7 października 2015 By Europa, SZWECJA With 8880 Views

Szwecja w jeden dzień

Gdybyśmy napisali, że nie jesteśmy fanami szwedzkich kryminałów i szwedzkich – a nawet szwedzko-duńskich – seriali kryminalnych, to skłamalibyśmy. Tak, czasami też czytamy, oglądamy, nie tylko biegamy. Kiedy więc nadarzyła się okazja, żeby na żywo, chociażby przez chwilę, poczuć szwedzkie klimaty, nie mogliśmy nie skorzystać z okazji.

Spacerkiem… z Gdyni do Sopotu…

Spacerkiem… z Gdyni do Sopotu…

„Szwecja w jeden dzień”. Wypływamy promem Stena Vision z Gdyni w czwartek o 21.30, o 9 rano jesteśmy w Karlskronie. Cały piątek spędzamy w Karlskronie oraz na jednej z wysp archipelagu Karlskrony – Aspö, gdzie planujemy zorganizować sobie małą biegową wycieczkę. O 19.00 w piątek wypływamy z Karlskrony, aby o 7.30 być już z powrotem w Gdyni i spacerować i wylegiwać się jeszcze całą sobotę na plaży.

Taki był plan i udało nam się go zrealizować. Z jednym małym wyjątkiem… Nie poczuliśmy klimatu ze szwedzkich kryminałów – no może troszeczkę, bo handlarz na rynku w Karlskronie sprzedawał stare wydanie jednej z książek Henninga Mankela – za to udało nam się prawie przenieść do miejsca z książki naszego dzieciństwa – do Bullerbyn. No ale po kolei.

Ale czy będzie bujać?

Z przystanku Gdynia Dworzec Główny jedziemy specjalnym autobusem linii 4F do terminalu promowego. Bilet na przejazd kosztuje 4 złote i można go kupić w każdym kiosku. Warto o tym pamiętać, bo u kierowcy można kupić tylko karnet za 10 zł, na którym mamy 5 biletów. Warto również wcześniej sprawdzić godziny odjazdów na rozkładzie, ponieważ autobus kursuje wyłącznie rano i wczesnym wieczorem, w godzinach przypływania i odpływania promów.

Odprawa w automacie

Odprawa w automacie

Na terminalu szybka zamiana rezerwacji na karty pokładowe. Można to zrobić albo w automatach albo w kasach. Potem odprawa i spacerkiem przez rękaw wchodzimy na 7 pokład. To była nasza pierwsza podróż promem. Tak dużym promem. Ten kolos – o długości 176 metrów – zabiera na pokład 1700 osób i 460 samochodów. Oczywiście wśród podróżujących byli również i rowerzyści i motocykliści. Noc z czwartku na piątek i z piątku na sobotę mieliśmy spędzić w kabinie na 11 pokładzie.

Prom Stena Line w terminalu promowym w Karlskronie

Prom Stena Line w terminalu promowym w Karlskronie

Pierwsze pytanie brzmiało: ale czy będzie bujać? Odpowiadamy. Nie bujało. Na początku delikatnie jakby drżała podłoga, ale jako znawcy tematu wytłumaczyliśmy sobie, że to pewnie silnik się rozkręca. Po dłuższej chwili drżenie ustało, więc uznaliśmy, że silnik się rozkręcił i wypłynęliśmy na pełne morze. A jak pełne morze to koniecznie trzeba oglądać piękne widoki. Więc oglądaliśmy.

Piękne widoki na pełnym morzu

Piękne widoki na pełnym morzu

Potem kolacja, oczywiście w formie szwedzkiego stołu w restauracji Taste, i pakujemy się do łóżek, bo następny dzień zapowiada się bardzo intensywnie. W kabinie bez okna śpi się rewelacyjnie. Rzadko mamy okazję – my raz w roku, kiedy śpimy w głuszy na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej pod namiotem – żeby do pokoju nie wkradała się ani odrobina światła. Czy jest jakaś znacząca różnica (oprócz braku okna, jeżeli ma się kabinę bez okna, no i siłą rzeczy powierzchni) pomiędzy kabiną promową a pokojem hotelowym? Chyba tylko taka, że podstawa czajnika jest przykręcona w środku zamykanej szafki.

Pobudka o 6.30 i szybkie pakowanie biegowych plecaków. W związku z tym, że nasza wycieczka do Szwecji trwała cały jeden dzień i wracaliśmy tym samym promem, którym przypłynęliśmy, mieliśmy możliwość zostawienia bagażu w kabinie. Na terminalu jest jednak przechowalnia. Koszt pozostawienia bagażu to 20 SEK lub 40 SEK.

Przed biegową wycieczką

Przed biegową wycieczką

Po pakowaniu śniadanie i oczywiście podziwianie pięknych widoków na tarasie widokowym. Wpływamy bowiem do Karlskrony pomiędzy dwoma wyspami – Aspö i Tjurkö.

Wpływamy cieśniną do Karlskrony. Po jednej stronie wyspa Aspö, po drugiej Tjurkö.

Wpływamy cieśniną do Karlskrony. Po jednej stronie wyspa Aspö, po drugiej Tjurkö.

Z terminalu promowego do centrum Karlskrony (przystanek Centrum w parku Hogland) kursuje autobus miejski numer 6. Za bilet jednorazowy zapłacimy 20 SEK. Bilet kupuje się u kierowcy. I uwaga, wsiadamy pierwszym wejściem, pozostałymi tylko się wysiada. Gdyby ktoś miał w planach podróżowanie komunikacją miejską po mieście w kasach na terminalu można kupić całodzienną kartę za 50 SEK. Jeżeli ktoś wykupił opcję ze zwiedzaniem Karlskrony z przewodnikiem, oczywiście nie wsiada do autobusu linii numer 6, tylko grzecznie czeka na autobus wycieczkowy. No to zaczynamy zwiedzanie.

Autobus nr 6 do centrum Karlskrony

Autobus nr 6 do centrum Karlskrony

Korona Karola
Karlskrona – czyli Korona Karola – leży aż na 33 wyspach! My zaliczyliśmy m.in. Trossö, na której jest położone centrum miasta, Stumholmen, na której znajduje się Muzeum Marynarki Wojennej oraz malowniczą wysepkę Aspö, po której sobie pobiegaliśmy.

Widok na Karlskronę z punktu widokowego

Widok na Karlskronę z punktu widokowego

Wzgórze Brzozowe
Na dobry początek trafiamy do przeuroczego miejsca w Karlskronie – do Björkholmen (Wzgórze Brzozowe). Czy miejsce zamieszkałe kiedyś przez pracowników stoczni może być urocze? Okazuje się, że może. Z każdej strony otaczają nas bowiem malutkie, drewniane, kolorowe domki. Chyba wszyscy przewodnicy opowiadają historię, że domki nie mogły być większe, bo tylko małe deski na ich budowę mieściły się pod płaszczami pracowników, którzy wynosili je ze stoczni. No ale to już historia. Dzisiaj mieszkają tu najbogatsi mieszkańcy Karlskrony. I co ciekawe, domku takiego nie może sobie kupić ktoś, kto nie jest zameldowany w tym mieście.

Malutkie, drewniane, kolorowe domki w Björkholmen

Malutkie, drewniane, kolorowe domki w Björkholmen

Z zaciekawieniem patrzymy na lusterka przytwierdzone do okien. Okazuje się, że Szwedzi nie lubią jeżeli ktoś przychodzi do nich bez zapowiedzi. Patrząc więc przez okno w te lusterka widzą, kto chce ich właśnie odwiedzić.Oczywiście jest jeszcze inna wersja historii z wykorzystaniem lusterek. Żony marynarzy z wyprzedzeniem musiały wiedzieć, czy to mąż wraca do domu.

Lusterka przy oknach

Lusterka przy oknach

Fisktorget – Targ Rybny
Z prawdziwego targu rybnego dzisiaj została tylko nazwa. Kiedyś na Fisktorget codziennie rano przypływali rybacy i sprzedawali świeżo złowione ryby. Dzisiaj odbywają się tutaj imprezy okolicznościowe, a na środku targu stoi pomnik rybaczki, autorstwa Erika Höglunda.

Pomnik rybaczki, autorstwa Erika Höglunda, na Targu Rybnym

Pomnik rybaczki, autorstwa Erika Höglunda, na Targu Rybnym

I o tym właśnie pomniku, a raczej o tym jak powinno się z nim fotografować, krąży anegdota. Pani rybaczka z twarzy jest już nieco wiekowa, natomiast z tyłu wygląda jeszcze całkiem ponętnie. Żeby zapewnić sobie szczęście na najbliższy rok należy pozować do zdjęcia trzymając rybaczkę za… pośladki. Trochę się wyłamaliśmy i za pośladki nie łapaliśmy.

Widok z Targu Rybnego

Widok z Targu Rybnego

Stortorget – rynek starego miasta
W sumie to nie wygląda jak rynek. Przyzwyczailiśmy się bowiem do miejskich rynków dosyć ściśle zabudowanych z każdej strony. A tutaj mamy dużą przestrzeń. Sprawa przestrzeni wyjaśniła się, kiedy dowiedzieliśmy się, że Stortorget jest największym rynkiem w Skandynawii i zajmuje obszar 2 ha.

Rynek Starego Miasta z pomnikiem króla Karola XI

Rynek Starego Miasta z pomnikiem króla Karola XI

Muzeum Marynarki Wojennej
Ostatni punkt programu to Muzeum Marynarki Wojennej. Polecamy nie tylko fanom marynarki. Budynek stoi na 130-metrowym pomoście, który wybiega w morze. Dzięki temu po obu stronach muzeum zobaczyć możemy muzealne okręty i statki – m.in. najstarszy szwedzki okręt podwodny Hajen z 1905 r.

Muzeum Marynarki Wojennej

Muzeum Marynarki Wojennej

Atrakcją są m.in resztki zatopionego okrętu, które można zobaczyć schodząc do tunelu z oknami, który poprowadzono pod powierzchnią wody. Niestety nam się nie udało zobaczyć, bo woda o tej porze roku jest już dosyć mętna. Ale zimą podobno widać wszystko perfekcyjnie.

W Muzeum Marynarki Wojennej

W Muzeum Marynarki Wojennej

W tym momencie ze zwiedzania przechodzimy do jedzenia. W muzeum działa bowiem restauracja ze szwedzkim stołem (i z menu po polsku), w której za 100 SEK można najeść się do woli.

Nästa avgång 12:30
Kilka minut przed 12.30 meldujemy się na przystani tuż obok wyspy Stumholmen, na której znajduje się Muzeum Marynarki Wojennej.

Następny „odjazd” – 12:30

Następny „odjazd” – 12:30

Po wyjściu z muzeum wystarczy przejść przez mostek na Bastionsgatan, skręcić w lewo w ulicę Östra Köpmansgatan i po kilkuset metrach już widzimy dosyć duży, żółty prom. I to właśnie nim płyniemy na jedną z najbardziej malowniczych wysp archipelagu Karlskrony – wyspę Aspö.

Prom na wyspę Aspö

Prom na wyspę Aspö

W kolejce samochody, rowerzyści i piesi. To największa wyspa archipelagu, która nie ma połączenia drogowego ze stałym lądem. Rejs trwa około 25-30 minut i jest bezpłatny. Promy kursują co godzinę, a w porannym i popołudniowym szczycie (od poniedziałku do piątku) co pół godziny. Siadamy przy oknie i tym razem podziwiamy Muzeum Marynarki Wojennej od strony morza. Do brzegu wyspy Aspö przybijamy zgodnie z planem.

Aspö

Aspö

Mamy jakieś trzy godziny na zwiedzanie i bieganie. Musimy zdążyć na ostatni autobus, który zawiezie nas z centrum Karlskrony na terminal portowy. W piątki wyjątkowo ostatni autobus na promom odjeżdża o 17:39. Damy radę. Trasa naszej biegowej wycieczki, która pokrywa się z trasą rowerową (na wyspie można również wypożyczyć rowery) to około 10 km.

Jak w Bullerbyn
Jak piszą przewodniki, Aspö jest świetnym przykładem szwedzkiej prowincji – małe, drewniane domki i woda naokoło. My po zejściu z promu i przejściu kilkuset metrów czujemy się tak, jakbyśmy właśnie przenieśli się do miejsca z książki naszego dzieciństwa – do Bullerbyn. Dech zapiera! Jest bajkowo!

Jest bajkowo!

Jest bajkowo!

Po pierwsze, zielono. Piękna, intensywna zieleń. Prawie przed każdym domem równiutko przystrzyżona trawa, żywopłoty. Nie widać tylko Szwedów z kosiarkami. Wszystko robi się samo? Na to wygląda, bo przed jednym z domostw zdalnie sterowana kosiarka, kształtem przypominająca odkurzacz, cichutko jeździ po trawie i robi swoje 🙂 Do tego kwiaty. Bzy, łubiny, dzikie bratki…

Łubiny na wyspie Aspö

Łubiny na wyspie Aspö

Po drugie, jest „rdzawo” czerwono. Faluńsko (faluröd) czerwono, bo właśnie w takim kolorze jest większość domków na wyspie. Zdarzają się oczywiście i białe, i żółte, ale to jednak ta szwedzka czerwień przyciąga uwagę. Faluńska czerwień nazwę zawdzięcza kopalni miedzi w Falun, która jest źródłem czerwonego pigmentu. Jak się okazuje, Szwedzi zaczęli malować na czerwono nowo wybudowane kościoły już w XIV wieku i nie dlatego, że był to ich ulubiony kolor, ale dlatego, żeby wyglądały „na bogato”, jak… gotyckie katedry. W XVII wieku szwedzka szlachta budowała domy i całe zabudowania z drewna, a potem malowała je na rdzawy, czerwony kolor tak, żeby wyglądały jak budowane z cegły.

Faluńska czerwień szwedzkich domków

Faluńska czerwień szwedzkich domków

Okna i narożniki były koloru szarego, który z czasem zastąpiono białym. I tak najczęściej dzisiaj spotykanym wariantem jest kontrastowe połączenie rdzawej czerwieni z białym. Podziwiając pierwsze zabudowania, po kilkunastu minutach spaceru w niezłym już upale, docieramy do twierdzy Drottningsskär.

Drottningsskär
Drottningsskär jest osobną wyspą, którą z Aspö łączy wąska cieśnina. Do twierdzy przechodzi się pięknym, masywnym drewnianym mostem. No to przechodzimy. Wygląda więc na to, że zaliczyliśmy więcej niż trzy wyspy archipelagu. Jak czytamy w przewodniku, twierdza została zbudowana na przełomie XVII i XVIII w. i jest jedną z dwóch fortec, które broniły przejścia przez cieśninę Aspösund – jedyny żeglowny szlak, którym muszą przepłynąć wszystkie statki i okręty udające się do Karlskrony.

Twierdza Drottningsskär

Twierdza Drottningsskär

Turystów jak na razie nie wielu. Na dziedzińcu, w domku komendanta, w którym teraz działa restauracja, kilka osób sączy 2 proc. szwedzkie piwo. Że akurat jest 2-procentowe to jedynie nasze domysły. Warto w tym momencie jednak wspomnieć, że w Szwecji obowiązuje tzw. półprohibicja, czyli zakaz sprzedaży mocnego alkoholu wszędzie poza monopolem państwowym – Systembolagetem.

Twierdza Drottningsskär

Twierdza Drottningsskär

Na „zapleczu” twierdzy szybka „biegowa przebiórka”. Pakujemy do plecaczków niebiegowe rzeczy i ruszamy.

Biegiem z Twierdzy :)

Biegiem z Twierdzy 🙂

Tylko jak tu biec, jak co chwilę urzeczeni widokami zatrzymujemy się, żeby po raz kolejny wypakować aparat i robić zdjęcia.

Z twierdzą w tle

Z twierdzą w tle

Piękne granatowo-fioletowe łubiny… Kolejne malownicze rdzawo-czerwone domki… Niezwykle oryginalne skrzynki na listy, które widzimy na całej trasie naszej wycieczki biegowej… No jak w Bullerbyn!

Oryginalne skrzynki na listy

Oryginalne skrzynki na listy

Po krótkim truchcie po szutrowej dróżce między domkami wbiegamy na asfaltową drogę. Mijamy jedyny na wyspie sklep szwedzkiej sieci ICA. Mijamy kolejne zabudowania, aby za chwilę znaleźć się w miejscu, gdzie po obu stronach mamy już tylko las. Zatrzymujemy się na chwilkę, wyciągamy bardzo ogólną mapkę i próbujemy z niej wyczytać, w którym kierunku mamy dalej biec. Za chwilę jest już przy nas spacerujący z psem Szwed i pyta, czy nam pomóc. Pokazuje kierunek, więc biegniemy dalej.

Wszędzie ta zieleń…

Wszędzie ta zieleń…

Po prawej stronie szkoła i przedszkole, a po lewej kemping. W tym momencie warto wspomnieć, że w Szwecji obowiązuje tzw. „prawo wolnościowe”, które zapewnia wszystkim obywatelom i turystom dostęp do przyrody. Co to oznacza? Że na wakacyjną wyprawę po Szwecji możemy wybrać się z namiotem i nie zawsze musimy korzystać z kempingów. Na jedną noc można bowiem nawet na gruncie prywatnym rozbić namiot. Trzeba tylko stosować się do powszechnie przyjętych zasad: nie wolno pozostawiać śmieci, niszczyć upraw, płoszyć zwierząt, i zakłócać czyjeś prywatności np. biwakując zbyt blisko domów.

I znowu ta zieleń…

I znowu ta zieleń…

Biegniemy dalej. Po jednej i po drugiej stronie znowu las. Śpiew ptaków. I to runo leśne! Wygląda jak piękny mięsisty kobierzec, po którym chętnie pobiegałoby się na bosaka. Na niektórych odcinkach trasy droga odgrodzona jest od lasu drutem. A za nim wielkie kostki częściowo już wylizanej soli… wanny z wodą i zryta ziemia… Tak, tak, niechybnie są tutaj i dzikie zwierzęta. O dziwo nie widzimy ich jednak biegających po lesie, ale leżakujące sobie przy samych zabudowaniach. Pierwsze skojarzenie? Ooo, Szwedzi przy letniskowych domkach mają wielkie figury pięknych łań. Prawie jak Niemcy krasnale w ogrodach. Ale nagle wielkie poroże odwraca się w naszą stronę, patrzy nieco zaniepokojone, wstaje i oddala się do lasu. Truchtamy dalej wypatrując kolejnych zwierząt. Są! Tym razem pasące się na łące konie.

Jak się dobrze przyjrzycie na zdjęciu po prawej stronie domu widać leżącą sarnę…

Jak się dobrze przyjrzycie na zdjęciu po prawej stronie domu widać leżącą sarnę…

Dobiegamy do Ryd, malowniczej wioski na zachodnim brzegu wyspy. Szukamy jakiegoś dzikiego zejścia nad morze i za chwilę już jesteśmy nad kamienistym brzegiem.

Na zachodnim brzegu wyspy

Na zachodnim brzegu wyspy

Po lewej stronie kilka małych, drewnianych prywatnych pomostów. Chwila przerwy w biegowej wycieczce na podziwianie widoków i biegniemy dalej.

Chwila odpoczynku nad brzegiem morza

Chwila odpoczynku nad brzegiem morza

Znowu trafiamy na asfaltową drogę. I znowu po obu stronach las. I kolejne urokliwe szwedzkie domki. I żar lejący się z nieba.

Jak w Bullerbyn

Jak w Bullerbyn

Zaczynają pojawiać się samochody. To znak, że przypłynął kolejny prom. Nie znamy wyspy, więc nie wiemy w sumie, ile jeszcze mamy do przebiegnięcia. Czy zdążmy na prom o 15:30? Za chwilę jednak naszym oczom ukazuje się twierdza. To znak, że już niedaleko przystani. Przyspieszamy. 15:27 meldujemy się na promie. Pora wracać do miasta.

Z twierdzą w tle

Z twierdzą w tle

Do Karlskrony przypływamy o 16:00. Mamy więc jeszcze chwilę na spacer. Zaglądamy do informacji turystycznej zlokalizowanej na rynku Starego Miasta. Mapy, przewodniki, kartki pocztowe i oczywiście tradycyjne ręcznie strugane i malowane koniki z drewna sosnowego. Wybieramy pocztówkę z kolorowymi domkami z dzielnicy Björkholmen (8 koron szwedzkich). Kiedy prosimy o znaczek do Polski (4 korony), pani z obsługi zaczyna rozmawiać z nami po polsku. Pytamy więc przy okazji, gdzie mamy wrzucić list do skrzynki. Uwaga, skrzynki pocztowe w Szwecji są żółte, nie czerwone.

Centrum Karlskrony na wyspie Trossö

Centrum Karlskrony na wyspie Trossö

W Karlskronie w wielu miejscach trafiamy na informacje po polsku. Polskie menu w restauracji w Muzeum Marynarki Wojennej… Polski folder informacyjny o kościele Fryderyka… No i oczywiście cały przewodnik „Visit Karlskrona” też po polsku. A tak poza tym, to ze wszystkimi – nawet ze starszymi osobami – można dogadać się po angielsku.

Wychodząc z informacji turystycznej mijamy dłuuuugą kolejkę. Mamy nawet plan, żeby się w niej ustawić, niestety zostało nam już niewiele czasu do odjazdu autobusu na terminal promowy. Jeżeli przyjdzie wam do głowy zgubić się w centrum Karlskrony – co jest raczej nie możliwe, no ale zawsze może nam się przytrafić – i nie będziecie wiedzieli jak trafić na przystanek, z którego odjeżdża „szóstka”, zapytajcie o Mc’Dolandsa. Zaraz bowiem obok „restauracji pod złotymi łukami” jest Hoglands Park, a przy nim przystanek, którego szukacie. A co z tą długą kolejką? To kolejka do kultowej w Karlskronie lodziarni „Glassiären” („Lodowiec”). Co w niej takiego unikalnego? Ano to, że lody sprzedaje się tutaj na smaki a nie na gałki. A jeden smak może być komponowany nawet z kilku gałek…

Lodziarnia „Glassiären” („Lodowiec”)

Lodziarnia „Glassiären” („Lodowiec”)

Nadal paradujemy po Karlskronie w biegowych ciuchach. Pora więc się przebrać, bo za chwilę wracamy na prom. Autobus podwozi nas na sam terminal. To jego przystanek końcowy, nie ma szans się zgubić. Prom do Polski odpływa o 19.00. O 7.30 rano będziemy już w Gdyni. Pozytywnie zmęczeni całym dniem zwiedzania i biegania ucinamy sobie 2-godzinną drzemkę przed kolacją. Budzimy się już na pełnym morzu. Jest cicho i mega ciemno, jak to w kabinie bez okna. Na koniec naszej biegowej wycieczki serwujemy sobie pyszną kolację i przepiękny zachód słońca. Może za dużo nie pobiegaliśmy, ale w końcu jesteśmy nie tylko run, ale i travel.

Na pełnym morzu

Na pełnym morzu

Tags : ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *