16 maja 2020 By POLSKIE DROGI, Slider With 7852 Views

Szlak Wygasłych Wulkanów | Marcin Szczukiewicz | Indywidualny Projekt Biegowy

W niedzielne popołudnie 10 maja 2020 roku stanąłem sam na Rynku w Złotoryi przy żółtej kropce początku szlaku, aby zacząć przygodę z bieganiem na nowo. Wybór padł na „Szlak Wygasłych Wulkanów”. Nazwa, atrakcyjność szlaku, ale i niewymagający profil oraz względnie niewielki dystans (około 96 km według śladu na mapie), zdawały się podpowiadać, by zadania się podjąć, i z sukcesem je zrealizować.

———————————————————————————————————————-

Marcin Szczukiewicz | Szlak Wygasłych Wulkanów 

Nazwa projektu: Szlak Wygasłych Wulkanów | Pogórze Kaczawskie
Termin realizacji projektu: Projekt rozłożony na 4 etapy | 1. etap – 10 maja 2020 roku | 2. etap – 17 maja 2020 r.

———————————————————————————————————————-

 Pierwszy odcinek – Złotoryja – Czaple | 24.70 km | czas 2:32:03

Pomysł na przebiegnięcie oznaczonej trasy turystycznej pojawił się dość dawno, kiedy przeczytałem o idei samotnego pokonywania szlaków na czas. Tak od kropki do kropki, czemu by nie? Ale to było, kiedy jeszcze biegałem. Od 3 lat nie biegam. Po 13 latach znudziło mi się. Zmieniłem sport, ale zdarzało mi się pokonywać kilka, kilkanaście kilometrów raz na kilka tygodni. Do końca to ze mnie nie wyparowało i myślami szukałem pretekstu do powrotu. Widać taka natura. Paradoksalnie, kiedy odeszło się w szczycie swojej formy, to świadomość, że tak dobrze już nie będzie, demotywowała.  Szansa na ponowne nadanie sensu bieganiu, pojawiła się, gdy rozluźniły się restrykcje kwarantanny i można było się przewietrzyć. Podczas wypadów rowerowych z żoną, na Pogórze Kaczawskie, idea samotnego przebiegnięcia (na raty) jednego z tamtych szlaków wróciła. Ponieważ nigdy tego, nie robiłem, więc nie było obawy o demotywującą konfrontację z życiówką. Wybór padł na „Szlak Wygasłych Wulkanów”. Nazwa, atrakcyjność szlaku, ale i niewymagający profil oraz względnie niewielki dystans (około 96 km według śladu na mapie), zdawały się podpowiadać, by zadania się podjąć, i z sukcesem je zrealizować.

Szlak Wygasłych Wulkanów / fot. archiwum prywatne

Decyzja zapadła. W niedzielne popołudnie 10 maja 2020 roku stanąłem sam, na Rynku w Złotoryi przy żółtej kropce początku szlaku, aby zacząć przygodę z bieganiem na nowo. Po trzech latach od dnia, gdy ostatni raz startowałem z numerem, wygrywając ultra maraton na dystansie przekraczającym długość całego planowanego szlaku, postanowiłem „ubiegać” dystans półmaratonu. Bez strzału startera, okrzyków publiczności, patrzenia na zegarek, ruszyłem przez opustoszałe ulice Złotoryi. Przez pierwsze kilometry trwała szamotanina z pasem biegowym, wodą, telefonem i aplikacjami do śledzenia trasy. Akurat tyle by wybiec z miasta.

Dalej trasa prowadziła, wzdłuż pól, lasów, ale i dróg asfaltowych, przez łagodne pagórkowate tereny. Na horyzoncie majaczyła góra Grodziec, jedna z wielu okolicznych pozostałości po niegdysiejszych wulkanach, od których szlak wziął nazwę. Była jakoś za daleko.
Szlak jest dobrze oznaczony, więc trudno się było zgubić. Na trasie nie było żadnej żywej duszy – oprócz rozśpiewanych ptaków, owadów i zaskoczonego obecnością biegacza zaskrońca. Nie mniej opustoszałe wydawały się mijane wsie, sprawiając wrażenie zupełnie wyludnionych. Trasa przechodziła ze skrajności w skrajność. Od asfaltu, poprzez polne drogi utwardzone i nie utwardzone, kończąc na trawiastych ścieżkach, często nieodwiedzanych, przez tygodnie, z trawą i pokrzywami po kolana. Nie sposób się było nudzić. Zmęczenie przychodziło powoli, tak powoli, jak ubywało trasy. Wiosenna zieleń, kwitnące zioła, głogi, bzy i kasztanowce, malowały co krok kolorowe obrazy. Żółtym oznaczeniom szlaku, towarzyszyły żółte pola rzepaków. Tak samo intensywne w kolorze, jak i zapachu, wzmagając poczucie rozleniwienia w duszne wiosenne popołudnie. Poddałem się mu. Nigdzie mi się nie spieszyło. Po prostu biegłem, nie zważając zupełnie na tempo mijanych kilometrów, aż znalazłem się pod górą Grodziec. Cieszyłem się, że nie muszę odwiedzać zamku stojącego na szczycie, bo brak wybiegania dawał już znać w nieprzygotowanych mięśniach nóg.

Szlak skręcał o 90 stopni, kierując się na widoczne w oddali Karkonosze. Spojrzenie na ośnieżone stoki, psychicznie łagodziło skutki biegania w gorący dzień. Jeszcze 4 kilometry i półmaraton. Odliczanie do tego punktu tak mi zajęło głowę, że pogubiłem się, czekając, aż aplikacja podpowie o przekroczonym 21 kilometrze. Tym sposobem dołożyłem sobie 2 kilometry do trasy. Mimo to sam fakt przebiegnięcia po latach dystansu półmaratonu utrzymał mnie w dobrym humorze. Wróciłem na szlak w punkcie, z którego „wypadłem”, by z czystym sumieniem zaliczyć wyzwanie. Stwierdziłem, że w następnej miejscowości będzie meta dzisiejszego etapu. Jak na złość końcowa ścieżka prowadziła cały czas pod górę na nierównej gruntowej drodze wśród pól. Truchtałem, prawie się nie poruszając do przodu. Kolana mnie nie lubiły, ale współpracowały dzielnie. Po pokonaniu wzniesienia i podziwianiu panoramy zbiegłem do miejscowości Czaple. Zatrzymałem się na rozdrożu szlaków zielonego i żółtego. Uznałem, że to meta etapu pierwszego. Pozostaje tam wrócić i kontynuować. Czy to się stanie? Z pewnością! To był dobry początek.

———————————————————————————————————————-

Drugi odcinek – Czaple – Sędziszowa | 23.73 km | czas 2:32:38 |

Kolejna niedziela, wracam na szlak. Zaczynam w Czaplach na rozejściu się szlaków żółtego z zielonym. Może zanim o samej trasie, parę słów jak to możliwe, że nie muszę biegać po pętli. Otóż nie jestem sam. Przyjeżdżam z żoną, która mimo kilkuletniego epizodu z bieganiem, preferuje jazdę na dwóch kółkach. Ona kręci pętle, ja biegam odcinki — taki specyficzny zgrany duathlon.
Dotykam drzewa, przy którym skończyłem tydzień temu i biegnę w las. Dzisiaj na początek szamotanina z plecakiem biegowym, dociąganie pasków, ustawianie w wygodnej pozycji. Wolę biegać z pasem – ale ostatnio, mimo krótkiej trasy – nie wystarczyło mi wody. A popołudnie zapowiadało się słoneczne i gorące.
Po wybiegnięciu z lasu pojawia się bohaterka dzisiejszego odcinka, góra Ostrzyca. Wzgórze stożek wyglądające jak wulkan. Tak naprawdę to tylko jego bazaltowe serce, pozostałe, gdy zewnętrzne warstwy uległy erozji. Jak tam będziecie – jestem pewien, że rozpoznacie tę górę bez trudu. Nie sposób jej nie zauważyć i pomylić z czymkolwiek innym. Nie sposób też się w niej nie zauroczyć.
Nazwa „Szlak Wygasłych Wulkanów” nie jest tylko nazwą marketingową. Niegdysiejsza działalność wulkaniczna jest obecna na każdym kroku i to dosłownie. Szlak jest wyścielony czarnym ostrym bazaltem, z którym miałem okazję niespodziewanie blisko się zapoznać, gdy podczas podziwiania krajobrazu, potknąłem się i wyłożyłem na nim jak długi.

Tak krok po kroku, zbliżam się do góry. Im bliżej niej jestem, tym mniej ją widzę, a bardziej ją czuję. Ścieżka robi się stroma, skracając krok i zwalniając przepływające obrazy. Szlak nie przebiega przez szczyt, więc zatrzymuję się pod tablicą informacyjną, by zrobić zdjęcie i złapać oddech. Ruszam dalej … ale równie szybko się rozmyślam. W zeszłym tygodniu nie pokusiłem się odwiedzić średniowiecznego zamku na bliźniaczej górze-wulkanie Grodziec. Dziś jednak nie mogłem się powstrzymać od wejścia na szczyt. Ścieżka na niego prowadzi bazaltowymi stopniami przez chronione rezerwatem gołoborze. Otaczający je rzadki las jest spokojny i tajemniczy. Słoneczne promienie przebijające się między jasnozielonymi drobnymi liśćmi potęgują tylko to wrażenie. Ze szczytu podziwiać można panoramę Pogórza Kaczawskiego i widoczne w oddali Karkonosze. Jest jak zawsze pięknie … Zjadam batona, jednocześnie wyszukując wzrokiem pozostały na dziś odcinek drogi i wracam na szlak.


Trasa, tak jako ostatnio, przecina okoliczne dolnośląskie wsie, mające przeszłe lata świetności daleko za sobą a te nadchodzące jeszcze przed. Próby jednak trwają. Ciekawostką jest, że w tej okolicy znajdują się winnice i powstaje tu dolnośląskie wino. Ostrzyca została za plecami, 21 kilometr zastaje mnie na wzgórzu, na którym można ostatni raz rzucić na nią okiem. Przede mną inny krajobraz, bardziej pofałdowany i zadrzewiony. Na przywitanie wypłaszam siedzące w zbożu kuropatwy a chwilę później sarnę. Z odkrytej ścieżki wpadam w zielony tunel lasu, z ulgą kryjąc się przed słonecznymi promieniami. I znowu spłoszona sarna. Czuje się jak niezgrabny intruz w czyimś domu …
Za metę odcinka obrałem sobie kolejny z wulkanicznych reliktów. Dobiegam do niego malowniczą ścieżką prowadząca wzdłuż leniwie płynącej Kaczawy. Są to tzw. Organy Wielisławskie, urwisko odsłaniające słupy lawy zastygłej w kominie wulkanicznym. Miejscami przypominają one organy kościelne, stąd ta nazwa. Dotykam drzewa, z symbolem szlaku, wyznaczając start kolejnego odcinka. Zalegam na łące, podziwiając widok. Wkrótce tu wrócę, by kontynuować.

Kolejne planowane odcinki:
Sędziszowa – Myślinów | 23,2 km – https://mapa-turystyczna.pl/route/g3vy
Myślinów – Legnickie Pole | 28,9 km – https://mapa-turystyczna.pl/route/g3vm

Szlak Wygasłych Wulkanów / fot. archiwum prywatne

Marcin Szczukiewicz o sobie

Regularnie biegałem od 2004 do 2017. Mój ulubiony dystans – maraton. Pierwszy ukończyłem w 2005 roku. Życiówki > Półmaraton Królewski Kraków, październik 2015 – 1:23:43 | Orlen Maraton Warszawa, kwiecień 2017 – 2:57:34 | Ultramaraton GWiNT UltraCross 110 km, maj 2017 (1 miejsce open) – 12:01:41 – mój ostatni wyścig.

———————————————————————————————-

Zainspiruj innych! Podziel się pomysłem na Indywidualny Projekt Biegowy! (I.P.B.).

Indywidualny Projekt Biegowy to akcja portalu www.runandtravel.pl.  Prezentujemy Wasze projekty, wyzwania i biegowe wycieczki. Szczegóły akcji >> TU

Chcesz podzielić się swoim pomysłem na Indywidualny Projekt Biegowy?
A może zrealizowałeś już Indywidualny Projekt Biegowy i chcesz zainspirować innych?

FKT na Niebieskim Szlaku Tarnów – Wielki Rogacz | Piotr Uznański

Podbiegi i zbiegi. Wycieczka biegowa w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą | Aneta Ściuba

Szczyt za Szczytem | 33 szczyty w Karpatach i Sudetach | Anna Szloser | Joanna Mostowska | Mariusz Bartosiński

FKT na Szlaku Orlich Gniazd | Andrzej „Meloniq” Piotrowski

Z Myślenic  na Kudłacze | Mirek Urban

Z Zermatt na szczyt Breithorn | Marek Glanowski

Tomek Nowak | 100 miles of Jura

Najdłuższy duathlon w historii | WYWIAD | Adrian Kostera

———————————————————————————————-

Tags : ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *