Kiedy się ścigam, mam w głowie tylko sportowy cel. Jestem sama ze sobą i ze swoimi myślami, sama podejmuję decyzje, nierzadko trawiąc je w niemałym dyskomforcie fizycznym. Westchnąć nad tym, co mnie otacza, mam czas już po wszystkim. Prawie. Czasem zdarza się bowiem zrobić wyjątek. Między innymi o nim przeczytacie w mojej relacji z Julian Alps Trail w wydaniu „speed”.
10.10.2022 r. / Autorka: Ola Bazułka
To nie będzie relacja z zawodów opisująca to, co przydarzyło mi się na trasie, czy też złożyło się na końcowy wynik. Jeśli tu jesteś, zapewne Twoją pasją jest bieganie, a po głowie chodzi ci, aby ulubiona aktywność stała się pretekstem do podróżowania. Istnieje ryzyko, że po przeczytaniu tego tekstu Słowenię i okolice Kranjskiej Gory zapiszesz na liście miejsc koniecznych do zobaczenia. Słusznie, bo zdecydowanie warto.
Małe, wielkie miasteczko
Kranjską Gorę odwiedziłam drugi raz, co pozwoliło mi odświeżyć wspomnienia, ale i zyskać zupełnie inne spojrzenie na miasteczko. Moja poprzednia wizyta miała miejsce zimą w trakcie rozgrywania w okolicy Pucharu Świata w skokach narciarskich. Pomimo tego, że rywalizacja toczy się kilka kilometrów dalej w Planicy, to właśnie tutaj mieści się baza hotelowa zawodników, a wieczorami na uliczki przenosi się życie. Rywalizują tu również narciarze alpejscy. To zresztą niejedyne dyscypliny, które polubiły się z tym miejscem. Dało się to również poczuć we wrześniu, mijając sportowców różnych narodowości, przygotowujących się do zbliżającego się sezonu.
Kranjska w letniej odsłonie pozytywnie mnie zaskoczyła. Widoki po przekroczeniu granicy robią się z każdym kilometrem coraz piękniejsze. Miasteczko jest niewielkie, ale znajdziesz tam wszystko, czego potrzeba. W oczy rzuca się czystość, a w uszy klimatyczne bicie dzwonów ze starej kościelnej wieży. Wzdłuż liczne szlaki piesze, ścieżki biegowe, długa trasa rowerowa, która kusi zamienieniem butów do biegania na rower szosowy. Jego wypożyczenie nie należy tu do tanich jak na polską kieszeń. Rower lepiej zatem zabrać ze sobą.
Jest też co zwiedzać. Zaledwie dwa kilometry od centrum miasteczka znajduje się jezioro Jasna z przyciągającymi wzrok widokami na góry. Warto też zaplanować wycieczkę nad słynne jezioro Bled lub Bohinj. Kilka dni na zwiedzenie wszystkiego może okazać się niewystarczające, dodając, że miasteczko mieści się blisko granicy włoskiej i austriackiej.
Julian Alps Trail – mały duży festiwal
Będąc na miejscu już kilka dni przed startem, uliczki były raczej puste. Spodziewałam się stopniowego napływu biegaczy, ale nie dało się tego poczuć. Powodem była przede wszystkim pogoda. Warunki podczas tegorocznej edycji były trudne. Z nieba strumieniami lał się deszcz, a w wyższych partiach gór spadł śnieg. To zresztą było późniejszym powodem modyfikacji tras i podejmowania przez organizatorów trudnych decyzji na ostatnią chwilę. Biegnąc dystans Speed Trail, który przebiegał u podnóża Alp nie miałam wątpliwości, że warunki wyżej musiały być naprawdę ekstremalne.
Część trasy przebiegłam parę dni przed startem. Cieszyłam się na widok szutrowych ścieżek, które zwiastowały brak błota. To ogromna zaleta tego miejsca, myśląc o bieganiu suchą stopą. Tak myślałam do dnia startu. Po drugiej stronie Kranjskiej Gory w zalesionych miejscach błota było niespodziewanie dużo. Na metę dotarłam kompletnie przemoczona i ubłocona. Taki urok biegania po górach, ale akurat podczas tego startu nie spodziewałam się takich warunków.
Przez pogodę wszyscy biegacze raczej chowali się w hali, w swoich kwaterach i pobliskich restauracjach. Rankiem w dniu startu można było dostrzec otulonych w kurtki i czapki uczestników zawodów. Było zimno i nieprzyjemnie. Być może dlatego atmosfera na tym ucierpiała. Kibice też raczej przestraszyli się obfitego deszczu i niskiej temperatury. Mimo wszystko kultura kibicowania nie robi tu takiego wrażenia, jak w innych europejskich krajach. Akceptacja dla biegaczy na szlakach stoi jednocześnie na wyższym poziomie niż w Polsce.
Trasa Speed Trail w zwolnionym tempie
Dystans oficjalnie 16 kilometrów rusza z samego centrum miasteczka. Na starcie kilkuset śmiałków, więc jest z kim się ścigać. Trasa oprócz jednego bardziej technicznego odcinka, jest bardzo biegowa i daje spore możliwości sprawdzenia swojego poziomu szybkości. Śmiem twierdzić, że w korzystniejszych, suchych warunkach, wyniki każdego z uczestników byłyby jeszcze lepsze. Nie sposób szukać tu jednak ekspozycji.
Pierwszy, miejski odcinek ma zaledwie kilkaset metrów. Trasa szybko skręca na szutrową ścieżkę w stronę jeziora Jasna. To fragment, podczas którego można przesadzić. Jest dosyć wąsko i korci, żeby zacząć szybciej wyprzedzać. Biegnąc tym fragmentem, trzeba trzymać fantazję na wodzy. Na tym etapie biegniemy prosto w stronę gór. To zresztą miła ścieżka dla okolicznych spacerowiczów. Przy niej rozpoczyna się również tor przeszkód, który ma łącznie kilkanaście stacji.
Na drugim kilometrze spotyka nas podbieg. Omijamy jezioro i skręcamy na asfaltowy fragment, który szybko zamienia się w szeroką, szutrową drogę. Biegniemy wciąż pod górę, środkiem lasu. Po chwili czeka nas krótki, intensywny zbieg, aż wreszcie wpadamy na wąski odcinek techniczny. Tam na zawodników czekają korzenie, spore kamienie, trochę lekkiej wspinaczki i zbiegów, na których trzeba zachować czujność szczególnie podczas obfitego deszczu.
Jeszcze chwila i kluczowy punkt – mocny zbieg o długości ponad kilometra. Ten ponownie wiedzie szeroką ścieżką z kilkoma zakrętami. Tu naprawdę można puścić nogę i nadrobić kilka miejsc. Sęk w tym, że natychmiast po zbiegu wpada się na asfaltową drogę. Nie będąc przyzwyczajonym, nogi mogą tutaj odmówić szybkiego biegania. Na typ etapie jest to natomiast wręcz wskazane.
Teraz trasa wiedzie przez wieś Gozd Martuljek. Organizatorzy stawiają na drobne utrudnienia, prowadząc biegaczy pod niskimi mostami. Niżsi muszą się schylić i zdecydowanie zwolnić. Dla wysokich utrudnienie jest większe.
Za chwilę zaczyna się podbieg drogową serpentyną i zdecydowanie najpiękniejszy fragment trasy. To Srednji Vrh – kolejna urokliwa wioska. W niej zlokalizowany jest punkt odżywczy. Zdecydowanie warto przyjechać tutaj już po zawodach. Roztacza się bowiem stąd bajeczny widok na Alpy, któremu sama na moment uległam. Zerkając na ułamek sekundy w lewą stronę, trafiłam na moment, w którym chmury odsłoniły wierzchołki. Pomimo zmęczenia powiedziałam szeptem pod nosem „wow”. Dodało mi to tylko siły do dalszej walki o wygraną.
Stąd rozpoczyna się trawiasto, kamienisty zbieg. Trzeba jednak uważać na linki, które zostały tu rozwinięte w poprzek drogi. Trasa wiedzie bowiem przez gospodarstwa. W tym miejscu trzeba parę razy przeskoczyć przeszkody.
Wydaje się, że jeszcze tylko chwila, ale to tylko złudzenie. Wkrótce zaczyna się odcinek leśny z pofałdowanym terenem. Przeszkodę mogą stanowić też drzewa. Trzeba mieć się na baczności, pilnując oznaczeń. Najpierw chorągiewek wbitych w ziemię, a następnie podnieść wzrok w poszukiwaniu tasiemki. Po kilku minutach na tym fragmencie, wypadamy już na ostatni etap, który wiedzie ulicami Kranjskiej Gory. Trasa jest już nużąca i poplątana. Każdy budynek przypomina te, zlokalizowane tuż przy mecie, co powoduje ciągłe rozczarowanie, że to wciąż nie koniec. Bardzo pomocni byli tu wolontariusze, którzy kierowali, dopingowali i wspomagali racjonalne myślenie, które już nieco szwankowało. Na kilkaset metrów przed metą robi się głośniej. To kibice, czyli wreszcie koniec. Trzeba przyznać, że nawet jeśli na trasie roztaczają się bajeczne widoki i wszystko idzie po naszej myśli, moment ukończenia zawodów jest zawsze najlepszą częścią rywalizacji. Nawet nie sądziłam, że ta dostarczy mi tyle wrażeń i wystawi na tak wiele prób.