w tempie 5:11 km/min ) o 8.00 dopinaliśmy wszystko na ostatni guzik i powoli zmierzaliśmy w stronę Gołkowic Górnych do miejsca startu. Musiałem nieco te szare komórki rozruszać i przypomnieć sobie, co się robi na kilkanaście minut przed startem. Człowiek w zawodach dawno nie startował, trzeba więc wytężyć głowę i wdrożyć się z powrotem. Dobra, jest, pamiętam. Rozgrzewka, toitoi, sprawdzanie zegarka, ostatnie poprawienie sznurówek i… go, go, go!

No i chciałbym teraz napisać, że dobrze wystartowałem. Że był plan, że poszło dokładnie tak, jak sobie wymarzyłem. Taaa… Cały misterny plan…

Oczywiście były założenia. Czyli przede wszystkim złap rytm SWÓJ, a nie tłumu. Nie planowałem żadnego tempa, bo to w końcu mój pierwszy start w górach. Ale po tej półtorarocznej przerwie byłem jak pies spuszczony ze smyczy. Jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”. Pognałem gdzieś w pierwszej części stawki i nieco te pierwsze kilometry nie wyszły mi najlepiej. Ok. 500 m od startu, zaczął się pierwszy podbieg. I pierwsze kłopoty, bo nie działał mi czujnik tętna. Co się do cholery dzieje? Restart aktywności… to nie pomaga.

Walka z podbiegiem i z zegarkiem nie należy do najprzyjemniejszych. Tym bardziej, jeśli widzisz, że i jedno i drugi staje się coraz większym wyzwaniem. Dopiero po którymś restarcie aktywności pas złapał tętno. W końcu! Teraz można skupić się na biegu.

Ale jak można skupić się na biegu mając tętno 165 i doskonale wiedząc, że jak jeszcze trochę przeholuję z tempem, to zakwaszenie mięśni gwarantuje mi wieczne odpoczywanie na Przehybie?

No więc do głosu doszedł ten rozsądny Grzegorz. „Zwolnij Grzesiu. Ciśnij, ale powoli”. Dobra. Tak zrobimy. W momencie, w którym wynurzyłem się z pierwszego podbiegu w lesie, rozpostarły się wokół mnie wspaniałe widoki na okoliczne pola i wzgórza, które jeszcze przez kilkanaście minut miałem okazję podziwiać nim wdarłem się w zielone czeluści lasu otulającego Pasmo Radziejowej. I w tym momencie byłem już sam. Tylko ja, ostatnie kawałki asfaltowej trasy, które zaraz zamieniły się w kamienisto – piaszczystą leśną drogę. I całkiem dobrze oznaczoną, zarówno namalowanymi jasnozielonymi strzałkami, jak i taśmą przy większych rozstajach.

Powoli końca dobiegały ostatnie znaki cywilizacji, zaczął się już tylko gęsty las. I w pewnym momencie, zobaczyłem rozwidlenie drogi, w którym to uciekaliśmy z szutrowo – błotnistej, ale jednak szerokiej i w miarę przewidywalnej nawierzchni. Przypomniałem sobie, że w końcu zapisałem się na bieg, który ma słowo „Trail” w nazwie.

Tak, poprzednie podbiegi były zaledwie przedsmakiem przygody, bo teraz dopiero zaczął się srogi trail! Ostro pod górę, wąską ścieżką przez las, przecinając przepiękne i tajemnicze zbocza, pokryte gęstwiną szarego dymu. Nie wiem, czy to była mgła, czy chmury okalające wyższą partię lasu. Wiem za to, że widoki z trasy były niesamowite. I wiem, że niektóre podejścia naprawdę dały mi w kość. Oczywiście pierwszy sok z gumijagód (żel z Decathlonu) poszedł już po 35 minutach. A praca odbywała się tylko w 4 i 5 zakresie tętna. Działo się!

Dotarłem w końcu do asfaltowej ścieżki, która, jak się okazało, prowadziła na sam szczyt. Miejscami podbiegałem, tam gdzie był niski profil trasy, jednak większą część pokonałem intensywnie wchodząc. Do tego na tym odcinku łączyły się już trasy +20, +30 i +60 i jeden z biegaczy ze średniego dystansu mnie wyprzedził. Minąłem też kilku zjeżdżających kolarzy, którzy z uśmiechem dopingowali do zwiększenia tempa. Taa, łatwo im mówić, oni mają już z górki…

Przy wejściu na szczyt Przehyby, w końcu udało się dostrzec błękit nieba. Mgła się przerzedziła i oczom ukazały się okoliczne szczyty. Wbiegając na przełęcz za schroniskiem na strudzonych sportowców czekały pracowite pszczółki z punktu odżywczego Huzara, które zadbały o odpowiednią energię i fajną atmosferę. Były rozmaite owoce, soki, cola, woda, słone przekąski. Chwyciłem banana i pognałem dalej, w końcu biegłem na najkrótszym dystansie, a jakbym wszedł tylko w tryb pożeracza, to o miejscu w pierwszej połowie stawki mógłbym tylko pomarzyć…

Znowu dała o sobie znać nazwa trasy. Ścieżki w dół to był zdecydowanie trail! Wąskie, rozsiane w gęstwinie lasu poniżej szczytów Pasma Radziejowej, w niektórych miejscach w formie metrowej głębokości wąwozów, a w jeszcze innych trawersujące strome zbocza. To były zdecydowanie doznania wymagające dużo skupienia, ale dające też zastrzyki adrenaliny. No i jak szybko się było na dole… W jednym z takich miejsc niesiony siłą grawitacji odpłynąłem myślami… wtem! Straciłem stabilność przy lądowaniu na lewej noce. To było pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, nieco większy kąt i miałbym zapewnioną przejażdżkę quadem ratowniczym do miejsca startu lub prosto na prześwietlenie. Grzegorz, orientuj się.

Po pewnym czasie wąska ścieżka, stawała się nieco szersza i bardziej cywilizowana. Jednak w dalszym ciągu była dość stroma. Ależ się pięknie zbiegało, 3:35 min / km. Tempo zacne. Normalnie zaraz wszystkich wyprzedzę! Ale chwila, czegoś mi tu brakuje… Przydałyby się jakieś oznaczenia trasy. Gdybym już nie był cały mokry, na pewno krople potu spowodowane stresem zawitałyby na moje czoło. Sprawdziłem nawigację i niestety. Pomyliłem trasę. 850m temu powinienem skręcić w prawo. Pamiętacie ten gif z Kamilem Glikiem w trakcie meczu z Hiszpanią? Jeśli nie, to mogę Wam tylko zdradzić, że mimika i gesty wyrażają więcej niż tysiąc słów. Szczególnie jeśli się na coś mocno zdenerwujesz.
Odległość do skrzyżowania, które minąłem sama w sobie nie była taka zła. Gorszą wiadomością było to, że musiałem znów się wspinać ponad 100m w górę. Oczywiście trasa była dobrze oznaczona, to moja nieuwaga spowodowała błąd i bieg prosto w dół aż do samej Jaworzynki. Jak się okazało, ta wycieczka kosztowała mnie 12 minut straty i 2 pozycje w dół. Jest z czego wyciągać wnioski.

Trochę mnie to zdemotywowało, nie ma co ukrywać. Jednak już poniżej linii lasu, na asfalcie udało się złapać fajny rytm, dalej trasa znów prowadziła drogami mieszanymi – polno – leśnymi. I malowniczo przecinała owcze pastwiska. Wypatrywałem powoli śladu wspomnianej wcześniej Jaworzynki, bo wiedziałem, że to oznacza zbliżającą się metę. I wreszcie usłyszałem szum strumienia, zaledwie kilkaset metrów dzieliło mnie od mojego miejsca docelowego. Pozwoliłem sobie jeszcze pognać na tyle na ile mogłem, by z czasem 2h40min wbiec na metę.

Kurczę. Szybko minęło.

Medal, zbita piątka z kończącymi wspólnie sportowymi świrami i kierunek pod namiot. Trochę się posilić. Wśród zawodników i ich kompanów panował znakomity klimat, dużo śmiechu i dopingowanie pozostałych startujących na ostatnich metrach przed metą. Pozwoliłem sobie na kubek wody i arbuza. I jeszcze jeden kubek wody. I arbuza. I jeszcze kubek coli. I arbuza dla odmiany. Do tego herbatniczka. Jeszcze jednego. Powtórzyłem cykl jeszcze kilka razy i stwierdziłem, że to jest świetna sprawa, że miejsce startu / mety jest zaraz obok zimnego górskiego strumienia. Który skutecznie schłodził i dał wytchnienie moim łydkom po trudach biegu. Mega sprawa.

I tak skończyła się moja przygoda z Przehyba Trail. Pierwsza impreza biegowa w górach, w której miałem szansę wziąć udział dobiegła końca. Uważam, że poszło całkiem dobrze – zająłem 15. miejsce na 55 biegaczy w debiucie. Do tego obyło się bez kontuzji, w zajebistej i gościnnej atmosferze. Ponadto zobaczyłem jak wygląda taki bieg w praktyce. Dodam, że nieduży bieg. Organizowany przez parę zapaleńców – Agę i Mike’a, którzy wraz z wolontariuszami wykonali kawał świetnej roboty – począwszy od przygotowania klarownych informacji przedstartowych, przez oznaczenie trasy, aż po zapewnienie wspaniałej atmosfery biegu.

Tags :

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *